Anioły na szlaku,
czyli mierz siły na zamiary
Rok 2019
kończę wpisem o kolejnym dniu spędzonym w Masywie Śnieżnika. Było i przyjemnie
i boleśnie, ale o tym po kolei.
To, że
realizuję sobie projekt KGP wie już chyba każdy, kto ze mną rozmawiał na temat
gór. Robię to dla siebie, bez książeczki i potwierdzeń w komisji turystyki
górskiej. Natomiast kluczowe jest to, że rozłożone jest to w czasie, co również
działa i na mój organizm. Dlatego zaczęłam od najwyższego szczytu listy (Rysy
zdobyłam dwukrotnie, od polskiej i słowackiej strony) i schodzę coraz niżej. Do
starości jakoś dojdę na ostatni szczyt 😉
W tym roku
spędziłam tydzień w Międzygórzu, miejscu, które za jakiś czas opiszę na blogu,
a które było mi punktem wypadowym po okolicznych górach. To był wspaniały
tydzień, podczas którego zmęczyłam się i jednocześnie wypoczęłam. Przyszedł
taki dzień, że postanowiłam wreszcie zdobyć Śnieżnik. Przy okazji obejrzałam sobie
mapę i stwierdziłam, że spokojnie dojdę sobie do Dolnej Morawy, by przyjrzeć
się z bliska na Ścieżkę w Obłokach. I wrócę znów przez Śnieżnik do Międzygórza.
Bułka z masłem. Tyle teoria. A jak było? Zapraszam do lektury.
Trzeci dzień
pobytu w Międzygórzu. Wtorek. Pogoda jak marzenie, troszkę białych chmurek, widać
niebieskie niebo. Cichutko opuściłam pokój, była jakaś 6 rano. Wczorajszego
dnia, mój Gospodarz mocno się zdziwił, jak powiedziałam jakie mam zamiary.
Skwitował jedynie: ale to daleko. No daleko, ale co, ja nie dam rady? Ja?
Ponieważ moja kwatera znajdowała się już na czerwonym szlaku na Halę pod
Śnieżnikiem, od razu podążałam znanym mi już z pierwszego dnia, szlakiem.
Pierwszy raz wystraszyłam się w lesie, kiedy usłyszałam nawoływania. Było
straszno i ciemno. Z boku wypadł jakiś facet, ja sama na szlaku… Po raz
pierwszy stanęłam niepewnie, nie wiedząc co robić. Uciekać? No przecież idę na
Śnieżnik, jakie uciekać… Na szczęście okazało się, że to tylko właściciel psa
nawoływał swojego pupila. Po chwili z krzaków wybiegł zadowolony czworonóg i
obaj poszli swoją drogą. Uff…
Szybkim
krokiem doszłam do schroniska PTTK na Hali pod Śnieżnikiem. Tam, na małą chwilę
zatrzymałam się przy ławach na małe śniadanie. Z uśmiechem obserwowałam, jak pomiędzy
ławami dokazują trzy małe, śliczne cudaczki pod okiem znudzonej matki. A może
zmęczonej? Chyba to byłoby lepszym porównaniem, zważywszy, że małe kociaki żywo
reagowały na wszystko wokół.
Tuż przy schronisku
obrałam zielony szlak, który wiódł ostro pod górę a to kamieniami, a to ubitą
drogą, to znów po korzeniach.
Szczyt wydawał się niedaleko, ale mamił kolejnymi
wzniesieniami. Wreszcie udało się. Bez zbędnych ceregieli weszłam na szczyt.
Fajerwerków nie było. Za to kilka osób, dosłownie sztuk cztery. Dzięki temu mam
zdjęcia w całości, a nie tylko selfie.
Chwilę
pokręciłam się po szczycie. Śnieżnik – najwyższy szczyt w Sudetach Wschodnich,
w Masywie Śnieżnika. Liczy sobie 1426 m n.p.m. Jest górą graniczną, dzielimy go
z Czechami, dlatego często spotyka się nazwę Králický Sněžník. Góra znana była turystom już w
XVIII w., ale prawdziwy rozkwit do wędrówek nastąpił w XIX w. kiedy księżniczka
Marianna Orańska zakupiła te tereny. W 1871 r. na jej polecenie zbudowano
schronisko, które stoi do dziś.
Na szczycie Śnieżnika można dziś zobaczyć
kupę kamieni. To pozostałość po wieży widokowej im. cesarza Wilhelma I. Zbudowało
ją w latach 1895 – 1899 Kłodzkie Towarzystwo Górskie. Wieża miała 33,55 m
wysokości. Z jej wierzchołka można było oglądać panoramę ziemi kłodzkiej.
Kamienna wieża o dwóch platformach widokowych oraz przylegającym do niej małym
schroniskiem, które było potem gospodą i sklepikiem, runęła wysadzona w powietrze
w 1973 r. Powodem był jej zły stan techniczny, stanowiący zagrożenie dla życia
turystów. Wielka szkoda, że nie została odbudowana, teraz to trochę żałosny
widok.
Pogoda była odpowiednia, ja cieszyłam się
ze zdobycia kolejnego szczytu do Korony Gór Polskich, ponieważ Śnieżnik zalicza
się do tej listy. Nie czułam zmęczenia. Bardzo chciałam podejść do atrakcji
turystycznej na stokach Králickýego Sněžníka.
Schodziłam więc, z kopuły szczytowej połączonymi
szlakami, czerwonym i zielonym. Ok. 200 m od szczytu, po stronie czeskiej,
znajduje się źródło rzeki Morawy, największej na Morawach, jednej z większej
rzek w Czechach. Zatrzymałam się tam na chwilę. Zimna, źródlana woda była orzeźwiająca.
Zresztą napis na jednym kubeczku pt. Wypij mnie, nie pozostawiał wiele do
namysłu.
Niedaleko źródła, troszkę zbaczając ze
szlaku, znajdują się ruiny dawnego schroniska o strasznie trudnej nazwie do
wypowiedzenia (pamiętajmy, że dawniej były to Austro – Węgry). Powiem skrótowo,
że było to schronisko księcia Liechtensteina na Śnieżniku. Książę był
właścicielem tego terenu, a uzyskawszy pozwolenie na budowę, po jej ukończeniu
nazwano obiekt na cześć księcia w dowód podziękowania za jego cele dobroczynne.
Schronisko otwarto w 1912 r. i było całkiem nieźle wyposażone jak na tamte
warunki i standardy. I jak to zwykle bywa przy nieumiejętnych dzierżawcach,
często popadał w kłopoty, choć chwilami z nawet dobrym skutkiem. W 1932 r. z
okazji 20 rocznicy otwarcia schroniska, artyści z grupy Jescher ustawili rzeźbę
białego słonia. Nazwa grupy miała nawiązywać do odgłosu, który wydaje z siebie
kichający słoń. Słonik szybko stał się symbolem Śnieżnika. I to właśnie do
niego koniecznie chciałam dojść. W 1971 r. władze czechosłowackie nakazały
rozbiórkę schroniska, z powodu złego stanu technicznego. W chwili obecnej można
zobaczyć jedynie pozostałości po piwnicach schroniska. Budowli nie ma, ale
słonik został. I podobnie jak przed prawie wiekiem budzi uśmiech i pytanie, co robi
tu figura słonia.
Oczywiście nie mogłam nie zrobić sobie
sesji przy słoniu. Pogłaskałam go po trąbie, wymieniłam się robieniem zdjęć z
turystami czeskimi, popatrzyłam na odległy widok i zebrałam się w dalszą drogę.
Dalszy szlak, tym razem żółtego koloru, w
dwie i pół godziny miał mnie wyprowadzić wprost do Dolnej Morawy, skąd miałam
wejść niebieskim do kolejnej atrakcji, jaką jest Ścieżka w Obłokach (czes. Sky
Walk Stezka v oblacích). I tu przestało być miło i
przyjemnie. Owszem, początkowo szło mi się całkiem nieźle, nawet minął mnie czeski
rowerzysta na kamiennej ścieżce, który jednakowoż rower prowadził i jak
wyjaśnił mi w przelocie, teraz to ciężko, ale potem to wiuuuuu…. Jasne.
Ja za to zaczęłam czuć swoje nogi. Kolana
dawały mi do wiwatu, traciłam wysokość, co odczuwałam nie tylko w kolanach ale
też w stopach. Coraz bardziej paliły mnie one jakby żywym ogniem. Szłam,
zastanawiając się kto mi dorzucił do plecaka kamienie, a kto wsypał piach w
kostki.
Droga, choć nawet urozmaicona i ładna, zaczęła się dłużyć
niemiłosiernie. Robiłam przystanki i czułam, że nogi puchną… Z każdym
szlakowskazem widziałam, że tracę kilometry, że już coraz bliżej, ale znów
nieznośnie droga zakręcała i nie widziałam celu. W mojej głowie pojawiła się myśl,
jak ja dojdę do tej atrakcji i jak wrócę granią ponownie na Śnieżnik, by z
niego zejść do schroniska i dalej do Międzygórza. Zaczęłam wątpić. Zrobiłam
błąd, zakładając, że dam radę, w końcu byłam rozchodzona, to był mój trzeci
dzień na szlaku. Nie wzięłam jednak poprawki, że po dwóch porządnych wyrypach,
powinnam zrobić choć jednodniową przerwę, by móc spokojnie iść na kolejną długą
wyprawę. Stare porzekadło „mierz siły na zamiary, a nie zamiary podług sił”
sprawdziło się teraz idealnie i jeszcze odbijało się w mojej głowie głośnym
echem. Zaczęłam pertraktacje z Wszechmocnym. Prawie zagroziłam, że albo dam radę
i dojdę, albo niech ześle mi jakieś dobre anioły, supermana, batmana, innego
superbohatera, który mnie poniesie na skrzydłach z powrotem na kwaterę, bo
inaczej padnę tu i teraz. Stopy mi się paliły!
Z tymi myślami doszłam do tablicy
informującej mnie, że Dolna Morawa mnie wita. Yuppii!!!! Poczłapałam pod dolną
stację kolejki. Nie dam rady wejść, to chociaż wjadę. A potem zobaczę co będę w
stanie zrobić.
Szczęśliwie, szukając wejścia do kas,
spotkałam Anioły. Tak, Anioły – Anitkę i Wojtka, którzy wpadli tu sobie na
chwilę samochodem w ramach jednodniowej wycieczki. Zamieniliśmy kilka zdań i
zapytałam, czy wracając do domu, mogliby mnie zabrać i podrzucić do Międzygórza.
Zgodzili się i choć w tym momencie czułam się kompletnie starą kobietą bez
kondycji i z bolącymi stopami, to jednak byłam Im ogromnie wdzięczna.
Kupiliśmy bilety i po kilku chwilach
siedzieliśmy w fotelu wyciągu, który wywiózł nas pod samą stalową konstrukcję
Ścieżki w Obłokach. Miałam poczuć się jak w niebie. Czy w niebie bolą i pulsują
stopy??? Oczywiście, cały dzień był w porządku, nawet niebo było niebieskie, a
w momencie wjazdu na górę spotkałam starą znajomą… wielką, białą chmurę.
Rozsiadła się akurat nad atrakcją, do której zmierzałam. Super.
Dobra mina do złej gry :) Dobrze, że siedzenie nie paliło, ino stopy, które właśnie nieco odpoczywały
Pod Ścieżką w Obłokach zrobiliśmy sobie
małą sesję foto, za którą dziękuję też Anitce i Wojtkowi. Wreszcie zaczęliśmy wchodzić
po kładkach i rozkoszować się widokami. Ludzi było sporo, ale nie na tyle, by
obijać się o siebie. Każdy miał kawałek ścieżki dla siebie.
Sesja pod Ścieżką - jest, dotarłam, tylko stopy już zmaltretowane na maksa... Ale przecież jest OK ;)
Sky Walk, czy też Stezka v oblacích
położona jest na wysokości 1116 metrach, a sama ścieżka wznosi się na 55 m. Czy
jest to ładna konstrukcja, tu bym nieco polemizowała, ale z pewnością jest
ciekawa i stanowi atrakcję dla rodzin z dziećmi. Architektem jest Zděnek Fránk.
Z poszczególnych pięter kładki można zobaczyć
panoramę na cały Masyw Śnieżnika, Dolinę Morawy, Jesioniki czy przy dobrej
pogodzie Karkonosze. Wieża ma w swej konstrukcji wytrzymać huragany do 200
km/h. I napór turystów rzecz jasna.
Na samej górze znajduje się kropla, czyli
sieć rozpięta na 50 m, dla tych, którzy nie mają lęku wysokości. Pod nią widać dokładnie
wszystko, co znajduje się na dole. Mała adrenalinka, kiedy stawia się krok na
siatkę 😊.
Kiedy tak spacerowaliśmy sobie po kładce,
chmura przybrała iście wrogie oblicze. Ku naszym uszom dotarł głuchy pomruk
niezadowolenia. Oho… trzeba uciekać z drewniano – stalowej konstrukcji.
Zagęściliśmy ruchy, schodząc w dół i dziwiąc się, że dorośli wchodzili z
dziećmi na górę. Zaraz miało tu się rozpętać małe piekiełko. Może liczyli, że
ta fantastyczna ściana deszczu, którą widzieliśmy z góry, przejdzie bokiem.
Wsiedliśmy znów na kolejkę i zjechaliśmy na dół. Po drodze towarzyszyły nam już
grzmoty i błyski. Pierwsze krople wody poczuliśmy na parkingu. Na szczęście zdążyliśmy
przed deszczem, chowając się do samochodu.
Tak oto, moje prośby o dobre Anioły czy też Superbohaterów, zostały
wysłuchane. Jadąc na kwaterę, zastanawiałam się, jak dałabym radę przejść całą
wymyśloną przez siebie trasę, choć była najkrótsza. Miałam nauczkę, by mierzyć
siły na zamiary. To była dobra lekcja.
Następnego dnia z nieba lało i grzmiało cały dzień, więc odpoczywałam, leżąc,
pracując na laptopie, czytając i będąc w kontakcie ze światem. Nogi już tak nie
pulsowały, a stopy nie paliły, choć czułam je bardzo dobrze. Mimo wszystko z
dzisiejszej perspektywy uważam, że było warto. Nie tylko dlatego, że kolejny
szczyt w KGP wpadł mi do kolekcji. Ale przede wszystkim, za poznanie Anitki i
Wojtka, cudownych, pozytywnych ludzi i moich dobrych Aniołów na szlaku. Bardzo dziękuję
za te chwile, zostaną ze mną na długo. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy,
bo przecież wciąż wiszę Wam obiad 😉
Wszystkim życzę, by Nowy Rok pełen był cudownych chwil,
żebyście na swoich drogach spotykali dobrych i życzliwych ludzi. Żyjcie tak,
byście na koniec mogli powiedzieć – to był ekscytujący rok! Spełniania marzeń i
mnóstwa radości w 2020 roku!
Z
górskim pozdrowieniem,
Hej!
Dziękuję. Szczęśliwego Nowego Roku Agnieszko! Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńNo to miałaś farta, że spotkałaś tak uczynnych ludzi. Ciekawa trasa turystyczna, do tego jeszcze ta atrakcja w postaci ścieżki w obłokach, którą i ja chciałbym zobaczyć. Myślę, że przy okazji kolejnego wypadu w Kotlinę Kłodzką uda mi się ją zaliczyć. Ja od pewnego czasu już tak ambitnych tras nie robię, bo w czasie schodzenia nasila mi się ból w kolanach.
OdpowiedzUsuńDroga Dusiu, z okazji nadchodzącego Nowego Roku życzę Ci spełnienia planów i marzeń, zdobycia kolejnych szczytów KGP i tego co najważniejsze, czyli dużo zdrowia, bo bez niego nie da się realizować kolejnych wypraw.
Pozdrawiam serdecznie.
Tak, chyba przyszedł ten moment, kiedy trzeba powiedzieć, że krótsze trasy nie są złe ;) No bo przecież nie powiem, starzejesz się Duśka! :) :) A moje Anioły na szlaku to bardzo sympatyczni i ciekawi świata ludzie, więc rzeczywiście miałam szczęście ogromne.
UsuńDziękuję za życzenia i odwzajemniam. Dobre zdrowie to podstawa, o resztę zadbamy sami :) Wszystkiego najlepszego Wiesiu, dla Ciebie i Twoich Bliskich. Niech moc będzie z Tobą, ta dobra ;) Pozdrawiam noworocznie.
Ale wiesz że w zeszłym (jeszcze, ale piszę to na cztery godziny przed jego końcem) roku (no dobra w 2018) zmieniono dość znacznie podział geomorfologiczny naszej krainy - i KGP ma nowe lokacje?
OdpowiedzUsuńPierwsze twoje zdjęcie z rozpuszczonymi włosami! Nie zmieniaj tego - bardzo Ci z tym korzystnie.
A sama przygoda? No cóż "mierz siły na zamiary - znaczy tyle że najpierw planuj, a potem zastanawiaj się czy ci sił wystarczy, wtedy gdy pójdziesz na granicy możliwości możesz osiągnąć jeszcze więcej - odwrotnie gdy mierzysz zamiary podług sił - wtedy zawsze osiągniesz mniej niżby można było. Dobrze zrobiłaś że poszłaś - ból minie, zmęczenie się rozpłynie a satysfakcja i wspomnienia zostaną na zawsze.
Ja niedawno na rowerze też już czułem palący ból w przemęczonych mięśniach... ale dałem radę! tym bardziej że nie mierzyłem sił na zamiary - po prostu miałem taki zamiar i świadomość że na pewno (długość trasy, warunki atmosferyczne, teren, walka z czasem) będzie to już poza granicą moich dotychczasowych możliwości.
Dzięki Maćku! Planowanie było, jak wspomniałam, byłam po dwóch dużych wyjściach i byłam rozchodzona, ale zwyczajnie sił zabrakło. Może na to miała też wpływ pogoda, bo na Ścieżce w Obłokach zaczęło być burzowo, więc i nogi spuchły i zwyczajnie odległością bolały. Ale mimo wszystko warto było się pomęczyć, bo jak sam mówisz ból minął, wspomnienie zostało.
UsuńWielu wspaniałych wspomnień życzę Ci w 2020 r. Nowych tras, zero wypadków na rowerze, no i nowych opowieści na blogu. Pozdrawiam z Nowym Rokiem! :)
Super wyprawa i wspaniałe widoki.Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńByło super, choć fizycznie boleśnie :) Pozdrawiam z Nowym Rokiem!
UsuńUpss, ale ma u Ciebie zaległości.
OdpowiedzUsuńWyprawa przepyszna, no i pięknie wyglądasz na zdjęciach.
Podziwiam i widoki i Ciebie :) Dobrze, że przygoda tak się skończyła. No cóż, pogoda w górach to zawsze loteria.
Buziaki!
O tak! A ta znajoma franca (chmura znaczy się)wiecznie za mną łazi :)
UsuńJa też mam zaległości w moich ulubionych blogach, nie mam kiedy czytać, bo albo praca, albo szpital. Wracam zmęczona do domu i padam... Ale nadrobię.
Za oknem pada właśnie śnieg, że też mu się przypomniało padać na koniec lutego... ściski! ;)