Ryśki na Romance,
Romanki na Rysiance,
czyli o przechodzeniu
samego siebie
Piękny,
ciepły dzień, choć nieco zachmurzony. Po deszczach z minionego dnia, tylko
błotniste kałuże na szlaku przypominają, jak bardzo kapryśna, może być pogoda w
górach. Ale skoro kolejny dzień jawi się jako bezdeszczowy, nie warto siedzieć
pod dachem. Wobec tego, z samego rana, obie z Martusią jesteśmy gotowe do
drogi. Nasz miły gospodarz proponuje nam podwózkę do Sopotni Wielkiej, skąd
wyruszymy na szlak. Bardzo nam to pasuje, jesteśmy wdzięczne, bo zaoszczędzimy
sporo czasu i wysiłku.
Sopotnia
Wielka, choć jest wsią, to ma w sobie wielką ciekawostkę. Otóż w marcu 2015 r.
oficjalnie otwarto tu obserwatorium astronomiczne, mieszczące się na dachu
Zespołu Szkół nr 4. Wybudowano go z inicjatywy Stowarzyszenia POLARIS – OPP,
które od 1994r. zajmuje się popularyzacją tematyki astronomicznej wśród dzieci
i młodzieży. Już w październiku 2011 r. utworzono tu pierwszy w Polsce Obszar
Ochrony Ciemnego Nieba. Zmieniono światło latarni ulicznych na takie, które
emituje mniej rozproszonego światła. Dzięki temu można patrzeć swobodnie w
rozgwieżdżone niebo. My jednak jesteśmy za dnia, wiec możemy co najwyżej popatrzeć,
z punktu na szosie, na wieś.
Nasza
przygoda zaczyna się przed lasem na niebieskim szlaku, gdzie mozolnie będziemy
się wspinać, aż do naszego pierwszego celu, jakim jest schronisko na hali
Rysianka. Początkowo droga wiedzie nas asfaltem, by po krótkim czasie skręcić w
prawo w leśne ostępy.
I tu natrafiamy na pewną ciekawostkę. Mamy okazję
zobaczyć jak zbudowane jest drzewo w środku. Z ilu warstw, które stają się
domem dla wielu malutkich stworzeń. Przy czym nie jest to żadna tablica informacyjna,
ale żywe, a w zasadzie to już chyba martwe drzewo. Drzewo, które daje
schronienie.
Niebieski
szlak aż do schroniska wiedzie lasem, więc nie jest to widokowa trasa, ale
śpiew ptaków, szum liści na drzewach i kompletny brak ludzi na ścieżce, rekompensują
w zupełności niemożliwość podziwiania pejzaży górskich. Spokój zakłócają co
najwyżej pracownicy prowadzący zrywkę drewna, ale o tym szybko można zapomnieć.
Właśnie idziemy pod górę i taki widoczek zostawiamy za sobą... Zdjęcie spłaszcza, ale to było nieco bardziej stromo.
Wreszcie las
się kończy i na rozłożystym wzniesieniu widać pierwsze wierzchołki. Oczywiście
widać Romankę, nasz kolejny cel, ale także Pilsko i ku mojej radości, zarys
tatrzańskich szczytów.
Kolejne kroki do góry i już jest schronisko. Tu chwilę
odpoczniemy. Na sam szczyt Rysianki nie ma szlaku turystycznego. Ale nie ma to
znaczenia. Wokół cisza, tylko kilka osób podchodzi od strony innych szlaków. Na
powitanie biegnie ku nam czarna Fiki (?), stała rezydentka schroniska,
strasznie miziasta kotka. No nie ma bata, wygłaskana być musi J.
W schronisku
na Hali Rysianka 1322 m n. p. m. siadamy nad mapą, herbatą i pysznymi
naleśnikami. I tak właśnie powinno funkcjonować schronisko. Jest gdzie usiąść,
jest co zjeść za rozsądną cenę i można w ciszy poczuć górski klimat. Do tego
przyjaźnie uśmiechający się ludzie, którzy ten klimat czują i nie wrzeszczą na
głos, by dać do zrozumienia, jacy to oni są ok, bo przyjechali w góry. Wymiana
doświadczeń ze szlaku, wspomnień czy służenie pomocną radą, to jest to, co
powinno być zawsze.
Naleśniki i herbata w typowych, schroniskowych kubkach, pamiętających jeszcze czasy PRL-u - zestaw obowiązkowy każdego turysty
Kiedy już
nogi nieco odpoczęły, przyszła pora na kolejny szlak. Tym razem żółty. Do tego
wiemy też, że jesteśmy na szlaku papieskim, o czym przypominają nam stosowne
oznakowania.
Przed oczami ukazuje się Martoszka, górka wysoka na 1288 m n. p.
m. Zanim na nią wejdziemy, przejdziemy
przez Przełęcz Pawlusią (1180 m n.p.m.) Potem łagodnym trawersem pokonujemy
Martoszkę. Po drodze odnajdujemy nieco zarośnięty ołtarz polowy. Dodatkową
atrakcją są dwa helikoptery, które lecą dosyć nisko, sprawiając, że huk
silników odbija się od pobliskich zboczy. Nie wyglądają na helikoptery
ratunkowe, raczej na wojskowe maszyny. Czemu lecą tak nisko i po co? Nie wiemy,
znikają za wzgórzem.
My natomiast wchodzimy w Rezerwat Romanka. I znów cisza i
spokój. Nie ma ludzi. Gdzieś płoszy się jakiś ptak w zaroślach. W czasie II
wojny światowej chowali się tu partyzanci. Przeskakujemy kałuże, wdzięczne za
położoną kładkę na bardziej bagnistym terenie. Chwila, dwie i stajemy na
szczycie Romanki (1366 m n.p.m.) Znów widoków stąd żadnych, ale mamy
satysfakcję, że doszłyśmy. Krótki postój, złapanie batonika i oddechu i idziemy
dalej.
Szlak niebieski nie nastręcza tu większych trudności. Idziemy nim aż do
rozwidlenia z czarnym, który z kolei szerokim duktem, wyprowadzi nas na szczyt
Kotarnica (1156 m n.p.m.) Tu także nie możemy podziwiać widoków, szczyt bowiem
jest skryty w lesie. Dopiero po schodzeniu z niego, naszym oczom ukazuje się
widok na Babią Górę i ukryte między wzgórzami przysiółki Zawoi, albo Koszarawy.
Wracają nam z Martą wspomnienia z wyjścia na Babią Górę, na inne okoliczne
szczyty, z przygód, które wspólnie przeżyłyśmy. Wydaje się jakbyśmy wczoraj
tamtędy wędrowały, a jednak od tego czasu minęło kilka lat. Rozmawiając
dochodzimy do Sopotni Wielkiej, tym samym zataczając dziś kółeczko.
Czujemy
też, że jesteśmy nieco zmęczone. Siadamy przy największej atrakcji Sopotni –
wodospadzie. Upadające morale podnosi czekolada. I od razu lepiej. Wodospad w
Sopotni Wielkiej, znajdujący się na wysokości 620 m n.p.m. to największy
wodospad w polskich Beskidach. Potok Sopotnia Wielka utworzył w swym korycie
liczne progi skalne. Największy z nich ma 10 m wysokości licząc między poziomem
lustra wody powyżej i poniżej progu wodospadu. Woda, która spływa z dużą siłą,
wpada do kotła o głębokości ok. 5 m. Długość progu wodospadu ponad lustrem wody
wynosi 15 m. Samo koryto powyżej wodospadu osiąga do 2 m głębokości, za to
poniżej dochodzi do 12-15 m. Trzeba
przyznać, że liczby robią wrażenie i nie jest to bezpieczne miejsce. Z cała
pewnością nie należy zbliżać się do stromych skarp koryta potoku. Wodospad w
Sopotni Wielkiej w 1964 r. został objęty ochroną jako pomnik przyrody. A teraz
obie z Martą siedzimy na ławeczce w bezpiecznym punkcie i rozkoszujemy się jego
szumem. Odpoczywamy… I zbieramy natchnienie na wspinaczkę na kolejne
wzniesienie, wszak do Korbielowa mamy jeszcze trochę drogi.
Wreszcie
zbieramy się w sobie i wkraczamy na żółty szlak, którym wspinamy się na
Przełęcz Przysłopy. Stąd już tylko kawałeczek czarnym szlakiem aż do
rozwidlenia szlaków z niebieskim, którym schodzimy już do Korbielowa. Po drodze
napotykamy stadko owiec i bacę z bacusiem. Jest sielsko i anielsko, tylko nogi już
mocno bolą. Jutro zdecydowanie musi być Dzień Lenia.
Tego dnia
dowiedziałyśmy się co nieco o sobie i o tym, jak przeszłyśmy same siebie.
Wielką pętlę zrobiłyśmy w ciągu całego dnia, nie spiesząc się, rozkoszując wspólnym
czasem. Wspomnienia z całą pewnością pozostaną z nami na zawsze. A na pamiątkę
tego dnia, pozostaną nam, zakupione w schronisku na Hali Rysianka, koszulki z
rysiem. Wszak wszystkie Ryśki to fajne… koty są J Niestety żaden żywy nam się nie pokazał. Cóż, może
następnym razem? Kto wie…
Hej!
Duśka i Tuśka - zuch Dziewczyny.
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się. To szlaki, które przemierzała moja Ania z Zięciem, niektóre także z Kamilem...
Piękne widoki...
Całuję mocno.
Pamiętam, jak mi to mówiłaś... Będzie jeszcze kilka wpisów z tego wypadu do Korbielowa, ale ja też próbuję dogonić czas :)Mam tyle zaległości blogowych... Taki urok wakacji ;) Całuchy!
UsuńJak ja lubię tamtejsze szlaki!
OdpowiedzUsuńA śmiglowce to pewnie Mi8, choc trudno się wyznać. Pewnie ćwiczyli loty w górzystym terenie może przed misją w Afganistanie?
Te szlaki mają przewagę nad tatrzańskimi z powodu braku ludzi na nich :) A jeśli chodzi o maszyny latające, to właśnie nie wyglądały mi na helikoptety GOPRu. Może faktycznie jakieś loty ćwiczebne odbywały? Huk był niezły. Pozdrawiam :)
UsuńTo mi się podoba w Beskidach, że każdą górkę można zdobywać na kilka wersji. Niedawno odwiedziłem oba szczyty, a teraz trasa zupełnie inna. A jeszcze kilka wariantów się znajdzie. Puste schroniska są, ale chyba tylko w środku tygodnia. W niedzielę raczej ciszy nie uświadczysz. Ładne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
To prawda. Jest gdzie chodzić i zawsze coś się dobierze pod siebie. Generalnie byłyśmy z Marcią w tygodniu, więc ominęło nas hałaśliwe towarzystwo. Dzięki temu odpoczynek był udany. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńBardzo ciekawy post i wycieczka. Lubię te rejony. Bardzo ładne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie :)
Dzięki piękne. Też lubię Beskid za jego spokój. Pozdrawiam serdecznie 😊
OdpowiedzUsuńŚwietna wycieczka. Jakiś czas temu schodziliśmy z Rysianki do Żabnicy. Odcinek szlaku pokrywał się z drogą gdzie ściągano drzewa, a dodatkowo było po opadach deszczu. Oj długo schodziliśmy, już myślałam, że utoniemy w błocie. Pozdrawiam srdecznie
OdpowiedzUsuńWitaj :) Tak, te szlaki rozjechane przez drwali są okropne. Byłam pod koniec sierpnia w Sudetach i tam jeszcze gorzej, bo nawet szlakowskazów nie było i nie wiadomo było, w którą stronę iść na rozjechanych drogach. Wiem, że zrywka drewna jest konieczna, zwłaszcza po halnych, ale też tego nie lubię. Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń