Biegówkowe szaleństwo,
czyli
„jak sie nie wywrócisz,
to sie nie naucys”
Robiliście coś kiedyś egzotycznego? Ja spróbowałam tego w tym roku, w lutym. O biegówkach wiedziałam tyle, co z tv, z czasów kiedy Justyna Kowalczyk walczyła o podium z Marit Bjoergen. I jakoś mnie to niespecjalnie interesowało. Aż do momentu kiedy zaczęło być o tym głośno, jako o sporcie dostępnym dla każdego. Co chwilę słyszałam, że ktoś jedzie na biegówki. I że to takie fajne. Dla mnie brzmiało jak czysta egzotyka. Narty na nogach miałam raz w życiu i to w poprzednim stuleciu. A nie, chociaż już w tym. Doszłam więc, do wniosku, że pora spróbować wystąpić "cała na biało" i odtrąbić sukces. Przy czym myśląc, "cała na biało", zdawałam sobie sprawę, że będę tak wyglądać wygrzebując się z jakiejś zaspy. No to do dzieła!
Start: Warszawa, godzina 23.55., piątek 11 luty 2022r. Na pokładzie wesołego autokaru grupa pozytywnych wariatów, zmierzająca ku nieznanemu. Większość pierwszy raz doświadczy tego sportu na własnych nogach. Wśród nich dumna ja ;)
Około 6.00 postój na śniadanie, przebranie się w odpowiednie rzeczy, chwila na toaletę.
O 9.00 przyjazd do Jakuszyc. Pogoda wymarzona, słoneczko i niebieskie niebo. Po drodze mijamy Szklarską Porębę. Wspominam swoje wakacje z Siostrzenicą kilka lat wcześniej. Tu zdecydowanie więcej śniegu. I mam wrażenie, że widzę śnieg dopiero tu, bo tej zimy w stolicy wiele go nie napadało.
Meldujemy się w wypożyczalni sprzętu, odbieramy zamówione gustowne buciki, narty i kijaszki i zaczynamy zabawę z instruktorem. Ciut teorii nie zaszkodzi, ale jak się później przekonuję, teoria teorią, a praktyka sobie... Trochę przypomina to zabawną scenę z instruktorem narciarstwa w serialu "Wojna Domowa" z Bogusławem Kobielą, z tym, że nasz instruktor Piotr alias Abdul jeździł z nami i pokazywał nam "te ewolucje" :)
I bęc... Następny ;)
A potem hulaj dusza, piekła nie ma. Każdy w swoim tempie. I na swoje trasy. Kie licho pognało mnie, początkującą, na profesjonalne trasy w Jakuszycach? No przecież zgodnie z zasadą "jak się nie wywrócisz, to sie nie naucys" musiałam zaliczyć kilka razy glebę. Twardy, ubity śnieg jak asfalt, lądowanie miękkie nie było. Ale tu nie ma miękkiej gry. Trzeba twardym być, nie "miętkim".
Sunęłam sobie po swojemu i nawet mi się to podobało. Tylko z hamowaniem miałam problem. Za nic nie mogłam podnieść nogi, żeby wyjąć ją z toru. Kończyło się to zazwyczaj wywrotką. Mimo wszystko uśmiech cały czas mi towarzyszył, podobnie jak cudowni ludzie obok. Nie bardzo było jak rozglądać się za widokami, bo trasy w większości znajdują się w lesie, ale mimo to zarejestrowaliśmy, że choinki ośnieżone były jak damy w białych sukniach, że słońce czasem świeciło prosto w roześmiane twarze, a na gałązkach wciąż utrzymywała się warstwa zmrożonego śniegu, niesionego z wiatrem.
Chwila przerwy nastąpiła pod wiatą na Rozdrożu pod Cichą Równią. Stąd już tylko godzina dzieliła nas od przybytków cywilizacyjnych jak bufet i kibelek. Przez chwilę rozważaliśmy odbicie w stronę starej kopalni kwarcu, jednak jak na pierwszy raz uznaliśmy, że lepiej kierować się tam, gdzie większość ;)
W całości i bez uszczerbku na zdrowiu (no, prawie) dojechaliśmy czy też całkiem zgrabnie przyszusowaliśmy do schroniska Orle. A właściwie do stacji turystycznej "Orle" w Górach Izerskich. Narodu spotkaliśmy tu całą masę. Na zewnątrz mimo mrozu (było jakieś -7⁰C) wszystkie ławy i stoliki były zajęte. Narty sterczały grupami w stojakach lub wbite w śnieg. Każdy w rękach trzymał gorące kubki z napojem lub wcinał kiełbaski z rusztu. I wszyscy zadowoleni, szczęśliwi.
Odnaleźliśmy członków naszej narodowej kadry autokarowej wewnątrz schroniska, gdzie każdy próbował nieco odpocząć po pierwszych zmaganiach z nartami biegowymi. Choć słowo odpocząć nie było adekwatne do hałasu i tłumu wewnątrz obiektu. Bardzo aktualne było hasło - zajmij mi miejsce! :) Zalegliśmy więc, w schronisku nad herbatą i pysznymi naleśnikami. I było nam błogo i jakoś nikt się nie śpieszył do wychodzenia. Ciepło schroniskowego bufetu wywołało nieco senności, wszak mieliśmy za sobą nieprzespaną nockę w autokarze. I tak przyjemnie czas sobie upływał...
Schronisko to pozostałość po dawnej hucie szkła Carlsthal, którą w 1754 r. założyła rodzina Preusslerów. Huta jak i cała osada przy niej powstała, działały do 1890 r., potem funkcjonowała tu leśniczówka, a w latach 30. XX w. utworzono tu posterunek Grenzschutzu, czyli paramilitarnej organizacji złożonej z ochotników walczących przeciwko ludności polskiej. Po wojnie zaś, mieściła się tu Strażnica Wojsk Ochrony Pogranicza. Teraz to placówka turystyczna, stanowiąca punkt centralny tras biegowych, rowerowych, spacerowych.
Czas w górach wyliczony co do minuty, więc nastąpił odwrót. Myśl o ponownym szuraniu nogami i tym co to będzie wieczorem, czy w ogóle nimi będę w stanie poruszać, nieco zajmowała moją głowę, ale tylko do momentu, gdy znów boazeria poszła na nogi. Trasa milusia, sunęłam niczym tatrzański kurier w czasie wojny. Krótka przerwa nastąpiła znów na Rozdrożu pod Działem Izerskim. Kierowaliśmy się w stronę Polany Jakuszyckiej, skąd rano wyszliśmy na trasy. I mogłabym powiedzieć, że już sukces pełen, bo bez upadku, gdy nagle poczułam niesłychane przyciąganie ziemskie. Ale takie, że aż musiałam zbliżyć się twarzą do ubitego śniegu. No z górki było... No bo "jak sie nie wywrócisz, to sie nie naucys" Bęc, następny! :)
Mimo wszystko szczęśliwi jechaliśmy do Jeleniej Góry, gdzie mieliśmy nocleg. I tak sobie myślałam, że wyciągnę sobie nóżki na łóżku w hotelu, odpocznę sobie i nawet na głos to powiedziałam. Bo przecież byłam trochę zmęczona. Wszyscy byli. Ale kochani ludzie przekonali mnie, że przecież mam jeszcze siły, żeby tańczyć, a przede wszystkim świętować swoje urodziny, które wypadły w piątek. Ale przecież to nic nie szkodzi, żeby iść do klubu i przy procentowych planszówkach pointegrować się, poświętować i potańczyć. Co też skrzętnie zostało wykonane, zaraz po zaspokojeniu głodu w jednej z knajpek na Starym Mieście. I wiecie co? To chyba były moje najlepsze urodziny w życiu! Spędzałam je z ludźmi, których (częściowo) poznałam przed parunastoma godzinami, a czułam się, jakbyśmy znali się pół życia. To był fantastyczny czas. I za niego wszystkim bardzo dziękuję!
Tramwaj na rynku miasta ma przypominać, że dawniej Jelenia Góra miała komunikację tramwajową, obecnie tramwaj pełni funkcję kiosku z pamiątkami
Zabawa zabawą, ale jednak trzeba było trochę dać organizmowi się zregenerować. Po drodze do hotelu, prowadziliśmy twarde negocjacje z naszym opiekunem grupy o późniejszą pobudkę. Niestety Arek okazał się równie twardym przeciwnikiem i nie dało się Go przekonać o słuszności dłuższego snu. Pozostał twardy jak ten śnieg na trasach. Ale i tak Cię Aruś kochamy. I raczej się od nas nie opędzisz. :)
Niedzielny poranek ciężki, pić się chce, gnaty trochę jakby bolą, ale zaraz po śniadanku ruszamy ponownie do Jakuszyc. Pogoda już nie jest taka piękna, ale nie jest źle. Trochę wiatru wieje, ważne, że nie pada.
Tym razem w czwórkę dostojnie suniemy sobie znów do Rozdroża pod Cichą Równią. Tu narada grupowa i demokratycznie wybraliśmy nieprzetartą do końca trasę w kierunku Chatki Górzystów, której niestety nie odwiedziliśmy z powodu braku czasu. Za to szlak był spokojny, bez dużych górek ku mojej radości, a także w zasadzie bezludny. Co za miła odmiana. Tylko kilka osób mijało się z nami na trasie. Cisza, spokój, biel śniegu, gdzieniegdzie okna widokowe na Karkonosze lub Izery, radość w sercu wielka. Odmierzany czas nakazał nam odwrót tą samą trasą. I znów kiedy już myślałam, że dziś to żadnego upadku już nie zaliczę, bo przecież równam do najlepszych - bęc, następny! Bo "jak sie nie wywrócisz, to sie nie naucys". Przy większych górkach, odpinałam już narty. Nie ryzykowałam uszkodzeń boskiego ciała ;)
Trasa nieprzetarta, jeśli ktoś tędy sunął na biegówkach, to jedynie stylem klasycznym, bo łyżwowym to tu ciężko...
Kamil próbował narciarskich ewolucji na biegówkach, w świeżym puchu - skończyło się śmiechem i wpadnięciem w zaspę :)
Czas do zdania nart w wypożyczalni i odjazdu autokaru spędziliśmy na Polanie Jakuszyckiej w knajpie Bombaj, delektując się ciepłym obiadem.
Wszyscy zgodnie orzekliśmy, że weekend na biegówkach to stanowczo za mało. Chciało się nam dnia odpoczynku i ponownego białego szaleństwa. Ale przed nami była znów długa jazda do Warszawy. Trochę rozmów, trochę spania, trochę rozrabiania. Przerwa na sikundę, ciepłe napoje i przebranie się w wygodne ciuchy.
Koniec: Warszawa, godzina 00.30., poniedziałek 14 luty 2022 r. Jakby Walentynki (kolejny raz spędzam je z kobietą, takie czasy :) ) a my robimy zawody, czyj UBER przyjedzie pierwszy :) Rozstania zawsze są ciężkie, ale przecież wiemy, że znów się zobaczymy na kolejnych wyjazdach. Razem z Marią jedziemy do mnie do domu na nocleg, a po śniadaniu odwożę Marysię na pociąg do domu, do Bydgoszczy. Adam podrzuca Kamila do domu i sam jedzie do swojego do Mławy. Te odległości są zabójcze, ale kto by się tym przejmował? Jak się chce, to nie ma rzeczy niemożliwych. Niektórzy dzielnie idą rano do pracy. Bohaterowie! Ja przezornie wzięłam dzień urlopu. Brawo ja! ;)
Boli ramię, chyba mam wybity lub obity bark. Siniaków brak. Nogi dały radę. Ale wiecie co? Chyba za rok znów wciągnę się w to jakuszyckie szaleństwo. Tymczasem trzeba mi już żyć kolejną eskapadą. Hej!
P.s. Lutowy weekend na biegówkach przyniósł nam wiele radości. Nikt z nas nie spodziewał się tego, co wydarzyło się rankiem 24 lutego. Rosja zaatakowała Ukrainę, zaczęła się wojna. Chyba każdy poczuł niepokój, bo przecież to tuż obok nas. To, co dzieje się w Polsce teraz napawa mnie dumą. Tak, jestem dumna, że pomimo naszej wspólnej chwilami przykrej przeszłości z Ukrainą, potrafiliśmy się zjednoczyć w pomocy dla naszych Sąsiadów. I proszę Was wszystkich - to nie jest czas na rozliczanie się z historii, której nie tworzyli dzisiejsi przerażeni i zrozpaczeni ludzie. Zarażajmy się miłością, zostawmy przeszłość, budujmy mosty pomiędzy naszymi narodami. Pomagajmy sobie nawzajem.
Postanowiłam nadal pisać o swoich wyprawach, przygodach i doświadczeniach, bo być może będzie to odskocznia dla innych od trudnej i ciężkiej rzeczywistości. Ukraino - sercem jestem z Wami! Polsko - jestem z Ciebie dumna!
Świetna przygoda i urokliwe miejsca! Wprawdzie do biegówek nie tęsknię ale skitoury to mi się marzą.
OdpowiedzUsuńByło wspaniale! A na skitourach nigdy nie śmigałam, więc to też egzotyka dla mnie😁
UsuńZima jak z bajki, z błękitnym niebem skrzącym się śniegiem i królowa zimy na nartach. Wstawka filmowa dokładnie wpisuje się w temat i poprawia humor. U nas ta zima raczej szara i bura, więc tęsknię już do wiosny. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńHaha, Królowa zimy :) :) :) No wyszłam cała na biało parę razy :) A filmik to kolega podpowiedział, bo ja całkiem zapomniałam o tej scenie.
UsuńWyjazd był cudowny, zima w takich okolicznościach niestraszna, nie mniej jednak też chce mi się wiosny. Pierwsze jej oznaki już są, ale ona zawsze taka nieśmiała... Cieplutko pozdrawiam z nowym tygodniem :)
Pogoda piękna. Do mnie biegówki za bardzo nie przemówiły, ale mniej więcej raz na dwa lata wybieram się na jeden dzień pobiegać. Mi starczy ;)
OdpowiedzUsuńJa za chwilę też będę poznawał egzotykę dla siebie - szykują mi się trzy dni na skiturach :)
Biegówki podobały mi się gdy jechałam po płaskim :) Wszystkie mięśnie tu pracują, więc fajna gimnastyka. Gorzej, jak było z górki - za nic nie mogłam wyhamować inaczej niż na ziemi ;) Skitoury - rzecz mi obca zupełnie, ale ja niekoniecznie śmigam na nartach zajazdowych, więc i to mnie ominęło... Zatem powodzenia Ci życzę! No i super pogody i wrażeń :)
UsuńJeszcze mała uwaga "Kolej Izerska - pociąg z Jeleniej Góry do czeskiego Harrachova" - on jeździ tylko w relacji Harrachov - Szklarska Poręba Górna.
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie jestem pewna, a gdzieś wyczytałam, że jeździ z Jeleniej... No to skrócili trasę w każdym razie. Nie miałam okazji jechać tą ciuchajką, ale kto wie, gdzie mnie jeszcze poniesie :)
Usuń