Trzynastego,
wszystko zdarzyć się może…
Czyli
o tym,
jak
ponownie zmierzyłam się z Rysami
Od kilku lat,
planowane wakacje w słowackich Tatrach, zupełnie mi nie wychodziły. A to ktoś,
kto miał mi towarzyszyć, nie mógł, a to termin był nieodpowiedni, a to znowu
plany uległy zmianie. Wreszcie wyjazd został zaplanowany na rok wcześniej i
wypadł we wrześniu 2019 r. Pogoda trafiła się nawet znośna na tyle, że tydzień
spędzony w Strbskim Plesie zaliczam do bardzo udanych, bowiem jeden dzień z
burzą i deszczem idzie w niepamięć. Reszta była słoneczna i ciepła i to dało mi
możliwość wyrównania porachunków z Rysami, które poprzednio zasnuły się
chmurami i mgłą i tyle widziałam z ich czubka. Ale czy można spodziewać się, że
kiedy mija kilka lat, zbierasz się w sobie, by ponownie wspiąć się na ten
najwyższy punkt w Polsce, a góra wywija Ci dokładnie ten sam numer? Przestałam
się dziwić… w końcu stało się to w piątek, 13 września 😊
Strbske
Pleso to bardzo wygodna miejscówka, bo praktycznie z samego centrum wychodzi się
prosto na szlak. Nie trzeba nigdzie tracić czasu na dojazd, przejście doliną,
by uderzyć wyżej. Tu od razu jest się w dolinie i idzie ku przygodzie. Nie
trzeba też wstawać o niechrześcijańskiej godzinie, a wszędzie się zdąży.
Tabliczka oznajmiająca, że jeszcze ponad 4 godziny do celu może nie zachęca, ale przecież to dopiero początek drogi...
Piątek był
piękny. Niebieskie niebo, lekkie chmurki, które absolutnie nie zwiastowały
niczego złego. Ot, przepływały sobie swobodnie. Następnego dnia miałam opuścić
Słowację i przejechać do Zakopanego. Dlatego ostatni dzień był idealny na
zwieńczenie go zdobytymi Rysami, tym razem od słowackiej strony.
Początek
wędrówki zaczął się około godziny ósmej, po małym śniadanku na kwaterze.
Dosyć
szybko znalazłam się na rozstaju dróg, przy którym tzw. nosicze zabierają
towary, by na własnych barkach wynieść je do schroniska. Szybki łyk wody i szłam
dalej.
Czerwony
szlak wiódł mnie piękną Doliną Mięguszowiecką. Po lewej wypiętrzała się Grań
Baszt, po prawej zbocza Ostervy. Wnet pojawiło się rozdroże przy Popradskim
Plesie. W tym miejscu na chwilę wchodziłam na niebieski szlak, którym miałam iść
z pół godzinki. Szłam po drodze robiąc zdjęcia sobie i innym i nawet nie wiem
kiedy i doszłam do następnego rozstaju dróg. W tym miejscu rozchodzą się
szlaki. Jeden czerwony idzie na Rysy i nim zamierzałam podążać a drugi
niebieski wiedzie dalej w kierunku Koprowskiego Szczytu. Ten szczyt jednak zostawiam
sobie, być może, na kolejny rok. Kosówka w tym miejscu była ode mnie wyższa.
Ale wkrótce ustąpiła, by wyłoniły się luźno porozrzucane głazy, a między nimi
ułożona kamienna ścieżka. Jak do tej pory szlak nie nastręczał żadnych
trudności, szło się wygodnie i przyjemnie.
Przy Żabich
Pleskach zrobiło się gwarniej, bowiem tu turyści zazwyczaj odpoczywają przed
wspinaczką. Zresztą otoczenie jest bardzo przyjemne, więc nie dziwi fakt
zaadaptowania okolicznej przestrzeni na mini biwaki.
Hińczowa Turnia (2377 m n.p.m.) - z lewej, a z prawej Wołowa Turnia (2373 m n.p.m.) i Żabi Koń (2291 m n.p.m.)
Hińczowa Turnia (2377 m n.p.m.) - z lewej, a z prawej Wołowa Turnia (2373 m n.p.m.) i Żabi Koń (2291 m n.p.m.) przeglądające się w tafli Wielkiego Żabiego Stawu Mięguszowieckiego
Od lewej: Mała Baszta, Pośrednia Baszta, Szatan, Piekielnikowa Turnia, Diablowina, Diabla Turnia, Zadnia Turnia, Mała Capia Turnia, Wielka Capia Turnia, Hlińska Turnia - wspaniały widok!
Zaraz za jeziorkami
zaczyna się jedyny i dosyć krótki odcinek zabezpieczony łańcuchami. Swego czasu
głośnym echem niezadowolenia turystów odbił się fakt zainstalowania metalowych stupaczek
w najbardziej stromym i śliskim miejscu. Że te schody na szczyt to profanacja,
że zatraca się dziewiczy teren w Tatrach, że teraz to już w ogóle tylko
turystów w klapkach będzie brakować… Prawda jest taka, że akurat w tym miejscu
te „schody” są bardzo potrzebne dla nosiczy. Dźwigają oni niewyobrażalne
ciężary na swoich plecach. Idą skupieni, że chwilami nie są w stanie odpowiadać
na zwyczajowe „dzień dobry”. Kiedy
pogoda nie jest zbyt dobra, siąpi deszcz, kamienie są śliskie, towary mogą
czasem przeważyć i o tragedię nie trudno. Dlatego stopnie są ułatwieniem dla tragarzy.
A przy okazji czerpią z tego i zwykli turyści.
Tu odcinek czerwonego szlaku praktycznie już prawie za łańcuchami. A za zakrętem... Wolne Królestwo Rysów!
Hińczowa Turnia (2377 m n.p.m.) - z lewej, a z prawej Wołowa Turnia (2373 m n.p.m.) i Żabi Koń (2291 m n.p.m.)
I wciąż to samo i jakoś się nie nudzi... :) Ve'lké Žabie Pleso Mengusovské i Malé Žabie Pleso Mengusovské
Pokonanie
odcinka z łańcuchami nie nastręczyło mi żadnego wysiłku. Tuż za rogiem
natrafiłam na świat rodem z Himalajów. A to za sprawą bramy z modlitewnych flag.
Znak to już nieomylny, że znajdowałam się w Wolnym Królestwie Rysów. Sesja foto
musiała być obowiązkowa. 😊
Nad bramą grań Szatana, na którym już usiadły chmury, jakby w pogotowiu, by ruszyć do ataku, kiedy zacznę się wspinać wyżej...
Chwilę potem wspinałam się pod nowe schronisko – Chatę pod Rysmi lub
też zwaną Chatą pod Wagą. To nowe schronisko, odbudowane po lawinie, która
zmiotła poprzednie. Według mnie to stare miało jakiś klimat, nowe jest dla mnie
blaszanym bunkrem. Nie mniej jest schronem dla wędrowców, działającym sezonowo.
Nie ma w nim prądu, a klimat tworzą wieczorem lampy naftowe. Oczywiście samo
schronisko jest celem dla wielu ludzi, osobiście spotkałam się tam z rodziną,
która poszła tam z małymi dziećmi.
Przed
budynkiem stoi od lat przystanek autobusowy, który jest atrakcją samą w sobie,
ponieważ ma nawet rozkład jazdy. Nic tylko czekać na autobus. Ale uwaga – to przystanek
na żądanie! 😊
Ograniczyłam
się do wejścia do budynku jedynie po pieczątkę. I zaraz potem skręciłam w lewo
na ścieżkę. Minęłam zakaz wchodzenia w szpilkach. Całe szczęście byłam w
traperach.
Kamienna
ścieżka wyprowadziła mnie na Przełęcz Waga (2337 m n.p.m.). Chwila relaksu i
upajania się widokami na Ganek (2462 m n.p.m.) i Wysoką ( 2547 m n.p.m.) oraz
grań Młynarza (2170 m n.p.m.)
Po środku zdjęcia Ganek 2452 m n.p.m.), z prawej zbocze Vysokiej 2547 m n.p.m., za Gankiem nieco zachmurzony Gerlach 2655 m n.p.m., w tle Tatry z Lodowym Szczytem, Jagnięcym Szczytem i Łomnicą...
Na ostatnim planie od lewej: Hawrań 2152 m n.p.m., Płaczliwa Skała 2142 m n.p.m., Szalony Wierch 2061 m n.p.m. Jagnięcy Szczyt 2230 m n.p.m., Kołowy Szczyt 2418 m n.p.m. Lodowy Szczyt 2627 m n.p.m. oraz Durny Szczyt 2621 m n.p.m. razem z Łomnicą 2634 m n.p.m. już w chmurach. Z przodu grań, tzw. Pusty Hrebeň
Ganek 2462 m n.p.m. a za nim wierzchołek Gerlacha 2655 m n.p.m. oraz pionowa ściana Vysokiej 2547 m n.p.m.
A
potem krok za krokiem i weszłam na… Małe Rysy 😊 Jakoś tak zmylił mi się szlak.
Wdrapałam się pomiędzy granit, ale ponieważ byli tam ludzie, szybko wróciłam na
ten właściwy szlak.
Z lewej polsko-słowacki szczyt Rysów, z prawej słowacki wierzchołek Rysów (pamiętajmy, że Rysy są trójwierzchołkowe, są jeszcze Rysy Niżne)
Cudowny widok na mięguszowiecki kociołek: od prawej - Mięguszowiecki Szczyt 2438 m n.p.m., Czarny Mięguszowiecki Szczyt 2410 m n.p.m., ostry czubeczek Koprowego Wierchu 2363 m n.p.m., Wołowy Grzbiet z Hińczową Turnią 2377 m n.p.m. i Żabim Koniem 2291 m n.p.m.
I
tak oto, w piątek trzynastego Duśka stanęła znów przy czerwonej kropce na
Rysach (2499 m n.p.m.). Radość!
Bardzo
chciałam mieć super widoki, których nie miałam poprzednio. Ale i tym razem góra
powiedziała stanowcze „nie”. Zasnuło się wszystko chmurą. Jednak udało mi się zobaczyć
co nie co. Raczej mniejsze coś… Sam wierzchołek jak zwykle obleczony był
ludźmi. Każdy z osobna chciał choć przez chwilę posiedzieć na czubku. Byłam już
nieco zmęczona, więc nie zdecydowałam się na przejście przełączką na największy
wierzchołek Rysów, ten w całości leżący po stronie słowackiej. Zostawiłam to
sobie na kolejny raz, jak już się zdecyduję pójść tam jeszcze raz 😉 Usiadłam na chwilę, żeby odpocząć.
Chmury osnuwały co i rusz otoczenie i wcale nie chciały odejść na dobre. Trudno,
Rysy pozostawiły po sobie rysę…
Jedyne okno na polską stronę, które udało mi się uchwycić ze szczytu - Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami
Zaczęłam schodzić znów czerwonym szlakiem. I kiedy byłam pod samym
szczytem, otworzyło się przede mną okno na Żabie Pleska. Całkiem jak parę lat
temu. Wtedy, na samym szczycie, było to przez krótki moment, jedyne okienko z
widokiem, na które wszyscy rzucili się łapczywie. Tym razem zrobiłam sobie małą
sesję foto. Podziwiałam góry w lekkiej osłonie chmur, patrzyłam na szlak,
którym za niecałą godzinkę miałam podążać z powrotem na kwaterę. Krok za
krokiem zeszłam znów na Przełęcz Waga ( sedlo Váha 2337 m n.p.m.). Widoki były
cudne. Uśmiech wciąż nie schodził mi z ust.
Moment, w którym nie wiesz jakie masz rzucać zaklęcia... schodzisz, a chmury właśnie sobie odchodzą...
Chwilę potem schronisko znów było w zasięgu mojego wzroku. Na ścieżce
mijałam się z ludźmi, którzy jeszcze szli na szczyt. Trochę późno, ale może im się
udało.
Przy schronisku kolejni turyści robili sobie zdjęcia przy
przystanku. Że też ktoś miał pomysł… Przy barierce stał swego czasu również
rower… komu chciało się wnieść to? Nie wiem, ale budzi zawsze dobry humor. Ja
powędrowałam w stronę słynnego WC. To najbardziej fotografowana sławojka w
górach 😊 Może się poszczycić niezłym widokiem! Do toalety ustawiła się długa
kolejka. Wszystkim skropliły się chyba uczucia…
I żeby nie było: jest zakaz sikania i srania przy chacie, więc albo znosisz ze sobą, albo idziesz do sławojki ;)
Znów schodziłam tym samym szlakiem. Przeszłam przez himalajską
bramę. Opuszczałam Wolne Królestwo Rysów. Wkrótce przeszłam ponownie odcinek z
łańcuchami. Za kolejnych parę chwil, szłam już wzdłuż brzegu Wielkiego Żabiego
Jeziora Mięguszowieckiego.
Dzień chylił się już ku końcowi. Słońce powoli
chowało się za szczytami. Spokojnie doszłam do rozwidlenia szlaków, jednego,
potem drugiego. Razem ze mną schodzili też inni wędrowcy.
Mimo wszystko piątek 13 – ego był bardzo szczęśliwy. Znów stałam
na Rysach. I jeśli miałabym porównać szlaki, którym lepiej wchodzić na
wierzchołek, to zdecydowanie powiem, że od strony słowackiej. Jest przyjemniej,
milej i łatwiej. I z atrakcjami po drodze 😉
Mimo tego, iż góra znów nie do końca chciała ze mną współpracować,
to nie powiedziałam jej ostatecznego „żegnaj”. Kiedyś wrócę…
Hej!
Widoki cudowne aż mi się zatęskniło za Taterkami,Hej:)
OdpowiedzUsuńMam czasem takie wrażenie, że ja ciągle żyję w tęsknocie za górami :) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńFajnie napisane, ze swadą i humorem. A zdjęcia naprawdę robią wrażenie - w sumie to do trzech razy sztuka..
OdpowiedzUsuńHa, mam taką nadzieję, że w końcu będę miała super widoki ze szczytu, jak już postanowię znów się tam wybrać ;) Dzięki!
UsuńOj Tuptusiu, Ty to żadnej górze nie odpuścisz.:)
OdpowiedzUsuńWielki szacun i widać, że to kochasz. Widoki nieziemsko piękne
HEJ!
Góry kocham miłością pierwszą, jedyną niezmienną. Jestem od nich uzależniona, a na to niestety, albo "stety" nie ma lekarstwa. A jak by było, to ja odmawiam podawania jakiegokolwiek farmaceutyku ;) Z górskim pozdrowieniem - hej!
Usuń