O przechodzeniu samej siebie,
czyli jedź w Bieszczady mówili…
Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady, mówili.. No to może wszystkiego nie rzuciłam, ale w Biesy pojechałam. Dwa lata temu pod koniec września aura dość kapryśna, ale spędziłam cudowny weekend z nowo poznanymi koleżankami. W dodatku z jedną z nich jesteśmy "prawie" rodziną, o czym dowiedziałam się po wyjeździe.
 |
Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady... |
Jak zawsze zbiórka w piątek koło północy. Koło mnie siada drobna i ładna blondynka, która przedstawia się jako Beata. Chwilę rozmawiamy o tym i o owym, wreszcie każdy w autokarze zapada w sen. Cisza trwa prawie do 6 rano, kiedy tradycyjnie mamy godzinną przerwę na toaletę na stacji benzynowej i pierwsze kawy. Ustalamy z Beatką, że będziemy się trzymać razem. Bo we dwie zawsze raźniej.
 |
Bieszczadzki Park Narodowy |
Autokar wyrzuca nas pod szlakiem zielonym w Wetlinie. Zaczyna się grubo! Strome podejście, które wymusza płytszy oddech i chwile przerwy na jego złapanie. A mówili, że Bieszczady tylko takie pofalowane...
 |
Początek wędrówki |
 |
Ostro pod górę, choć na zdjęciach, jak zwykle obraz spłaszczony
|
Grupa rozciąga się po szlaku, my z Beatą idziemy prawie na końcu. Nagle widzę dziewczynę wspartą na kijkach z głową w dół. Ocho... coś się dzieje, myślę i jak zazwyczaj staję obok i pytam czy mogę jakoś pomóc. Początek szlaku, przed nami idą jakieś kobiety, myślałam, że są razem i zostawiły koleżankę. Okazuje się, że Iwona, bo tak ma na imię, przyjechała sama i chyba przeliczyła swoje możliwości. Uszła zaledwie troszkę i zastanawia się, czy nie wrócić. Mówię, że autokar już odjechał, że zostaniemy koło niej z Beatą i będziemy się wspierać wzajemnie. Razem damy radę. I tak poznajemy się wspólnie we trzy.
Powoli wspinamy się do góry i wreszcie po drodze śmiejąc się i rozmawiając dochodzimy do pierwszego punktu o nazwie Jawornik 1021 m n.p.m. Teraz będzie już mniej stromo.
 |
Pierwszy wierzchołek za nami - z Iwonką i Beatką |
 |
Jawornik 1021 m n.p.m. i zmieniamy kolor szlaku na żółty
|
Jest jesienna aura, wręcz chwilami mgła tajemniczo rozlewa się pomiędzy drzewami. Ranek jest dość rześki. Zmieniamy szlak na żółty i idziemy w kierunku Rabiej Skały 1191 m n.p.m. Po drodze robimy krótkie przystanki na odpoczynek, zrobienie zdjęcia czy salwy śmiechu. Nie ma zmiłuj, jak trzy baby dobiorą się mentalnie i wejdą na fajny temat...
 |
Schody trolli, czyli kolorowe huby |
 |
Szlak biegnie lasem
|
 |
Wyłaniają się pierwsze widoczki
|
 |
Jesień króluje na całego
|
 |
Początek trasy to i uśmiechy jeszcze są ;)
|
 |
Żółcie, czerwienie i rudości po trasie
|
 |
Widok w drodze na Rabią Skałę
|
 |
To, co w każdych górach bardzo mi się podoba, to cienie, jakie tworzą poszczególne pasma
|
 |
Beatka i Iwonka na wspólnym szlaku |
 |
Szlak biegnie wzdłuż granicy, więc śmiało możemy powiedzieć, że jesteśmy na krańcu Polski |
 |
Baby w Biesach, sam Bies by tego nie wymyślił ;)
|
Tym sposobem Rabia Skała pada dość szybko. Widoków brak, bo szczyt zalesiony. Po drodze dłuższa przerwa, bo śniadanie też trzeba zjeść, złapać łyk ciepłej herbaty z termosu. Po trasie spotykamy innych uczestników wycieczki z naszej grupy. "Obcych" wcale, albo pojedyncze sztuki. Miśki też chyba szykują sobie gawry, bo niespecjalnie je widać, ale akurat za tym nie tęsknimy.
 |
Rabia Skała 1191 m n.p.m. |
 |
Jedyny niedźwiedź, którego napotkałyśmy ;) |
Idąc powoli granią szlakami niebieskim i czerwonym przez liczne wzniesienia o takich nazwach jak Czoło 1159 m n.p.m., Borsuk 991 m n.p.m., Czerteż 1072 m n.p.m., idziemy wciąż granicą ze Słowacją. Pogoda nie rozpieszcza, mgły nisko zawieszone przelewają się z wiatrem przez stoki. Ale mimo wszystko jest pięknie. Cisza, spokój, nawet w czasie marszu da się odpocząć. Nogi powoli zaczynają się buntować. Za nami około 14 km. A przed nami jeszcze trochę. We trzy motywujemy się nawzajem. Rozmowy nasze przybierają życiowe porady. Cudowny czas. Mam wrażenie, jakbyśmy znały się od lat.
 |
Chmury przelewają się przez stok
|
 |
Razem lepiej :)
|
 Granica państwa w tym miejscu jest bardzo malownicza
|
 |
Słowacka Rabia Skała |
 |
Tego dnia miałyśmy niezły spektakl chmur |
 |
Mgły i chmury dodawały klimatu |
 |
Mgła w lesie jest taka fotogeniczna... |
 |
Gdzie nie gdzie otwierają się okienka na kolejne szczyty bieszczadzkie |
 |
Połonina Wetlińska (?) |
 |
Idziemy dalej...
|
 |
Uśmiech Iwonki do złej gry? A tam! Dawała radę! |
 |
Beatka też dawała radę, choć łatwo nie było |
 |
Jesień w Bieszczadach. Czy może być lepiej? |
 |
I wylądowałyśmy na Czole ;)
|
 |
Jest moc! Jest klimat! Trochę jak z thrillerów, ale co tam ;) |
 |
Drzewo z dziurką ;) |
 |
Całkiem ładne grzybki, niestety nie wiem czy jadalne, choć każdego można zjeść, niektóre tylko raz ;) |
 |
Duśka w drzewie, które rozłożyło swe ramiona ;) |
 |
To też jakiś grzyb. Całkiem ładny. |
 |
Miejsce na dziki kemping - wiata bardzo przyzwoita |
 |
I tak idąc, trafiamy na Przełęcz pod Czerteżem |
 |
I kolejna wiata na trasie
|
 |
I wreszcie sam Czerteż się pojawił
|
 |
Czerteż w wersji słowackiej
|
 |
Grób sowieckiego żołnierza Piotra Andriejewicza Gładyszowa (ur.12.12.1924, zm. 09.10.1944), który poległ w okolicy w czasie II wojny światowej |
 |
Bieszczadzkie widoki |
 |
Są i Hrubki - przestałyśmy już liczyć, ile szczytów osiągnęłyśmy tego dnia... |
 |
Na otwartej przestrzeni błota jakby mniej |
 |
I kolejny wierzchołek wpada do puli tego dnia |
 |
Przestrzeń - to czuje się w Bieszczadach |
Wreszcie dochodzimy do Krzemieńca 1221 m n.p.m. Tu zarządzamy dłuższy postój. Krzemieniec (po polsku), Kremenec (po ukraińsku i słowacku), Kremenaros (po węgiersku) to trójstyk granic: polskiej, słowackiej i ukraińskiej. Widoków z niego nie ma, ale świadomość, że oto w ciągu jednej chwili zaliczamy trzy państwa, dodaje nam energii i nowych powodów do radości. Pomimo chłodu siedzimy na szczycie chwilę i odpoczywamy. Po rozległym wierzchołku kręci się trochę ludzi. Dla jednych był to cel na ten dzień, inni schodzą na stronę słowacką, jeszcze inni szybko przemierzają go i znikają pomiędzy drzewami na szlaku. Nikt z nas, robiąc sobie zdjęcie przy granitowym obelisku trójstyku, nie przypuszcza, że za pół roku u naszych sąsiadów na Ukrainie, rozpęta się piekło wojenne.
 |
Krzemieniec 1221 m n.p.m.- strona polska |
 |
Strona słowacka Krzemieńca |
 |
Krzemieniec od strony ukraińskiej |
 |
Nie ma mocnych, stopy bolą, odpoczynek się należy |
 |
Trzy niezłomne w pokonywaniu błota na Krzemieńcu ;) |
 |
Polska tablica i szlakowskaz na Krzemieńcu |
 |
Słowacki szlakowskaz na Krzemieńcu |
Po odpoczynku idziemy dalej niebieskim, a potem żółtym szlakiem na Wielką Rawkę 1304 m n.p.m. Iwonka słabnie, ale zagrzewam ją do walki ze słabościami. Wymyślam taką grę: idziemy do następnego słupka granicznego i przerwa. Potem znów kolejny słupek i odpoczynek na 2 minuty. W tamtej chwili nie mogłam przyznać się, że i mnie paliły stopy. Beatka też ma minę nietęgą. Zmęczenie i noc w autokarze sił nie dodały, ale przecież ważniejsza jest przygoda w górach. I czas na szlaku. Szkoda tylko, że pogoda się na nas wypięła.
 |
Mały prześwit na stronę ukraińską |
 |
Wszystko gra, lecimy dalej! |
 |
Między Polską a Ukrainą... |
 |
Taki słupek z białym orłem dla wielu osób, zwłaszcza wracających po wojnie do domów, kojarzył się z nadzieją na lepsze życie. Dla mnie zawsze jest dumą, że jestem z Polski. |
 |
Widok w kierunku Wielkiej i Małej Rawki
|
 |
Krótkie postoje od słupka do słupka |
 |
Podążamy na Wielką Rawkę
|
 |
Ostatnie podejście na Wielką Rawkę |
Powoli wchodzimy na szczyt Wielkiej Rawki. Jest radość i czapka na głowie. Wieje i mży, a mgła przesłania widoki. Mimo wszystko gratuluję Dziewczynom (i sobie) i zarządzam odwrót. Jeszcze tylko pamiątkowe fotki przy tabliczce i chodu w dół. Szlakiem niebieskim do parkingu w Rzeczycy, gdzie ma czekać autokar.
 |
Jeszcze tylko 5 minut
|
 |
Zbocza falują, góry parują...
|
 |
I mamy to! Przeszłyśmy same siebie! Wielka Rawka 1304 m n.p.m. |
 |
Pamiątkowa foteczka i szybko w dół... |
 |
Z tym właśnie kojarzą się szerokie połoniny bieszczadzkie - wiatr i przestrzeń |
 |
Schodzimy w kierunku Rzeczycy
|
 |
Mała i Wielka Rawka z zejścia w stronę parkingu
|
 |
Miało być w dół... |
 |
No dobra, jest w dół... ;) I jak na złość poprawiła się pogoda |
Idziemy powoli lasem, bo nogi czują już te ponad 20 km. Stopy palą niemiłosiernie, kolana skrzypią, a schodzić jest czasem trudniej, niż wchodzić. Upadające morale staram się podnosić czekoladą, śmiechem, żartami. Iwonka boi się, że nie zdążymy na czas na autokar. Mówię, że przecież bez nas nie odjedzie. Jednak odjechał... Dostajemy smsa od organizatora wyjazdu, że wysyła po nas i jeszcze dwie osoby transport i mamy stać przy drodze. Gdy docieramy na drogę, podjeżdża van, kierowca pyta, czy jesteśmy od Arka. Mówimy, że tak i mamy wsiadać. Otwieram drzwi samochodu, a w środku patrzy na nas z pięciu chłopa, takich typowych drwali. :) Nie, no fantastycznie! Widząc nasze zaskoczenie, zapraszają do środka z szerokim uśmiechem. A to heca. Strach się bać ;) Jedziemy razem w kierunku Ustrzyk Górnych. Panowie po drodze wysiadają, a my podjeżdżamy na przystanek, gdzie czeka już na nas Arek. Dosiada się do nas i razem jedziemy do Zatwarnicy na nocleg. Reszta ekipy już tam dotarła autokarem. Płacimy grzecznie kierowcy za transport, dziękując pięknie i wysypujemy się z samochodu.
Za nami ponad 25 km w nogach. Z sumą podejść 1477 m i sumą zejść 1472 m. Wiem już, że dla mnie 25 km to dużo. Zwłaszcza w niesprzyjającej aurze. Tak właśnie przeszłam sama siebie ;)
 |
Kładki na podmokłym terenie
|
 |
Okolica Rzeczycy |
 |
A San płynie leniwie... |
 |
San |
 |
Stary drewniany most na Sanie, który wiedzie do Zatwarnicy. Żeby przez niego przejechać, za każdym razem musieliśmy wysiadać z autokaru i przebyć go pieszo z nadzieją, że autokar nie wpadnie z naszymi bagażami do rzeki... :) |
Za to niedziela rozpoczyna się słońcem. Zupełnie inna pogoda niż wczoraj. Dziś w planie dzień regeneracyjny, taki typowo spacerowy. Po śniadaniu pakujemy się w autokar, który podrzuci nas standardowo do Brzegów Górnych, skąd będziemy przemieszczać się po Połoninie Wetlińskiej.
Ponieważ pisałam już o tej części Bieszczadów, nie będę się powtarzać. To moja bodajże trzecia wizyta na Połoninie Wetlińskiej.
 |
Kusi, by iść w prawo, ale autokar będzie czekał z lewej strony... czyli po raz kolejny Połonina Wetlińska |
 |
Przepiękne widoki z Połoniny Wetlińskiej
|
 |
Wczoraj szłyśmy tamtędy, czyli Masyw Rawek
|
 |
Przed nami Osadzki Wierch
|
 |
Wielka i Mała Rawka, Krzemieniec - jest satysfakcja, że się tamtędy przeszło, a jest to jeden z najdłuższych odcinków w Bieszczadach
|
 |
Szałasy pasterskie na Połoninie Wetlińskiej
|
 |
Tym razem jest ciepło, jest przyjemnie, a widoki, jak zwykle, niezawodzą |
Dzień piękny, nawet przez chwilę idę w krótkim rękawku. Dziewczęta wypoczęły przez noc, więc idziemy zadowolone, szczęśliwe. To naprawdę cudny czas i wielka szkoda, że jutro znów powrócimy za biurka w pracy. Póki co cieszymy się słońcem, fajnym towarzystwem na szlaku, naszymi pogaduchami i całkowitą beztroską.
 |
Widoki z Połoniny Wetlińskiej |
 |
Niedziela w Biesach - i życie od razu jest piękniejsze |
 |
Za plecami pozostaje kultowa Chatka Puchatka (w 2021 r. była wciąż w remoncie) |
 |
Góry na Słowacji na horyzoncie
|
 |
Jesień bieszczadzka
|
 |
Połonina Caryńska |
 |
Połonina Caryńska z Połoniny Wetlińskiej
 | Uwielbiam, kiedy na jesieni można chodzić w krótkim rękawku... |
|
 |
Nie da się ukryć, wędrujemy szlakiem BdPN
|
 |
Czyż nie jest pięknie?
 | Na Połoninie Wetlińskiej
|
|
 |
Z miłości do gór... |
 |
Masyw Wielkiej Rawki z Połoniny Wetlińskiej
|
 |
Słońce pięknie oświetlało drogę
|

|
Buki karłowate (?)
 | Siła jest kobietą! :) |
|
 |
Osadzki Wierch
|
 |
Dokumentacja Iwonki
|
 |
Radość Beatki :)
|
 |
Moja radocha z bycia w górach |
Standardowo na Przełęczy Mieczysława Orłowicza 1099 m n.p.m. większość robi przerwę. Siadamy gdzie się da, w zasadzie miejsce zdominowała nasza grupa. Łapiemy ostatnie ciepłe promienie słońca, spożywamy kanapki, pijemy herbatę, żartujemy, śmiejemy się. Jest moc!
 |
Przełęcz Orłowicza
|
 |
Łapiemy słoneczko na Przełęczy Orłowicza |
Po drodze spotykamy lisa. Piękne zwierzę wyszło nam na spotkanie, a uznawszy, że nic od nas nie dostanie, poszło dalej swoją drogą.
 |
Piękne zwierzę zainteresowane swoimi sprawami |
 |
Lisek :) |
Schodzimy do Starego Sioła, gdzie każdy zjada pyszny obiadek i sprawnie i na czas wsiadamy do autokaru, który zawozi nas do domu, czyli do Warszawy. I jak zawsze po drodze przystanki na kawki toalety, odpoczynek kierowcy. I przeciąganie nieuniknionego, czyli pożegnania cudownego weekendu.
 |
Droga do bieszczadzkiego marzenia |
 |
Bieszczadzkie marzenie zostało spełnione
|
 |
Pierogi z gęsiną... Po wędrówce smakowały wybornie |
Żegnamy się z dziewczynami i obiecujemy spotkanie za jakiś czas. (Spotkanie odbyło się i dzięki niemu naładowałam swoje akumulatory ;) ) Po kilku dniach rozmawiam z moim starszym ciotecznym Bratem i mówię, że jechałam z taką fajną dziewczyną w autokarze, Beatką, która pochodzi z miejscowości, w której Brat mieszka. Gdy pada nazwisko, Brat mi mówi, że Brat Beatki to partner Jego Córki! :) Faktycznie, Beata opowiadała o swoich Bratankach, ale nie przypuszczałam, że mówi o dzieciach mojej Bratanicy i wnukach mojego Brata :) Kiedy mówię o tym Dziewczynom w czasie spotkania, obydwie się śmieją. Świat jest wielki, ale wszyscy się na nim znają ;) Z całą pewnością Świat jest Cudowny, a po takim fajnym weekendzie jeszcze bardziej.
Jedź w Bieszczady, mówili... ;)
hej!