Słowenia – mały kraj,
wielkie możliwości
Piątego dnia
naszej słoweńskiej wędrówki wybraliśmy się do bardzo turystycznego miejsca i
niejako wizytówki kraju. Prawie każdy,
kto odwiedził Słowenię lub też tylko o niej gdzieś czytał, potrafi odgadnąć gdzie
znajduje się jezioro, po środku którego znajduje się na wyspie mały kościółek.
Tak, to Bled. Przedsionek Alp Julijskich, jak serce bijące szybko, tętni życiem,
choć wcale nie jest wielkie. Byłam ciekawa tego miejsca. Czekałam na ten dzień.
Z samego rana pojechaliśmy tam, by przyjrzeć się z bliska kurortowi.
W BLEDZIE ZAMEK
JEST NA SKALE
I MARZENIA PRZY DZWONU UDZIALE…
Bled to dawne
uzdrowisko, obecnie turystyczna miejscowość, w której najwięcej jest hoteli.
Położony w regionie Górna Kraina, jakieś 45 km od granicy z Włochami i Austrią.
Choć liczy sobie około 5 tys. mieszkańców, to w sezonie przyjmuje drugie tyle
turystów. Ściągają tu z różnych powodów. Jedni dla gorących źródeł, inni dla
historii, jeszcze inni dla zawodów wioślarskich, które są tu rozgrywane.
Jednych zachwyca bliskość Alp i leżący w pobliżu Triglavski Park Narodowy, inni
stawiają na wypoczynek na jeziorze czy polu golfowym. Wszystkich zaś łączy
jedno – zachwyt dla tego miejsca.
Naszym
wesołym autokarem wybraliśmy się najpierw do jednej z atrakcji Bledu – czyli do
malowniczego zamku na skale, będącego jednym z najstarszych zamków w Słowenii,
obecnie zaadaptowanego na muzeum. Super, lubię takie miejsca. Z ochotą
wysiadałam na parkingu, by za chwilę przenieść się w czasie i podziwiać najsłynniejszy
widok w Słowenii.
Zamek w Bledzie to warownia obronna, która powstała tu prawdopodobnie już w XI w. Pierwsza wzmianka pisemna pojawiła się w 1011 r., gdzie bledzki zamek nazwany jest castellum Veldes. Gdzieś wyczytałam, że przez 800 lat była to siedziba biskupów z Brixen (obecnie Bressanone we włoskiej prowincji Bolzano). W 1004 r. niemiecki cesarz Henryk II podarował posiadłość w Bledzie, biskupowi Albuinowi. Wówczas budowla była jedynie wieżą, do której w późnym średniowieczu dobudowano kolejne i zaczęto umacniać mury. W XVIII w. zamek przebudowano, czyniąc z niego barokową rezydencję. Również wtedy dodano obiekty gospodarcze i zaplecze zamkowe.
Zamek w Bledzie to warownia obronna, która powstała tu prawdopodobnie już w XI w. Pierwsza wzmianka pisemna pojawiła się w 1011 r., gdzie bledzki zamek nazwany jest castellum Veldes. Gdzieś wyczytałam, że przez 800 lat była to siedziba biskupów z Brixen (obecnie Bressanone we włoskiej prowincji Bolzano). W 1004 r. niemiecki cesarz Henryk II podarował posiadłość w Bledzie, biskupowi Albuinowi. Wówczas budowla była jedynie wieżą, do której w późnym średniowieczu dobudowano kolejne i zaczęto umacniać mury. W XVIII w. zamek przebudowano, czyniąc z niego barokową rezydencję. Również wtedy dodano obiekty gospodarcze i zaplecze zamkowe.
Na dawnych
wałach obronnych obecnie znajdują się tarasy widokowe, z których można
podziwiać najbardziej znany widoczek z kościółkiem na wyspie oraz majestatyczny
zarys gór, zarówno Alp Julijskich jak i pasma Karavanek. To właśnie z tarasów
widokowych zamku, przy sprzyjającej pogodzie, można zobaczyć Triglav, w jego
prawdziwej odsłonie, czyli trzech szczytów, gdyż nazwa narodowej góry Słowaków
Triglav oznacza trzy głowy.
Pierwsze
kroki skierowaliśmy ku niewielkiej kaplicy poświęconej św. Albinowi i św.
Ignacemu. Pochodzi ona z XVI w. Jest surowa we wnętrzu, wyposażona we freski na
ścianach.
Kiedy tak
staliśmy w środku, zebrani i wsłuchani w naszą przewodniczkę, doszło do
zabawnej sytuacji. Pani Ania zapytała nas, kto z tu obecnych ma jakiś związek z
edukacją, szkolnictwem, pedagogiką… I nagle okazało się, że większość z grupy
to nauczyciele lub pracownicy sektora edukacji. Las rąk w górze 😊 Zaczęliśmy się śmiać, że już
wiadomo kto jeździ na początku lipca na wycieczki 😉 Pytanie, które zadała nam Pani
Ania nie było bezpodstawne, gdyż na suficie kaplicy znajduje się malowidło,
przedstawiające św. Kasjana z Imoli (zmarłego 13 sierpnia 304 r.). Według legendy
był on nauczycielem dość surowym i wymagającym, zabitym przez swoich pogańskich
uczniów piórami (rylcami) do pisania. Św. Kasjan jest patronem stenografów. No
i tak…
Ołtarz w kaplicy. Nie jestem pewna, ale fresk w ołtarzu przedstawia chyba tzw. Chustę św. Weroniki z obliczem Chrystusa...
Przyszedł
czas na przemieszczenie się po komnatach zamkowych. Ekspozycja muzeum zawiera
odkrycia archeologiczne, kolekcję zbroi, historię Bledu i jego okolic.
Wyposażenie zamku nie pochodzi z niego, jest jedynie rekonstrukcją czasów w
jakich funkcjonował jako warownia, siedziba, mieszkanie. Przy czym są to raczej
ekspozycje, czasem multimedialne, aniżeli wierne rekonstrukcje wnętrz na
przestrzeni wieków. Dla wielbicieli tkanin na ścianach, bogato zdobionych mebli
czy łóżek z baldachimem, wnętrza mogą być rozczarowujące. Ale od czego jest
wyobraźnia…
Ekspozycja przedstawiająca domy nad jeziorem i w miejscowości. Na samej górze dawna królewska rezydencja, będąca później domem marszałka Tito
Zamek nie taki zacofany - posiadał toaletę. Mam wrażenie, że jak się zamknęło drzwi, to napierało się na niego kolanami... :) :) :)
W
zamku znajduje się też komnata poświęcona szwajcarskiemu lekarzowi Arnoldowi
Rilkemu, który w 1855 r. uruchomił w Bledzie pierwsze łaźnie i baseny termalne
z gorącą wodą. Od tego zaczął się w zasadzie rozwój Bledu i okolic pod względem
turystycznym. Pięć lat później rodzina królewska miała tu swoją letnią
rezydencję, a po II wojnie światowej stała się ona siedzibą (jedną z wielu)
marszałka Josipa Broz „Tity”, gdzie podejmował swoich gości, czy innych
dygnitarzy partyjnych i delegacji z całego świata.
Jedyny
minus jest taki, że bledzki zamek jest atrakcją turystyczną, więc ludzi kręci
się po nim sporo. My akurat trafiliśmy na wycieczkę z Japonii. Domyślacie się,
jak było? 😉
Oprócz
muzeum można zwiedzić drukarnię, piwnicę z winami czy też usiąść w restauracji
i skorzystać z jej oferty. Niestety w czasie wolnym nie zdążyłam zajrzeć do
drukarni, bo jakoś tak wyszło, że zawitałam do piwnicy… Na swoje usprawiedliwienie
mogę tylko powiedzieć, że mają tam wina przygotowane odpowiednio do znaków
zodiaku. Ciekawe zjawisko, ale nie próbowałam swojego, jedynie zamieniłam kilka
słów ze sprzedawcą. I już biegłam na zbiórkę.
Po
przejściu przez mury w stylu romańskim i gotycką wieżę wejściową, zeszliśmy
alejką spacerową i po schodkach w kierunku jeziora. Po drodze zajrzeliśmy
jeszcze do usytuowanego poniżej zamku, neogotyckiego kościoła parafialnego pw. św.
Marcina, zbudowanego w 1905 r., na miejscu kościoła z XV w. Nad wejściem, na tympanonie
znajduje się płaskorzeźba św. Marcina, ukazująca jeden z jego miłosiernych
uczynków (dzielenie się szatą z ubogim). Wewnątrz kościół udekorowany jest
freskami namalowanymi w 1930 r. Na jednym z nich, „Ostatniej Wieczerzy”,
przedstawiono postać Judasza Iskarioty z twarzą Lenina… Niestety nie dostrzegłam
tego na czas 😉
Po
wrażeniach zamkowych przyszedł czas, by za dodatkową opłatą popłynąć łodzią na
wysepkę. Nie odmówiłam sobie tej przyjemności i razem z Kasią wsiadłyśmy na
pokład Pletny, tradycyjnej łódki, do której dostałyśmy się, dzięki podaniu ręki
przez przystojnego słoweńskiego wioślarza, czyli Pletnarza (po słoweńsku
pletnarji). Trzeba tu wspomnieć, że łodzie te napędzane są siłą mięśni pletnarzy.
Spory wysiłek. Ale też umysłowy, bo Słoweńcy muszą nagłowić się, jak nie wpaść
łodzią w mniejsze łódki czy kajaki turystów, brawurowo i niefrasobliwie grasujących
po jeziorze. A łodzi nie da się zatrzymać w miejscu. Dodatkowo wioślarze
wskazują miejsca, gdzie należy usiąść, doskonale wiedząc jak wyważyć łódź, by
zapobiec wywrotce. Nasza grupka, pomniejszona o tych, co nie chcieli płynąć,
podzieliła się na dwie łodzie i płynęliśmy ku wysepce.
Jezioro
Bled ma 2120 m długości, 1380 m szerokości, 144 ha powierzchni i jest głębokie
na 30,6 m. Na jego dnie zlokalizowane są gejzery wód termalnych, dlatego szmaragdowe
jezioro jest ciepłe, nawet w chłodne dni. Dopiero z jeziora można dostrzec
piękno lokalizacji bledzkiego zamku. Wznosi się on na 130 metrowej, urwistej
skale. Robi wrażenie.
Na
wysepce znajduje się kościół Maryi Wspomożycielki i dzwon życzeń z 1543 r. A
każdy z nas ma jakieś życzenia…
Jeszcze
przed falą chrześcijaństwa w Europie, była tu słowiańska świątynia na cześć
bogini o imieniu Živa, będącej patronką miłości. Świątynia jednak została
zniszczona przez trzęsienie ziemi na początku XVI w. Po zmianie wiary,
kapliczka otrzymała imię Maryi. Przy schodach, których jest 99 (ostatni, jako
setny, jest przy ołtarzu w kościele), postawiono kapliczkę , a przed
kościółkiem rzeźbę Marii Magdaleny.
Wyspa
jest idealnym miejscem dla nowożeńców. Jest też niezłym sprawdzianem dla Pana
Młodego, gdyż musi on wnieść na rękach swoją wybrankę po 99 schodach, by razem
mogli wejść na ten setny i ślubować sobie miłość. Dodatkowo samo miejsce jest
bardzo urokliwe i romantyczne. Z zamkiem, dzwonem i wyspą związana jest
legenda. Czas spędzony na łodzi jest dobrym momentem, by ją zgłębić. Otóż,
około 1500 r. zamek zakupił Hartman Kreigh, który był złym gospodarzem wobec ludzi.
Okoliczna ludność skarżyła się na niego. Pewnego razu Hartman zaginął. Powiada
się, że albo ktoś go porwał, albo ludzie nie wytrzymali i dokonali samosądu. Na
zamku pozostała żona Kreigha – Poliksena, która również była wymagającą
gospodynią. Rządziła twardą ręką, ale była smutna. Postanowiła więc, że ze
złota i srebra, które miała w skarbcu, odleje dzwon, jako pamiątkę po mężu i
podaruje go kościołowi na wysepce. Dzwon odlano, ale kiedy wioślarze wieźli go
do miejsca przeznaczenia, rozpętała się burza. Zatopiła łodzie, ludzi i dzwon,
który ugrzązł na dnie jeziora. Legenda mówi, że kiedy nocą są burze, to słychać
głos dzwonu z głębin. Poliksena była zrozpaczona. Opuściła zamek i wyjechała do
Rzymu, by wstąpić do klasztoru. Papież, usłyszawszy opowieść, nakazał odlać nowy
dzwon i wysłać go na wysepkę. W sumie cała historia skończyła się happy endem.
Może dlatego śluby na wysepce cieszą się taką popularnością. Przyjmowane jako
dobra wróżba na przyszłość.
Po
przypłynięciu na wysepkę, pierwsze kroki skierowaliśmy do kościoła, by pociągnąć
za sznur i zadzwonić trzy razy wypowiadając życzenie. Jak nie trudno się
domyślić, w całym Bledzie co chwila słychać głos dzwonu. Życzeń wiele, turystów
mnóstwo, a dzwon jeden… Ale skoro już tu każdy jest, to szczęściu chce dopomóc
i ciągnie za ten sznur. Echo niesie po jeziorze każdy odgłos, jakby przekazywało
te ludzkie pragnienia, marzenia, życzenia. Może i moje się spełni…
Sam
kościół jest z XII w. Wtedy też zaczęto budowę. Ale konsekracja nastąpiła
dopiero w XV w., kiedy odbudowywano świątynię po trzęsieniu ziemi. Wewnątrz
freski i rzeźby pochodzą z czasów gotyckich.
Obok
znajduje się dzwonnica z 1465 r., wysoka na 54 m. Z grupką „naszych” wspięliśmy
się po ładnych schodach do dzwonu. I kiedy tak sobie siedzieliśmy na ostatniej
kondygnacji, wybiła godzina 12.00…. I dzwon się rozdzwonił na Anioł Pański. Kakofonia
w uszach! Byliście kiedyś pod dzwonem, w małym pomieszczeniu, kiedy ten sobie z
automatu dzwoni? Nie polecam 😊
Można ogłuchnąć.
Mimo
wszystko śmialiśmy się i chwilę potem schodziliśmy na dół, by usiąść przy
jednej z ław w kawiarni i raczyć się dobrymi lodami. Było miło i przyjemnie. Lekki
wiaterek powiewał nam od jeziora. Gdzieś w oddali majaczyły szczyty Karavanek i
Alp. Nie czuliśmy pośpiechu, czuliśmy spokój.
Jest
jeszcze jedna legenda mówiąca o Blejskim Otoku, czyli wyspie Bled. Ponoć ma to
związek z tym, że dawniej wypasano tu owce, które chodziły gdzie chciały. Za
nic miały święte miejsce i wchodziły nawet do kościoła. Pan Bóg się zdenerwował,
że ludzie na to nie reagują i zalał wodami jeziora teren wokół kościoła,
pozostawiając jedynie ten mały skrawek lądu. I do tej pory można się do niego dostać
jedynie drogą wodną. Nie prowadzą tu żadne tunele, mosty, nie ma lądowiska. Coś
w tym jest…
Kiedy
nadszedł czas, udaliśmy się znów ku naszym łodziom. Znów szarmancko podano mi
dłoń i z uśmiechem na ustach wprowadzono na pokład. Płynęliśmy znów do
przystani w miasteczku, nieśpiesznie, leniwie wręcz. Ależ to było przyjemne
uczucie!
Na jeziorze. Stąd ładnie widać dawną posiadłość Josipa Broz "Tity". Rezydencję można zwiedzać, ale niestety mnie ominęła ta przyjemność
Potem
dostaliśmy chwilę wolnego, choć w zasadzie za mało, by udać się na jeden z punktów
widokowych, a szkoda. W samym miasteczku, które składa się prawie z samych
hoteli a cenowo zszokowało prawie wszystkich, nie było za bardzo co robić.
Upiłam łyk herbaty i zjadłam kabanosy. Przespacerowałam się wzdłuż nadbrzeża i
zaraz była już zbiórka.
Ten dzień dopiero się zaczął. Jego druga połowa miała mi przynieść to, na co czekałam od początku wyjazdu. Bycie w samych górach, poczucie ich sobą, a nie tylko przyglądanie się im z daleka. Kochane Alpy – przybywam! Ale o tym napiszę w kolejnym poście. Tymczasem czekając na nasz autokar, zgłębialiśmy język słoweński 😉
Promenada w Bledzie - widok na Blejski Otok i wzgórze z punktami widokowymi, do których nie dotarłam
Ten dzień dopiero się zaczął. Jego druga połowa miała mi przynieść to, na co czekałam od początku wyjazdu. Bycie w samych górach, poczucie ich sobą, a nie tylko przyglądanie się im z daleka. Kochane Alpy – przybywam! Ale o tym napiszę w kolejnym poście. Tymczasem czekając na nasz autokar, zgłębialiśmy język słoweński 😉
To była naprawdę fascynująca pierwsza połowa dnia…
C.d.n. …
Mieliście super, bo my zapychaliśmy na nóżkach do zamku ale warto było wszak z tego miejsca są najpiękniejsze widoki na jezioro. Mimo wielu turystów bardzo podobała mi się ta miejscowość. Tam też jedliśmy ich specjał Kremna Rezina - trochę jak nasze kremówki z Wadowic. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMnie również bardzo się tam podobało, choć mam wrażenie, że nie do końca zwiedziliśmy samą miejscowość. Żałuję, że miałam za mało czasu, żeby podejść na punkty widokowe. Ale najwidoczniej jest to powód do powrotu :) Po spróbowaniu kremówki wadowickiej, już na samą myśl o kremie byłam i jestem zasłodzona :) W Bledzie jadłam jedynie kabanosy przywiezione z Polski :O) A nie, jeszcze lody ;)
UsuńPozdrawiam cieplutko! :)
Pięknie tam i romantycznie - w duchu madziarskie - by tam czul się jak u siebie!
OdpowiedzUsuńDusiu - Tiara i mitra to dwa RÓŻNE nakrycia głowy, pierwsze jest stricte papieskie i składające się z trzech (stąd nazwa) segmentów. Mitra czyli infuła a nie tiara.
a fresk nie jest w ołtarzu ale w absydzie i rzeczywiście jest tam przedstawienie nawiązujące do chusty św. Weroniki.
Dzięki za podpowiedzi. Dlatego napisałam "tiara biskupia", takie skojarzenie z tym trójkątnym nakryciem głowy papieży. Choć dalej jest słowo "mitra". Z freskiem to rzeczywiście nie byłam pewna, ale to wydawało mi się najbardziej pasujące.
UsuńA co do samego miejsca - mnie zachwyciło. Nawet pulpit na laptopie jest z fotką z Bledu ;) (dopóki się nie znudzi) Pozdrawiam :)
Piękna wycieczka! Biedny ten święty Kasjan :( , żeby aż tak Go potraktować...
OdpowiedzUsuńZamczyska uwielbiam zwiedzać, więc pewnie byłabym zachwycona.
Tyle fantastycznych miejsc Duśka opisujesz.:)
Oczywiście zapomniałam, jak ten święty się nazywał. Ile ja się potem naszukałam jego imienia... łącznie z żywotami świętych. Strasznie ich dużo się zrobiło, ale taki nauczyciel, zadźgany piórami to tylko jeden był na szczęście :)
UsuńZamek w Bledzie nie jest w środku jakoś tak z efektem wow, ale trzeba powiedzieć, że jego widok z zewnątrz, zwłaszcza z promenady po drugiej stronie jeziora, robi wrażenie. Wysoko na skale zawieszony trwa przez lata.
Polecam Ci bardzo Słowenię. Malutki kraj, a zachwyt czai się na każdym kroku. Jest mnóstwo rzeczy godnych zobaczenia, a ja widziałam zaledwie mały fragment tego fantastycznego kraju.
Jak chodzi o mnie to ja po prostu kocham góry.Ostatnio nawet zainteresowałem się artykułem https://climb.pl/alpy-julijskie-skaliste-gory-i-nie-tylko/ .On jest bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńA jak się ma Twój komentarz do mojego tekstu? Poproszę o trzymanie się tego co widzisz i czytasz, a nie promowanie na mojej stronie czyichś tekstów. Będę wdzięczna. Pozdrawiam :)
UsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam do innych postów. Pozdrawiam :)
Usuń