Słowenia – mały kraj,
wielkie możliwości
Cz. V
Czwarty dzień naszego pobytu w Słowenii zaczęliśmy od rozgrzewki na wielkiej skoczni. Bawiliśmy się przednio, ale wkrótce nadszedł czas, by przemieścić się do serca Alp Julijskich. Moje serce skakało do góry z radości, uciszając rozum. Wreszcie coś górskiego, choć cały czas czekałam na kulminacyjny moment bycia w tym regionie Alp. To miało nadejść następnego dnia.
Póki co zwarci i gotowi jechaliśmy w stronę absolutnie przepięknej atrakcji tej części naszej „kury”.
NIE ROZSIĄDZIESZ SIĘ WYGODNIE
W POWOZIE,
LECZ NA PIESZO PÓJDZIESZ
W VINTGAR WĄWOZIE…
Wąski pas
jezdni, autokar z trudem manewrował na parkingu. Dużo ludzi, będzie tłok, a ja
tłoku nie lubię… Ale co się dziwić, skoro ten cud natury odwiedzają wszyscy i
mali i duzi, bo to jedna z bardziej popularnych atrakcji w Słowenii.
Wąwóz
Vintgar leży w gminach Gorje i Bled, w północno – zachodniej Słowenii. Jest
długi na 1,6 km i powstał jakieś 10 tysięcy lat temu. Wykształciła go rzeka
Radovna, która zmieniła swój bieg. Całkowity spadek wynosi ok. 250 m. Strumień
rzeki płynie od spokojnego, po zatrzymującego się w zielonych basenach, by znów
spłynąć wartkim bystrzem tak, by skończyć na efektownym wodospadzie Šum, który powstał w 1878 r. Wodospad Šum
jest długi na 13 m i jest to ponoć największy wodospad rzeki w Słowenii.
Ściany kanionu mają od 50 do 100 m wysokości,
co potęguje jedynie wrażenie, że oto trafiliśmy w trudno dostępny teren,
prowadzący do magicznej krainy. I poniekąd mamy rację, bowiem wąwóz odkryto w
1890 r., do tej pory nie był znany i raczej był niedostępny. Można go było
zobaczyć w kawałkach, jedynie z dwóch punktów, przy których było dojście do
rzeki oraz z wybudowanego mostu nad wodospadem, powstałego w 1878 r.
Nieznane zakamarki wąwozu spenetrowali w
1891 r. burmistrz Gorje – Jakob Žumer oraz wybitny fotograf epoki i kartograf –
Benedikt Lergetporer. Z jednej strony strome ściany wąwozu były twardym
przeciwnikiem dla śmiałków, z drugiej, także wartki nurt rzeki Radovnej nie
nastrajał pozytywnie. Mimo to, w 1893 r. ułożono drewniane kładki i
zorganizowano punkty widokowe, tak, by 26 sierpnia 1893 r. można było
oficjalnie otworzyć wąwóz dla turystów. Ponad sto lat później, przemierzaliśmy
te same (choć z pewnością remontowane) kładki i cieszyliśmy oko tak bliskim
kontaktem z naturą. Wąwóz przeszłam z Kasią, która zapomniała ze sobą aparatu i
bardzo zmarkotniała. Ale w dobie cyfrowych zdjęć, to już nie problem. Robiłam
Kasi zdjęcia, by je potem przesłać na pamiątkę. Obie strzelałyśmy sobie foto sesyjki,
za które Kasiu, bardzo Ci dziękuję 😉
Jeden nieostrożny ruch i można się skąpać w lodowatej wodzie, ale mimo to usiadłam na skale z nogami dyndającymi nad wodą ;)
Przy
wąwozie, prawie niewidoczna dla oczu, jest zbudowana zapora hydroelektryczna
oraz nad wodą zbudowany most kolejowy o łukowym kształcie dla kolei Bohinj.
Most powstał w latach 1904 – 1905, z ciętego kamienia. Ma 65 m długości, 4,5 m
szerokości i 33 m wysokości. Ciekawostką jest fakt, że jest to największy
łukowy most kolejowy, zachowany w całości w Słowenii.
"...a kładeczka ta, mnóstwo w sobie desek ma, si bon, si bon, tralalalala, si bon, si bon, tralalalala..."
Spacerowałam
kładkami i chłonęłam każdy odcinek tego kanionu. Troszkę przypominał mi Przełom
Hornadu w Słowackim Raju. To z jednej, to za chwilę z drugiej strony rzeki,
przyklejałam się do urwistych ścian. Zieleń wydawała mi się bardziej zielona,
aura jakby cieplejsza. Tylko tłum ludzi psuł nieco odbiór, ale usilnie
wmawiałam sobie, że to szum rzeki robi taki hałas. Tych ludzi tu nie ma…
Skąd wzięła się nazwa wąwozu? Otóż niektórzy powiadają, że słowo „vintgar” pochodzi od niemieckiego słowa „windegg(er)” – „miejsce narażone na wiatr” lub od nazwy wioski Vintgar, leżącej u szczytu wąwozu przy miejscowości Podhom. Inna etymologia nazwy wywodzi się od niemieckiej nazwy „winnica” – „Weingarten”, które mieściły się na Podhomiu. Także kształt kanionu przypomina ponoć kieliszek do wina. Co jak co, ale mi ta druga opcja bardzo odpowiada, gdyż czułam się absolutnie upita szczęściem, że mam okazję czerpać z tego kieliszka.
Ponieważ
Wąwóz Vintgar był pierwszym górskim kanionem udostępnionym szerokiej
publiczności, słowo „vintgar” przyjęło się stosować także do innych chronionych
wąwozów. Ten nasz położony jest na terenie Triglavskiego Parku Narodowego.
Spacer
kończył się przy wodospadzie i znów wracaliśmy tą samą drogą do autokaru. Ale
można i pójść dalej ścieżką, by u wylotu wąwozu z drugiej strony, natknąć się
na gotycki kościół św. Katarzyny w wiosce Zasip. A po drodze delektować się
widokami m.in. na górę Słowaków – Triglav (wymowa z „ł” na końcu, zamiast „w”).
My jednak wróciliśmy grzecznie do autokaru.
Wąwóz
Vintgar to przepiękne miejsce, lecz niezbyt przyjazne dla osób
niepełnosprawnych ruchowo. Nie ma gładkiego asfaltu, po którym mogłyby przejechać
wózki inwalidzkie lub wózki dziecięce. Do tego, co uważam za dość uciążliwy
mankament, ruch jest obustronny na wąskich kładkach. Ale wszystko to warto
ścierpieć dla samej przyjemności obcowania z przyrodą w tak pięknym miejscu.
Nasz
dzień jeszcze się nie skończył. Ostatnim miejscem tego dnia było miasteczko Kranj,
do którego właśnie zmierzaliśmy…
NA CO KOMU RUSKA BANIA,
LEPIEJ JECHAĆ JEST DO KRANJA…
Kranj… Wyglądało
jak senne i wyludnione miasteczko, a tymczasem to czwarte co do wielkości
miasto w Słowenii, zaledwie 26 km od Ljubljany. „Kura” nas ciągle czymś zaskakiwała.
Spacerując
po starej części miasta, większość z nas na koniec wyjazdu stwierdziła, że to
był najsłabszy punkt wycieczki. Miasto niby brzydkie i nijakie, właściwie nie
mające w sobie nic, co powodowałoby zachwyt. A mimo wszystko szukałam w nim czegoś,
co podtrzymałoby ten stan euforii przywieziony z Wąwozu Vintgar. I znalazłam
fajne kadry. Oraz drzwi, które prezentowały się rewelacyjnie, nawet w odrapanej
kamienicy. Nie będę jednak zasypywać postu fotkami drzwi, bo wyszłoby tego zbyt
wiele 😉.
Wisząca kiełbasa, to szyld kiełbasiarni, z których słynie Słowenia, choć przyznaję, że żadnej nie udało mi się spróbować
Stare
Miasto Kranja leży pomiędzy rzekami Sawa i Kokra. I na nim skupiliśmy tego dnia
swoją uwagę.
Pierwsze kroki skierowaliśmy na główny targ miasta – Glavni Trg. Właściwie to rodzaj podłużnego placu, rynku, w zasadzie ulicy.
Przy niej umiejscowiona jest chyba największa świątynia miasta – kościół św. Kancijana i Towarzyszy. To późnogotycka budowla i prawdopodobnie z końca XIV w. z dzwonnicą wbudowaną w kościół. Świątynię ufundowali bogaci mieszczanie. Ze względu na dobrą akustykę, kościół pełni też rolę sali koncertowej muzyki klasycznej i chóralnej. Lapidarium z epitafiami rzymskimi i średniowiecznymi umieszczone zostało na ścianie kościoła w latach 1971 – 1972.
Pierwsze kroki skierowaliśmy na główny targ miasta – Glavni Trg. Właściwie to rodzaj podłużnego placu, rynku, w zasadzie ulicy.
Przy niej umiejscowiona jest chyba największa świątynia miasta – kościół św. Kancijana i Towarzyszy. To późnogotycka budowla i prawdopodobnie z końca XIV w. z dzwonnicą wbudowaną w kościół. Świątynię ufundowali bogaci mieszczanie. Ze względu na dobrą akustykę, kościół pełni też rolę sali koncertowej muzyki klasycznej i chóralnej. Lapidarium z epitafiami rzymskimi i średniowiecznymi umieszczone zostało na ścianie kościoła w latach 1971 – 1972.
Tuż
obok świątyni znajduje się plac France Prešerena z pomnikiem wieszcza. Wspominałam
o nim w drugiej części relacji ze Słowenii, kiedy pisałam o stolicy. Poeta
zmarł w Kranju 8 lutego 1849 r. Dzień jego śmierci jest obchodzony jako święto
kultury słoweńskiej i wówczas jest to dzień wolny od pracy.
Przy
placu usytuowany jest Teatr Prešerena z arkadami. Został zbudowany w 1909 r.
jako Dom Ludu dla Towarzystwa Edukacji i Rozrywki. Teatrem jest od 1950 r. i
jest to jeden z najmniejszych profesjonalnych teatrów w Słowenii.
Idąc
dalej główną ulicą, po prawej stronie minęliśmy arkady i fontannę Jože Plečnika.
Tak, tak, tego samego, który był głównym architektem Ljubljany. Arkady były
niegdyś monumentalnym wejściem do starej części miasta. Teraz są częścią
świątyni, która stoi z tyłu, a jest to Makedonska Pravoslavna Crkva sv. Troica
Kranj. Przed arkadami stoi fontanna, która – myślałam na początku, że jest
orłem z rozpiętymi skrzydłami – a okazała się… kogutem. No tak, znów mnie „kura”
zaskoczyła 😉
Ulica wiodła nas – no nie do wiary – do następnego kościoła. Tym
razem był to sv. Boštjan, sv. Fabijan in Rok. Świątynię tę wybudowano ok. 1478
r. i poświęcono opiece patronów przed chorobami zakaźnymi. W owym czasie
szalała w kraju zaraza, która dziesiątkowała mieszkańców. Dziś kościół użytkowany
jest przez serbskich wyznawców prawosławia. Dzwonnicę dodano w XVIII w.
A tuż obok stoi wieża Pungert – jedyna zachowana wieża obronna
muru miejskiego. Powstała w XVI w. i ma okrągły kształt. Wieża była kilkukrotnie
przebudowywana. W 1833 r. była miejskim więzieniem, potem zawierała cele
mieszkalne. Tego dnia, zdaje się, zamieszkała tam Roszpunka…
Za wieżą
znajduje się punkt widokowy na połączenie dwóch rzek Kokry i Sawy. I w tym miejscu
dostaliśmy czas wolny. Zostałam sama… Wróciłam na Glavni Trg.
Weszłam do
dawnego starego ratusza. Został on zbudowany na początku XVI w. i połączony
jest ze starą rezydencją arystokratyczną z pierwszej połowy XVII w. W budynku
obecnie mieści się Muzeum Regionalne, a w podłodze w holu przez przeszkloną
szybę widać dwa, stare słowiańskie grobowce z IX i X w. Zasoby muzeum zawierają
kolekcję etnologiczną i archeologiczną. Kustoszka muzeum opowiadała o
wszystkim, najwyraźniej zadowolona z kogoś, kto w tym sennym mieście zechciał
wejść do środka.
Niestety
nikt mi nie powiedział, że to na pozór nijakie miasto ma zamek. Co prawda nieco
schowany za bramą, która zlewa się z innymi kamienicami, ale jednak zawsze to zamek.
Nie zobaczyłam go. Może to powód do powrotu w to miejsce? Kto wie…
Kranj pod
starówką ma tunele z czasów II wojny światowej. Ludzie chowali się do nich
kiedy wyły syreny ogłaszające nalot. Na całe szczęście miasto nie było
specjalnie bombardowane. Niestety i tej atrakcji miejskiej nie
odwiedziłam. Co więc, mogłam zobaczyć? Mogłam
pospacerować po bocznych uliczkach miasta. I tak doszłam do kawiarni i galerii
sztuki Layer’s House, która odpowiada za miejskie murale. I to były zdecydowanie
fajne kadry w Kranju. Choć nie zawsze sztuka współczesna do mnie przemawia,
zdecydowanie, naścienne graffiti na obskurnych ścianach, dodały temu zakątkowi
uroku.
Ulicami
przeszłam jeszcze do mostu, z którego popatrzyłam na przełom rzeki Kokry. Żałowałam,
że czas wolny kończy się i nie zdążę zejść na dół do rzeki. Nade mną niebo
przybierało jakby granatowy kolor. Zanosiło się na deszcz a być może i burzę.
Czas było wrócić do hotelu. Wrażeń na ten moment było dość. Czekałam na jutrzejszy dzień, bo zdecydowanie miał być tym najbardziej górskim. Ale o tym w następnej części…
Czas było wrócić do hotelu. Wrażeń na ten moment było dość. Czekałam na jutrzejszy dzień, bo zdecydowanie miał być tym najbardziej górskim. Ale o tym w następnej części…
C.d.n. …
Miejsca w których można się zakochać.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie... W Wąwozie Vintgar czułam się cudownie, natomiast Kranj mnie nie zachwycił, ale może dlatego, że był już na koniec dnia, byłam zmęczona, nie wiem.
UsuńNiby mały kraj, ale nie byliśmy we wszystkich miejscach które zwiedziłaś. O wąwozie sam pisałem na blogu ale w Kranju nie byliśmy. Nasz pobyt był króciutki tylko 3 dni, więc u Ciebie nadrabiam to czego sam nie widziałem. Bardzo dziękuję za interesującą wycieczkę :)
OdpowiedzUsuńOj, trzy dni na Słowenię to zdecydowanie zbyt mało. Ja byłam siedem i też uważam, że to mało. Taki malutki kraj, a tyle można zobaczyć uroczych miejsc. Jeszcze będą wpisy na blogu o tym zielonym kraju.
UsuńA jeśli chodzi o Kranj, to według mnie nie jest to miasto, które na pierwszy rzut oka zachwyca. Może gdyby przyszło mi spędzić tam klika dni, może doceniłabym jego zakamarki bardziej. Ale jak to ja, zawsze znajdę coś, czego uchwycę się, by powiedzieć "warto było". Pozdrawiam serdecznie :)
Od kiedy odwiedziłam Słowenię marzę, aby zahaczyć się tam na dłużej i móc odkrywać ten niewielki, ale urodzajny kraj wzdłuż i wszerz.Pokazałaś mi nowe perełki, a wąwóz wpisuję na listę. Ściskam 😊
OdpowiedzUsuńEwuś, będzie jeszcze trochę miejsc ze Słowenii. Ona także mnie zachwyciła. Chętnie wybrałabym się na Triglav. Może kiedyś się uda... Wąwóz jest fajny i polecam, ale najlepiej pod koniec sezonu, będzie luźniej.Tymczasem ściskam przedświątecznie😉
Usuń