Norwegia po raz pierwszy,
czyli poniedziałki
to kiepski czas na zwiedzanie…
DZIEŃ 2: Poniedziałek 28 sierpnia 2017r.
Po ekscesach
poprzedniego dnia, kiedy to spojrzałyśmy z Grażką na Norwegię z góry,
postanowiłyśmy, że w poniedziałek najpierw się wyśpimy, a potem rozdzielimy. Po
śniadaniu ruszamy do najbliższej, większej miejscowości, czyli Larvik. Grażka
jedzie do pewnej pani, której pomaga w zamian za norweskie konwersacje, a ja,
cóż, włączam piąty bieg i idę pozwiedzać miasto.
Zaczynam od
rynku, który zupełnie inaczej wyglądał, kiedy patrzyłam na niego przez Street
View. Kilka osób siedzi na ławeczkach i rozmawia ze sobą. Sam rynek nie
zachwyca, choć dawniej był całym centrum życia. Przy nim istna mieszanka
architektoniczna. Nie brakuje pokomunistycznych molochów obok małych,
drewnianych domów.
Przyzwyczajona do tego, że na rynku kwitnie zwykle życie,
głównie handlowe, że wszędzie, gdzie się nie obrócisz, masz stragany albo
sklepiki z pamiątkami, które choć badziewne, zawsze znajdą nabywców, jestem zaskoczona,
że tu zieje pustką. Nie mogę uwierzyć, że nie ma tu byle stolika z kartkami
pocztowymi… Co gorsza, jak się potem spostrzegłam, w żadnym miejscu tego nie
było. Kartki, dość ładne, mogłam zakupić w Oslo, ale to już była musztarda po
obiedzie.
Ale wracając
do spaceru po mieście…
Najstarszy,
znany ludziom zapis z nazwą Larvik, pochodzi z 1512 r. Holenderscy żeglarze
nazwali tak zatokę, używając nazwy Laghervik. Osadnictwo rozwinęło się tu ok.
1620 r. Przyczyniła się do tego rzeka Farris, którą spławiano drewno oraz huta,
należąca do duńskiego szlachcica. W XVII w. miasto było prywatną posiadłością
norweskiego namiestnika i syna króla – Ulrika Fredrika Gyldenløve. W 1750 r.
powstała tu baza marynarki wojennej – Fredriksvern. Do 1814 r. Norwegia była
pod duńskim panowaniem.
Pomnik Johana Sverdrupa, ojca parlamentaryzmu i założyciela klubu żydowskiego. Był burmistrzem Larvik, przewodniczącym parlamentu i premierem.
Zabudowa
miasta była głównie drewniana, co wiązało się z częstymi pożarami. Przy
głównych ulicach znajdowały się piętrowe domy, za nimi mniejsze, stawiane
gdzieś na zboczach pagórków. Domy wzdłuż ulicy Kongeveien, w XVII w.
zamieszkiwali rzemieślnicy. Potem wprowadzali się tam mieszczanie. W budynkach
przy rynku były sklepy, gdzie sprzedawano wszystko: od artykułów spożywczych,
mięsa czy owoców, po ubrania, tkaniny, czy inne artykuły przemysłowe.
Dzisiejszy wygląd rynku zmienił się po pożarze miasta.
Ale właśnie te domy,
stały się motywem przewodnim całej mojej podróży po Norwegii. Tylko jeszcze o
tym nie wiedziałam. Zresztą Larvik to miejsce, które skupia w sobie najwięcej
drewnianych domów w skali całej Skandynawii. W spisie z 1972 r. widnieje liczba
1115 budynków. Warto podkreślić tu, że to właśnie w Larvik powstała jedna z
pierwszych społecznych instytucji, a była nią budowa szpitala. Działo się to w
1735 r.
Tak powinny wyglądać wszystkie domy - kolorowo :) Napis tego graffiti głosi ( w wolnym tłumaczeniu), że "człowiek zawsze znajduje się tam, gdzie grał jako dziecko", czyli wracamy do czasów dzieciństwa
Znalazłam taki napis na chodniku. Nie wiem co znaczy, może coś w rodzaju: dziękujemy za więcej impulsów?
Teraz, w
2017 r. przemierzam ulice Larvik, nigdzie się nie śpiesząc. W końcu mam dzień
odpoczynku.
Idę pod
górkę, by na chwilę spojrzeć na park miejski, a właściwie na bukowy las –
Bøkeskogen. Ot, zwykły park, alejki, drzewka, kamienie. Ale nie tego mi dzisiaj
trzeba.
Wracam
ulicami miasta i ulicą Bøkkerfjellet dochodzę do punktu widokowego. Wdrapuję
się po schodkach na skałę, gdzie umieszczony jest mały budynek z sygnaturką.
Patrzę na zabudowę miasta, a potem w dal, na horyzont, na Larviksfjorden.
Punkt widokowy w Larvik. Cała miejscowość pokryta jest skałami, z których albo wyrastają domy, czy hotele, albo stanowią punkty widokowe
Widok z góry: z lewej strony kolorowy budynek Centrum Kultury Bølgen, z prawej budynek banku DNB Larvik
Tollerodden i część portowa Larvik. Za półwyspem wyłania się jeden z promów Color Line, kursujący m.in. do Szwecji, Danii czy Niemczech
Chwilę spaceruję wokół punktu widokowego i schodzę stromymi schodami na ulicę
Storgata, główną arterię miasta, łączącą wschód z zachodem, biegnącą wzdłuż
części portowej. Przy niej zlokalizowany jest hotel Grand Farris.
Nie da się
ukryć, że w miejscowościach takich, jak Larvik, sercem miasta nie jest rynek, a
port, przystań jachtowa, port przeładunkowy. To tam skupia się życie. Ale zanim
tam dotrę, postanawiam iść w kierunku dawnej, biednej części miasta, a dziś
mieszczącej skupisko drewnianych domów – Langestrand. Moim celem jest Muzeum w
Larvik. Niestety poniedziałek to nie najlepszy czas na zwiedzanie tego typu
obiektów, więc muszę się obejść smakiem. W Norwegii, podobnie jak u nas, muzea
mają wolne w poniedziałki.
Chwilkę
kręcę się między zabudowaniami i posłusznie wracam nad nadbrzeże. Idę wzdłuż
linii kolejowej, łączącej Larvik ze stolicą. Larvik oddalone jest o dwie godziny
drogi pociągiem od Oslo. Droga kolejowa powstała w 1881 r. Budynek stacji to
projekt Balthazara Conrada Lange.
Przechodzę
przez tory i kieruję się na pomosty. Świeci słońce, ale wieje wiatr. Jeszcze
nie wiem, że to zwiastun pogorszenia pogody. Czuję się cudownie. Na nadbrzeżu
jakiś chłopiec łowi ryby. Mewy skaczą jak opętane. Liczą na jedzonko. Kawałek
dalej łowi ryby jakaś kobieta. Proszę ją o zdjęcie, uśmiecha się i przeprasza,
że jej ręce śmierdzą rybą. Macham ręką, że to nic. Jest wspaniale. Swoją drogą,
nie przyszłoby mi na myśl, by łowić ryby w takim miejscu.
Patrzę na
Tollerodden z charakterystyczną sylwetką kościoła. Powoli idę w tamtą stronę.
Po drodze pytam o Muzeum Morskie, czyli Sjøfartmuseum. Idę we wskazanym
kierunku. Oczywiście, poniedziałek, zamknięte. No tak, zapomniałam po raz
drugi, że to niezbyt dobry dzień na zwiedzanie.
Oscar Wisting urodził się w Larvik w 1871 r. Był polarnikiem i wojskowym, a przede wszystkim znalazł się w ekipie Roalda Amundsena, a podczas jego ekspedycji na biegun południowy, stanął na nim, jako jeden z pierwszych. Co niesamowite, zmarł w swojej dawnej kajucie na statku Fram, prawdopodobnie na zawał serca, uprzednio będąc kapitanem doprowadzającym słynny statek do Oslo, gdzie powstało muzeum Fram...
Podążam do
dzielnicy Tollerodden, gdzie znajdował się niewielki port. Mieszkali tam
pracownicy hrabiego U.F. Gyldenløve. Tu też znajdowała się rezydencja i dom
głównego celnika, Carla Fridericka Gethera. Bo trzeba wiedzieć, że Larvik w
1633 r. uzyskał urząd celny. Obowiązki funkcjonariusza celnego, wyznaczonego
przez króla, pełnił naczelnik poczty, który także mieszkał w Tollerodden.
Niewątpliwie
atrakcją w tej części Larvik jest dom Colina Archera – słynnego norweskiego
architekta morskiego i budowniczego statków. Jego najbardziej znanym wytworem
był, wyprzedzający swą epokę, bardzo nowoczesny statek Fram, ten sam, który
Archer stworzył na potrzeby wypraw polarnych. Wziął on udział w wyprawie
Frithjofa (matko, co za imię) Nansena na biegun północny, a potem w wyprawie
Roalda Amundsena na biegun południowy. Statek ten ma się dobrze na progu XXI
w., stoi obecnie w Muzeum Fram w Oslo. Jak dojdę do relacji ze stolicy,
przedstawię opis obiektu, bo naprawdę to niezwykłe miejsce.
Pomnik Thora Heyerdahla, autorstwa Nico Winderberga, który odsłonił sam podróżnik w 1989 r. Co ciekawe, ten znany etnograf i podróżnik, także urodził się w Larvik :)
Teraz mogę
jedynie popatrzeć na dom tego stoczniowca. Leży on w urokliwym miejscu. Tuż
obok znajduje się punkt widokowy, z którego rozpościera się widok na
Larviksfjorden. Siadam na ławeczce, ale wiatr mnie skutecznie przegania. Wieje
coraz bardziej, a od wody to się jeszcze bardziej nasila.
Wracam więc, pod
kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy. I
tu niespodzianka. Kościół zamknięty na cztery spusty. No dobra, na jeden zamek.
Sam kościółek
został zbudowany na zlecenie hrabiego U.F. Gyldenløve w 1677 r. z powodu jego
trzeciego wesela. Wieża jest z 1761 r. Malarstwo z XVI w. autorstwa Lucasa
Cranacha jest jednym z najcenniejszych zabytków kościelnych. Kościół ozdobiony
w stylu rokoko, którego nie mogę zobaczyć w środku. Dzwonnica kościelna została
zbudowana jednocześnie ze szpitalem, gdzie pomoc mogły dostać osoby biedne i
potrzebujące pomocy. Obydwa budynki były własnością hrabiego.
Obok
kościoła znajduje się mały cmentarz, gdzie stoi kilka nagrobków, pamiętających
XVIII i XIX w. Z pewnością chowano tam zasłużonych dla miasta. Zresztą do dziś
kościół jest parafią w Larvik. Tu też odbyła się pierwsza tura wyborów do
Zgromadzenia Narodowego w 1814 r.
Siadam na
ławce obok pomnika Arne Vigelanda, postawionemu ku czci ofiar II wojny
światowej. Nogi odpoczywają, ja posilam się kanapką i chwytam łyczek herbaty z
termosu. To nasz punkt zborny z Grażką. Ale mam jeszcze ponad godzinę do
umówionego spotkania.
Idę w stronę
miasta, by przyjrzeć się z bliska Rezydencji, czyli pałacowi hrabiego.
Oczywiście mowa tu o Ulriku Frederiku Gyldenløve, który był nieślubnym synem
króla, a hrabstwo Larvik zostało ustanowione, by zapewnić mu prestiż i godne
życie. Rezydencja została zbudowana w 1674 r., a ogrody okalające posiadłość, w
1680 r. Aż do 1811 r. Herregården było własnością hrabstwa. Od 1821 r. odkupiło
je miasto.
Oczywiście,
po raz kolejny, przekonuję się, że poniedziałek to zły dzień… itd. Ten oddział
Muzeum w Larvik, muszę obejrzeć jedynie z zewnątrz.
Dr Hans Teilmann Hansteen, ur. w 1878 r., zm. w 1962 r. - przewodniczący Stowarzyszenia Muzeów. Aktywnie uczestniczył w odbudowie dworu. Przez 40 lat kierował zebraną kolekcją.
Barokowe
ogrody złożone były z alejek, wysokich żywopłotów, w których zapewne radośnie
plotkowano. Były tu oczka wodne, rabatki pełne kolorowych kwiatków i fontanna.
W ogrodzie nie zabrakło domku ogrodnika, stajni, wozowni itp. Od ok. 1860 r.
część z tych zabudowań wykorzystano jako miejsca użyteczności publicznej lub
fabryki. W 1860 r. na terenie ogrodów
powstała pierwsza szkoła, którą w 1900 r. przeniesiono do budynku Rezydencji.
A
już trzy lata później, zbudowano obok dworu, więzienie. Sama placówka, która
istnieje do dnia dzisiejszego, a także izba chorych, były ufundowane przez miasto
i hrabiego, a zbudowane dzięki podatkom, pochodzącym z hrabstwa. Zaprojektowało
go dwóch norwesko-niemieckich architektów: Heinrich Ernest Schirmer i Wilhelm
von Hanno.
Napisy na skale to inskrypcje kilku starożytnych królów i podpisy króla Haakona i króla Olava z ich wizyt z okazji jubileuszów miasta w 1946 r. i 1971 r.
Tuż obok
znajduje się nowoczesny budynek. Jego bryła przyciąga mój wzrok. To
Mesterfjellet Skole, czyli szkoła dla dzieci i młodzieży, a dokładnie 10
klasowa szkoła podstawowa. Wybudowano ją w 2014 r. Jej motto to „ćwiczenia
mistrzów”. Kto wie, może jakiś mistrz z niej wyjdzie.
Przed
wejściem praca publiczna Irene Nordli „Eggevokteren” (Opiekun jajka?) Nie
pytajcie co to ma być, bo nie wiem. Dzieci już się uczą od 15 sierpnia, wcześniej
zaczynają od polskich rówieśników. Uciekam przed szkołą, przecież mam urlop.
Przechodzę
obok fontanny ze scenką rodzajową, przedstawiającą matkę kąpiącą dziecko w
misce. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Norwegowie mają fantazję
co do stawianych pomników.
Ahlert Hysing - rektor, ur. w 1793 r. w Kopenhadze, zm. w 1879 r. w Larvik. Norweski nauczyciel, polityk, szef gimnazjum. Popiersie przeniesiono z grobowca na cmentarzu w Larvik, do parku na zewnątrz gimnazjum.
Idę znów w
kierunku kościoła. Przechodzę obok dawnego szpitala i schodzę alejką w dół, ku
przystani jachtowej. Wieje tak, że bez kaptura się nie obejdzie. Tym razem
podziwiam kościół z tyłu, poprzez zatoczkę Kirkebukta, czyli kościelną.
Spędzam tu
chwilę, patrząc na tę bardziej przemysłową część miasta. Jachty kołyszą się na
wodzie, jest cicho i spokojnie. Nie ma żadnej żywej duszy. Tylko ja i woda.
O mały włos,
a nie zobaczyłabym Jej… Siedzi na kamieniu, ze smutnym wyrazem twarzy. Dziewczynka
z Larvik, która wygląda jak kopia kopenhaskiej syrenki. Malutka figurka
wklejona tuż obok budki Stowarzyszenia Łodzi. Uśmiecham się na Jej widok. A
więc, nie jestem sama w marinie…
Dochodzi
17.00. Wracam pod pomnik, gdzie umówiłyśmy się z Grażką. Obie, punktualnie się
zgrywamy i jedziemy do domu. Czuję ściągniętą wiatrem twarz. Nakładam tonę
kremu. Będzie dobrze. Co ja mówię, przecież jest dobrze!
To, co
zachwyciło mnie w Larvik, to Parki Poezji. Urocze sentencje, fragmenty wierszy,
słynne zdania słynnych osób, umieszczone w przestrzeni użytkowej. Czasem
schowane, prawie niewidoczne, a czasem rzucające się w oczy na dzień dobry.
"W domu będą ludzie. Domy są jak ludzie. Ludzie potrzebują domów i domy potrzebują ludzi na chwilę" (moje wolne tłumaczenie)
Poezja Gunnara Reiss-Andersena "Do serca" (tego samego, którego pomnik stoi przy bukowym lesie Bøkeskogen)
"Zrób pierwszy krok w wierze. Nie musisz patrzeć na całe schody, po prostu zrób pierwszy krok" - myśl Martina Luthera Kinga Jr.
To miał być
dzień odpoczynku, a wyszło jak zwykle u mnie, czyli szwendactwo pospolite. Ale
nie przyjechałam do Norwegii, by siedzieć w miejscu i podziwiać jeden widok.
Mój apetyt na norweskie pejzaże jeszcze się wzmógł. Ha, jutro znów włączę
szwendacze.
DZIEŃ 3: Wtorek 29 sierpnia 2017 r.
Tak… Jednak
wiatr hulający mi pod kapturem poprzedniego dnia, nie zwiastował wyśmienitej
pogody. Od rana leje jak z cebra. Niby rano ubieram się i jestem gotowa do
wyjścia razem z Grażką, która dziś cały dzień będzie na szkoleniu. Ale dopadają
mnie dwie myśli. Pierwsza – co będzie jak przemoczę buty? Na zmianę mam tylko
szmaciane trampki. A druga myśl, to bardziej stwierdzenie bólu w podbrzuszu.
Decyduję się zatem na pozostanie w domu. Wtedy okazuje się, że tego dnia udowadniam
światu, żem kobietą jest i basta. No i skończyło się rumakowanie. Mam
przymusowy odpoczynek.
Zjadam
śniadanie, na które składają się kanapki z kiełbasą z renifera. Kiedy na
facebooku publikuję zdjęcie talerza z kanapkami, wielu nie może mi darować, że zjadłam
Rudolfa, więc Świąt nie będzie. Ufam, że jednak to nie był Czerwononosy.
Zatem siedzę
w domu i piszę dla Was relację ze wspinaczki na Gaustatoppen. Póki pamięć
świeża. A jutro… Jutro mam plan zawędrować na koniec świata. I lepiej, żeby
przestało padać i boleć…
C.d.n. …
Świetny pomysł z tymi sentencjami. Można bez końca łazić, szukać i tłumaczyć.
OdpowiedzUsuńNo ale ten Rudolf... Już wiem do kogo zgłoszę się reklamacją, jak pod choinką będzie pusto w tym roku. :D
To jak wrocławskie krasnale ;) Jeśli było po angielsku to tłumaczyłam, ale po norwesku to już gorzej... Teraz jestem prawie przekonana, że jednak to nie był Rudi... takl, z pewnością nie był, przecież ofukałby mnie, a ten był cicho. :) :) :)
UsuńJedna miejscowość, a tyle ciekawych spojrzeń. Bardzo spodobała mi się szkoła. Port również, zwłaszcza te drewniane domki. No i te napisy. Do tłumaczenia takich sentencji dość dobrze sprawdza się Google Translator w komórce. Robisz komórką zdjęcie i zaznaczasz obszar tekstu. Po chwili masz tłumaczenie. Tylko musisz mieć połączenie z internetem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No właśnie cały pic polega na tym, żeby w czasie urlopu jak najmniej "łączyć się" ze światem poprzez te nowoczesne ustrojstwa :) Ale po powrocie mam zabawę w tłumaczenie, co nie jest taką prostą sprawą :) Co do drewnianych domków to jestem nimi zachwycona i sama nie wiem, który kolor najbardziej mi się podoba. Z chęcią przeniosłabym taki domek na moją nieistniejącą jeszcze działkę ;) Pozdrawiam :)
UsuńRenifera jadłaś?
OdpowiedzUsuńOj Duśka... :(
Żartuję... :)
No musiałam spróbować... Ale jak zawędruję tam, gdzie jadają świnki morskie, to się poddam. :) :) :)
Usuń