Pójdź miła do klasztoru...
czyli o odkrytej perełce
pogranicza polsko-niemiecko-czeskiego
Zeszłoroczna Majówka to pierwszy mój wyjazd po śmierci Taty. Od lutego byłam nieco aspołeczna i wycofana, ale jednak natury nie oszukasz i po jakimś czasie brakuje mi ludzi. Dlatego propozycję Mirci, mojej kompanki z wypraw norweskich, na wypad za miasto, przyjęłam z radością. Tym razem to nie ja organizowałam wyjazd, nie ja martwiłam się o całą logistykę i było mi z tym, w tym momencie, bardzo dobrze.
Całość kilkudniowego wyjazdu to cała masa odwiedzonych miejsc, a każde bardzo ciekawe i pewnie za jakiś czas wszystko opiszę. Dziś wybrałam jedno, które mnie absolutnie zachwyciło, o którym nie słyszałam wcześniej, a które warte jest kilkugodzinnej wizyty. Zapraszam zatem do...klasztoru :)
Oybin. Nazwa mi nic nie mówiła. Teraz wiem, że ta mała miejscowość leży w niemieckiej Saksonii, niedaleko Polski i Czech. Ukryta w dolince, pośród Gór Łużyckich, z górą o tej samej nazwie, na której wznoszą się malownicze ruiny zamku oraz klasztoru oo. Celestynów. Od 1873 roku (oficjalnie od 1930 roku) Oybin jest kurortem uzdrowiskowym, do którego dzisiaj można, w ramach atrakcji, dojechać z pobliskiej Żytawy koleją wąskotorową. I pierwsze, co się zobaczy, to wystające pośród zieleni na zboczach gór, wapienne skałki, przyjmujące nieraz różne kształty.
Pierwsze wzmianki o miejscowości pochodzą z 1290 roku. Oybin należał wtedy do szlacheckiego rodu Ronowców. Potem nabył je król czeski Jan Luksemburski, a ten w XIV w. przekazał je księciu Henrykowi I Jaworskiemu, co sprawiło, że miejscowość została włączona w polski Dolny Śląsk. Jednak krótko potem powróciła w ręce czeskie. Karol IV Luksemburski, syn wspomnianego Jana, przebudowywał istniejący tu zamek. W owym czasie gród ten był ulubioną rezydencją króla Karola IV, który tu często przebywał, dając wyraz dumy z panowania na ziemi żytawskiej. Duma tak go rozpierała, że z jego rozkazu rozpoczęto budowę klasztoru na górze Oybin. I tenże klasztor, a w zasadzie jego malownicze ruiny, miałam właśnie zobaczyć na własne oczy.

Wędrówka rozpoczęła się z parkingu w centrum miasteczka. Minęliśmy kościół górski, o którym powiem na koniec spaceru, bowiem tędy także wróciliśmy. Następnie czekała nas pierwsza przygoda, wariant przejścia przez wąską szczelinę skalną, tzw. Ritterschlucht, czyli Rycerski Wąwóz. A potem poprzez kamienną bramę przeszliśmy do całego kompleksu, by zagubić się pośród poszczególnych zakątków zamkowych i klasztornych. Byłam zachwycona.
Klasztor oo. Celestynów został poświęcony w 1384 roku. Jak to w średniowieczu bywało, toczyły się na tych ziemiach różne walki, więc obrona wzgórza, jako punktu strategicznego była priorytetowa, dlatego zarówno zamek, jak i potem klasztor, pełniły funkcje obronne. Ale nigdy nie zostały zdobyte. Trudna dostępność do murów twierdzy, ze względu na swe położenie, odstraszała potencjalnych najeźdźców. Tu także, w XV w. przechowywano relikwie z praskiej katedry w podziemiach klasztornych. Tu mnisi oddawali się kontemplacji, pisali psalmy i żyli swym codziennym życiem, bez względu na to, co działo się u stóp ich góry.
Przyszły jednak lata reformacji, a tego oblężenia nie sposób było pominąć. Liczba duchownych zmalała, a kiedy zmarł ostatni przeor, Christoph Uthmann, w 1556 roku klasztor zlikwidowano. Na krótkie okresy wprowadzali się tam inni, a to jezuici, a to władze miasta Żytawy, ale ostatecznie kres temu miejscu położyły: wieki pożar w 1577 roku, a następnie obryw skalny, który spowodował porzucenie zabudowań. I trwało to do czasów romantyzmu, które ukochało sobie wszelkiej maści ruiny. Zaczęto organizować tam wycieczki, malowano je na płótnie, poeci wychwalali piękno tego miejsca w swoich utworach. I pewnie niejedno wyznanie miłości tam padło. Ech, żeby tylko mury mogły mówić... :)

Oczywiście największe wrażenie zrobiła na mnie bryła kościoła, stojąca dumnie wyprostowana. Pozostały jedynie pionowe ściany, bez dachu, jednak pozostała jakaś magia tego miejsca. Wciąż czuje się, że wkracza się w progi świątyni. Niesamowite uczucie. W słoneczne lato można natrafić tutaj na kameralne koncerty.
Wokół całej góry prowadzi ścieżka turystyczna, którą absolutnie warto się przespacerować. Chwilami przejścia przypominały mi Błędne Skały, Szczeliniec Wielki, czy Ścieżkę Hochbergów w Książu, więc same w sobie stanowiły fajny akcent w czasie wędrowania. I fantazyjne skały są dobrym ćwiczeniem na wyobraźnię nie tylko małych, ale i całkiem dużych Ludzików.

Wracając na parking, zajrzeliśmy do małego barokowego kościoła górskiego, który sam w sobie jest bardzo ciekawy. Z zewnątrz całkiem niepozorny, za to wewnątrz.. To kościół oczywiście ewangelicko - augsburski z 1709 roku, który z trzech stron otoczony jest skałą, która także wymusza nietypowe położenie świątyni. Otóż wejście znajduje się wyżej, a ołtarz niżej. Takie położenie pozwalało na dobrze widoczne oraz dobrze słyszalne kazania. Oczywiście ławki są ułożone w szeregu, a całość wnętrza, wraz z balkonami (emporami) udekorowana jest malowidłami. Przedstawiają one modlitwę "Ojcze nasz" w wersji obrazkowej, jako swego rodzaju Biblię dla ubogich (Biblia Pauperum), którzy byli zazwyczaj niepiśmienni i nie znali łaciny. W owych czasach edukacja religijna była ważnym elementem życia i wychowania. Obrazki przemawiały do chłopów bardziej, niż wykaligrafowane pismo. Wnętrze świątyni jest przytulne, choć widać już upływ czasu.
I tak zakończyłam przygodę z klasztorem. Definitywnie mistyczne miejsce.
Na koniec garść informacji praktycznych:
Na koniec garść informacji praktycznych:
1. Od razu powiem, że wstęp na teren klasztorny jest płatny, zdaje się 9 euro za osobę dorosłą. No i oczywiście sportowe, wygodne obuwie jest tu absolutną koniecznością.
2. Na zwiedzanie zarezerwować trzeba około 2-3 godzin. Naprawdę jest tam co robić.
3. Kościół górski również jest dodatkowo płatny, od 2,5 euro do "co łaska", wrzuca się to jako datek do puszki, ale naprawdę warto do niego wejść.
4. Na teren zamkowo-klasztorny można wejść przez cały rok w określonych godzinach, także z psami, które oczywiście muszą być na smyczy. Ze względów bezpieczeństwa zaleca się krótką smycz, a nie długie taśmy puszczane luzem.
5. W restauracji na górze można coś przekąsić, podelektować się lodami lub zimnym piwem. A przede wszystkim chłonąć atmosferę miejsca.
6. Parkingów jest w Oybinie kilka, ale trzeba pamiętać, że one również są płatne. W sezonie wysokim, może być mały problem ze znalezieniem wolnego miejsca, dlatego polecam wybrać się tam z samego rana. A wybrać się tam trzeba koniecznie! Polecam przy okazji terenowych wycieczek na pograniczu polsko-niemiecko-czeskim.
3. Kościół górski również jest dodatkowo płatny, od 2,5 euro do "co łaska", wrzuca się to jako datek do puszki, ale naprawdę warto do niego wejść.
4. Na teren zamkowo-klasztorny można wejść przez cały rok w określonych godzinach, także z psami, które oczywiście muszą być na smyczy. Ze względów bezpieczeństwa zaleca się krótką smycz, a nie długie taśmy puszczane luzem.
5. W restauracji na górze można coś przekąsić, podelektować się lodami lub zimnym piwem. A przede wszystkim chłonąć atmosferę miejsca.
6. Parkingów jest w Oybinie kilka, ale trzeba pamiętać, że one również są płatne. W sezonie wysokim, może być mały problem ze znalezieniem wolnego miejsca, dlatego polecam wybrać się tam z samego rana. A wybrać się tam trzeba koniecznie! Polecam przy okazji terenowych wycieczek na pograniczu polsko-niemiecko-czeskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz