W średniowiecznym
świecie,
czyli z wizytą w pewnym spichlerzu
Są takie miejsca w Polsce, do których wraca się chętnie, niezależnie od tego, czy tylko na kilka godzin, czy też cały urlop. Tak się składa, że gdy podróżuję na północ Norwegii lub jej zachodnie rubieże, to zazwyczaj mam samolot z Gdańska. I zwykle jest on o takiej porannej godzinie, że z Warszawy muszę jechać dzień wcześniej i nocować przy lotnisku. A skoro jadę dzień wcześniej, to warto na tyle wcześniej, co by te parę godzin w jedną czy w drugą stronę spędzić w uroczym mieście. I tak też się złożyło w tym roku, tyle, że obrałam kierunek Sztokholm. W obie strony miałam sporo zapasu czasu. W jedną, pospacerowałam sobie po mieście, za to w drodze powrotnej, zanim wsiadłam do pociągu do Warszawy, zwiedziłam dwa miejsca. I choć wydawałoby się, że w Gdańsku byłam już tyle razy, że już chyba wszystko widziałam, to jednak nie... Bo zawsze coś tam sobie wynajdę do zwiedzenia.
Nie trzeba wchodzić do muzeów, żeby polubić Gdańsk. Sam w sobie jest pięknym miastem. W przytoczonym Sztokholmie zachwycają się wszyscy dwoma kamieniczkami na małym rynku (dosłownie DWOMA), podczas gdy w Gdańsku mamy ich na pęczki, co jedne to ładniejsze, nawet w bocznych ulicach. No ale co kto lubi.
Mając do dyspozycji chwilkę czasu, wstąpiłam do miejsca bardzo nieoczywistego. Moim celem wędrówki z bagażem podręcznym stał się spichlerz. Ale nie byle jaki.
Błękitny Baranek. Nazwa nic mi nie mówiła. Wyskoczyła mi na mapie googla. I po nitce do kłębka trafiłam w bardzo miłe miejsce. A jest nim oddział Muzeum Archeologicznego w Gdańsku.
Wyspa Spichrzów - stara część miasta, na której skupiało się życie handlowe. W XVI w. powstał murowany budynek z cegły ręcznie formowanej. Dopiero w 1620 roku w wykazach inwentaryzacyjnych podano wymiary istniejącego magazynu, którego szerokość wynosiła 48 stóp, co odpowiada 13,8 m. I tu pierwsza ciekawostka - budynek do dnia dzisiejszego ma te same wymiary, choć był w międzyczasie przebudowany.
W 1631 roku po raz pierwszy w źródłach pojawia się obecna nazwa, czyli "Błękitny Baranek", zapisana oczywiście z niemieckiego jako "Blaue Lamm". Dlaczego baranek i do tego błękitny, pojęcia nie mam. Pod koniec XVIII w. spichlerz przebudowano. Zachowano stropy drewniane, które skrywały aż siedem kondygnacji przeznaczonych do składowania różnego rodzaju towarów. To już był kawał budynku. Tu przechowywano zboże, które sezonowano po transporcie do wnętrza przez kilka szerokich bram, ułatwiających bezkolizyjną pracę wszystkich, którzy się zajmowali załadunkiem, rozładunkiem, obsługą wewnętrznych wind. Pracownicy dostawali się na wyższe kondygnacje za pomocą drabin. Dopiero późniejsze lata przyniosły normalne schody i nowocześniejsze windy, także tę zewnętrzną.
W 1631 roku po raz pierwszy w źródłach pojawia się obecna nazwa, czyli "Błękitny Baranek", zapisana oczywiście z niemieckiego jako "Blaue Lamm". Dlaczego baranek i do tego błękitny, pojęcia nie mam. Pod koniec XVIII w. spichlerz przebudowano. Zachowano stropy drewniane, które skrywały aż siedem kondygnacji przeznaczonych do składowania różnego rodzaju towarów. To już był kawał budynku. Tu przechowywano zboże, które sezonowano po transporcie do wnętrza przez kilka szerokich bram, ułatwiających bezkolizyjną pracę wszystkich, którzy się zajmowali załadunkiem, rozładunkiem, obsługą wewnętrznych wind. Pracownicy dostawali się na wyższe kondygnacje za pomocą drabin. Dopiero późniejsze lata przyniosły normalne schody i nowocześniejsze windy, także tę zewnętrzną.
W 1813 roku spichlerz uległ zniszczeniu na skutek działań wojsk rosyjskich, które oblegały miasto. Zdołano go odbudować. W czasie II wojny światowej Gdańsk jako Wolne Miasto funkcjonował całkiem nieźle, choć oczywiście był okupowany przez Niemców. Działalność spichlerza stanęła pod znakiem zapytania w momencie zbombardowania miasta w 1945 roku przez Armię Czerwoną. I tu druga ciekawostka. Budynek "Błękitnego Baranka" jako jedyny na Wyspie Spichrzów zachował się w całości jako historyczny budynek magazynowy. Przetrwał nie tylko jako zewnętrzna bryła obiektu, ale też zachowało się całe wnętrze, wszystkie belki, stropy, ściany.
W okresie powojennym spichlerz użytkowała firma Herbapol, gdzie składowała swoje zioła. Potem przez wiele lat stał zapomniany jako pustostan. I choć w 1967 roku wpisano spichlerz w rejestr zabytków, jednak nie podejmowano żadnych napraw ani działań konserwatorskich. Budowla niszczała z powodów warunków atmosferycznych. I wtedy "Błękitny Baranek" dostał szansę od losu. W 1995 roku Muzeum Archeologiczne objęło obiekt opieką jako instytucja. Działania naprawcze były rozłożone w czasie i starannie planowane, aby przywrócić świetność spichlerza. Do 2008 roku trwały prace remontowe, konserwatorskie, porządkowe. Budowlę przystosowano do funkcji muzealnej, przerabiając wnętrze pod wystawy. Dziś mamy świetny obiekt na liście do zwiedzenia.
I tak wizytę rozpoczyna wystawa "Miasto pod miastem". Jako, że jest to oddział Muzeum Archeologicznego, nie może zabraknąć nawiązania do zawodu archeologa. Akurat jak byłam, z wystawą gościnną (czasową) była kopalnia krzemienia pasiastego, o której już pisałam na blogu.

Natomiast sama ekspozycja muzeum przybliża badania wykopaliskowe, badania archeologiczne w Gdańsku. I tu trzecia ciekawostka - mega interesująca. Na wystawie można zobaczyć jak rekonstruowano twarze Gdańszczan, na podstawie odnalezionych na terenie czaszek! Niesamowite! Naukowcy drobiazgowo opracowali model życia, warunki życia i wygląd dawnych mieszkańców, a nawet dietę, która pozwalała zachować ich w dobrej kondycji. Niesamowite wrażenie, masa pracy w to włożona, efekt zachwycający. Młodzi adepci sztuki archeologicznej mają tu też do dyspozycji wielką piaskownicę, w której, metodami, jakimi posługują się archeolodzy, mogą odnaleźć poukrywane fragmenty naczyń.

Lubię muzea, w których przenoszę się w czasie. Tym razem przeniosłam się do średniowiecznej uliczki Gdańska, który należał wówczas do związku miast hanzeatyckich. Wszak był miastem, w którym handel towarami wszelkimi był głównym zajęciem mieszkańców. I kolejna wystawa, na piętrze, szalenie mi się podobała. Czułam się, że cofnęłam się na osi czasu jakieś 600 lat :) Byłam zwykłym przechodniem (a może jednak turystą) w XV, XVI w. Gdańsku, gdzie wokół mnie słyszałam wszystkie odgłosy miasta, parskanie koni, stukanie kowalskiego młota, śmiech handlarzy, rozmowy innych mieszkańców... czułam także charakterystyczne zapachy. Przechodziłam od miejsca do miejsca, zaglądając w oczy ubranych z epoki Gdańszczan (mając w pamięci ich zrekonstruowane twarze), oglądając ich zachwalany towar, patrząc jak wykonują swoje profesje. Bednarz, cyrulik, szewc, kowal, kupiec, a nawet świniopas... To z nimi można się tam spotkać. Znajdziemy ich w ich domach, warsztatach, na ulicy. Oczywiście nie mogło zabraknąć karczmy z jej hałasem, ani łaźni, gdzie relaksowano się po ciężkim dniu pracy. Naprawdę szalenie fantastyczna podróż!









Kolejna ekspozycja to "Gdańsk w świecie Hanzy". I tu można zobaczyć wiele interesujących artefaktów wykopanych przez archeologów w historycznej części miasta. Wolnego Miasta Gdańsk, które było potęgą w świecie handlowym. Słynęło zwłaszcza z wyrobów z bursztynu, co trwa po dzień dzisiejszy. Na wystawie zaprezentowane są przedmioty codziennego użytku, takie jak monety, sztućce, biżuteria, naczynia, paski, sprzączki, buty, torby, rękawiczki. Wszystko to, czym otaczali się dawni mieszkańcy od późnego średniowiecza, aż do wieku XIX. Nie zabrakło też dawnych zabawek, tak prostych w porównaniu z dzisiejszymi, ale dających zapewne radość dzieciom, które je posiadały.





Na osobną uwagę zasługuje kolejna ciekawostka - ekspozycja plakietek pielgrzymich. Dawniej pielgrzymki pokutne lub intencyjne były na porządku dziennym. Wyruszano na nie z powodów religijnych, by odwrócić zły los, zadość uczynić za złe występki, wyprosić łaski u konkretnego świętego itp. Pielgrzymki stanowiły też dobry sposób na poznawanie nowych ludzi oraz na przerwę w pracy, ponieważ trwały często po kilka dni, tygodni a nawet miesięcy. Więc stały się niejako formą turystyki ;) Naprawdę super fajna edukacja na tej wystawie.


I wreszcie jest następna ekspozycja, mówiąca o samej Wyspie Spichrzów. Wszak na niej znajduje się "Błękitny Baranek". I tu także kwitło życie portowe i handlowe. W głównej mierze na tym skupia się ten fragment muzeum. I tu także, nie tylko najmłodsi, mogą mieć zabawę połączoną z historią. Można na przykład przetaczać beczki na czas, zapoznać się z wieloboczkiem, który na naszych własnych mięśniach da nam pogląd na to, jakie ciężary nosił średniowieczny tragarz, zajrzeć do beczek ze składowanymi towarami, by przekonać się jakie odgłosy towarzyszyły życiu w porcie, czy wreszcie zobaczyć przekrój wielkiej makiety spichlerza, by przekonać się jak transportowano i przechowywano towary. Na koniec zmęczonym, można odpocząć przy 11 minutowym filmie animowanym o ubogim grajku zwanym Johanek, który przybywa do Gdańska za pracą i z nadzieją na szybkie wzbogacenie się. Zatrudnia się jako tragarz w spichlerzu, lecz nocą, gdy zmęczony zasypia, pojawiają się psy, które atakują biednego chłopca. W obliczu zagrożenia, Johanek chwyta za instrument, z którym przybył do miasta i zaczyna grać. Muzyka uspokaja zwierzęta, a karczmarz, który słyszy jak chłopak gra, proponuje mu nocleg w karczmie, w zamian za zabawianie grą gości. I tak fortuna puka do drzwi dalszego losu Johanka. Prawda, że urocza bajka? Ale przy niej można prześledzić dzieje Wyspy Spichrzów od pierwszej wzmianki w 1331 roku.


Sami przyznajcie, czy wizyta w "Błękitnym Baranku" nie jest ciekawa? Dla mnie bardzo. Polecam ją wszystkimi dużym i małym. Bilet wstępu nie jest drogi, a można naprawdę ciekawie spędzić tam czas.
A przy okazji można pospacerować po współczesnym Gdańsku, który z roku na rok się zmienia. Bardzo lubię chłonąć jego atmosferę, pomimo tłumu ludzi. Kiedy powróciłam do tego miasta trzy lata temu, po powrocie ze Stavanger w Norwegii i po wielu latach swojej nieobecności tam, nie przypuszczałam, że za nim tęskniłam. To naprawdę fajny kierunek zarówno na dłuższy urlop jak i na weekendowy wypad. Zatem do zobaczenia kiedyś w Gdańsku! ;)
A przy okazji można pospacerować po współczesnym Gdańsku, który z roku na rok się zmienia. Bardzo lubię chłonąć jego atmosferę, pomimo tłumu ludzi. Kiedy powróciłam do tego miasta trzy lata temu, po powrocie ze Stavanger w Norwegii i po wielu latach swojej nieobecności tam, nie przypuszczałam, że za nim tęskniłam. To naprawdę fajny kierunek zarówno na dłuższy urlop jak i na weekendowy wypad. Zatem do zobaczenia kiedyś w Gdańsku! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz