Norwegia po raz trzeci,
czyli mojej ochoty na Lofoty
część pierwsza
część pierwsza
Termin: 13-14
sierpnia 2018r.
Uczestnicy (w kolejności alfabetycznej): Alicja, Anna,
Jacek, Marta, Martyna, Sylwester i ja
Trasa opisana w poście: Oslo Sandefjord Torp – Drammen – Hamar
– Lillehammer – Otta – Płaskowyż Dovrefjell – Trondheim – Gråkallen
Nocleg: Vikhammer Camping, 14 km
od Trondheim
Pokonana trasa 13 sierpnia: 670 km z przystankami w
Drammen, Oslo, Brumunddal, Otta, niedaleko Oppdal
Kilkanaście
lat temu przeglądałam gazetę i zobaczyłam tam zdjęcie, wiszących na drewnianych
żerdziach, suszonych dorszy. Zaciekawiło mnie gdzie to tak wywieszają rybie
zwłoki. Padło magiczne słowo Lofoty… Zaczęłam drążyć temat, co, gdzie, jak i
wyszło mi, że Norwegia, daleko na północ i drogo. Żadna z tych opcji w owym
czasie nie mogła być spełniona. Ale ziarno posiane, kiedyś wypuści swój pęd.
Myśl o Lofotach kiełkowała we mnie długo, stając się marzeniem z wysokiej
półki. Rok temu ziściło się moje pragnienie pojechania do Norwegii, choć to co
widziałam dotychczas, nie było na mojej liście marzeń. Oczywiście cieszyłam się
i byłam wdzięczna za możliwość zobaczenia czegoś więcej, niźli podwórka
znajomych, którzy mnie gościli. Ale powróciła znów myśl o Lofotach… I oto stało
się. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego w tym czasie, ale najwidoczniej tak miało
być.
W
poniedziałek 13 sierpnia 2018r., bladym świtem, o bardzo niechrześcijańskiej
godzinie, w okolicach czwartej nad ranem, zebrałam się z ciepłego łóżka
wrocławskiego hostelu i zawiozłam na lotnisko. Tam zapoznałam się z
dziewczętami, które stały się moimi towarzyszkami podróży. W czasie lotu
błądziłam w chmurach myśląc, że lecę właśnie spełnić swoje wielkie marzenie.
Koło ósmej
byłyśmy już na norweskim lotnisku, skąd zabrał nas Jacek - organizator wyprawy.
Wyruszyliśmy
samochodem zaraz po zapakowaniu bagaży. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w
Drammen, gdzie wjechaliśmy na wzgórze przez spiralny tunel, będący atrakcją
miasta. Słynna SPIRALEN powstała w 1961 r. z okazji 150 rocznicy założenia
miasta. Sam tunel wygląda jak gigantyczny, 200 m korkociąg, a jego długość
wewnątrz góry wynosi ok. 1650 m. Wydobyty materiał skalny posłużył miastu do
budowy dróg, ale za to tunel połączył aglomerację miejską ze wzgórzem
Bragernsåsen. Wewnątrz tunelu, porządku pilnuje skalny troll, ale zrobienie mu
zdjęcia graniczy z cudem. Wjazd do SPIRALEN jest płatny. Po wyjechaniu na górę
mogliśmy rozgościć się w funkcjonującej tu restauracji, ale my jedynie
ograniczyliśmy się do zrobienia zdjęć i podziwiania panoramy miasta. Stałam tam
i patrzyłam na dolinę Drammen, przez którą przepływa rzeka Drammenselva.
Powróciły wspomnienia, jak wracając z Oslo myślałam, że kiedyś może nadarzy się
okazja zwiedzenia Drammen. I oto stałam i patrzyłam na nie z góry. I tu
ciekawostka, bo z tym miastem wiąże się polski akcent. Otóż na początku XXI w.
polski nurek Leszek Piotr Zochowski odkrył w Drammenfjordzie… rafę koralową
(!), która oceniana jest przez ekspertów na wiek sprzed ok. 7 tys. lat. Brawo!
Po krótkiej sesji foto zjechaliśmy, ponownie spiralnym tunelem, gdzie czekała na nas kolejna ciekawostka. W rejonie Instytutu Ortopedycznego znajduje się podziemne skrzyżowanie tuneli drogowych w formie… ronda! To odpowiedź inżynierów na zakorkowane miasto. Niebywałe, że w Warszawie mają problem z budową jednego prostego tunelu, a w norweskim Drammen robią rondo pod ziemią… Cudnie.
Po krótkiej sesji foto zjechaliśmy, ponownie spiralnym tunelem, gdzie czekała na nas kolejna ciekawostka. W rejonie Instytutu Ortopedycznego znajduje się podziemne skrzyżowanie tuneli drogowych w formie… ronda! To odpowiedź inżynierów na zakorkowane miasto. Niebywałe, że w Warszawie mają problem z budową jednego prostego tunelu, a w norweskim Drammen robią rondo pod ziemią… Cudnie.
Wydostaliśmy
się z miasta i pojechaliśmy do Oslo, by zgarnąć ostatnią osobę z wyprawy, czyli
Sylwka. Teraz byliśmy już w komplecie. Samochód wypełniony co do ostatniego
miejsca. Przed nami było sporo kilometrów do pokonania. Najpierw jednak
przejechaliśmy Hamar, gdzie udało mi się wreszcie podczas jazdy, uchwycić halę
olimpijską w kształcie odwróconej łodzi wikingów, o której wspominałam przy
okazji mojej wizyty w tym mieście.
Potem nastąpił w miarę krótki postój u Jacka w domu, w którym zjedliśmy ciepły posiłek i dopakowaliśmy/przepakowaliśmy rzeczy absolutnie niezbędne w podróży. I nagle okazało się, że duży samochód zrobił się strasznie ciasny i o mały włos a nie zmieściłaby się gitara, która w drodze powrotnej podniosła upadające morale, o czym jeszcze nie wiedzieliśmy.
Potem nastąpił w miarę krótki postój u Jacka w domu, w którym zjedliśmy ciepły posiłek i dopakowaliśmy/przepakowaliśmy rzeczy absolutnie niezbędne w podróży. I nagle okazało się, że duży samochód zrobił się strasznie ciasny i o mały włos a nie zmieściłaby się gitara, która w drodze powrotnej podniosła upadające morale, o czym jeszcze nie wiedzieliśmy.
Wyruszyliśmy
dalej. Tego dnia większość zdjęć zrobiłam podczas jazdy samochodem, choć
siedziałam w najgorszym z możliwych, miejscu dla fotografa…
Najpierw minęliśmy Lillehammer, tym razem z drugiej strony największego jeziora – Mjøsa. Znów wróciły moje wspomnienia, kiedy wspinałam się, blisko rok wcześniej, po schodach na skocznię narciarską. I przypomniał mi się cudowny zachód słońca nad wzgórzami Lillehammer. Teraz patrzyłam przez okno samochodu na skocznię po drugiej stronie brzegu.
Najpierw minęliśmy Lillehammer, tym razem z drugiej strony największego jeziora – Mjøsa. Znów wróciły moje wspomnienia, kiedy wspinałam się, blisko rok wcześniej, po schodach na skocznię narciarską. I przypomniał mi się cudowny zachód słońca nad wzgórzami Lillehammer. Teraz patrzyłam przez okno samochodu na skocznię po drugiej stronie brzegu.
Wraz z
kolejnymi kilometrami drogi, zbliżaliśmy się do regionu najstarszego parku
narodowego w Norwegii, czyli Rondane. Moją wycieczkę z tego parku opisałam
TUTAJ. Przyglądałam się skałom i wspominałam jak wyglądały jesienią. Panowała
wtedy właściwie już zima, było mroźno, ślisko i biało. Było wtedy pięknie. Tym
razem omijaliśmy najwyższe szczyty, objeżdżając je drogą krajową.
Zrobiliśmy
krótki przystanek w Otta, by zatankować na stacji benzynowej nie tylko bak, ale
także kubeczki z kawą i kakao, które w smaku jest jak czekolada na gorąco. Od
tego momentu stało się to naszym punktem obowiązkowym, zaraz po toalecie.
A potem
krajobraz migał mi już za oknem. Oczy nieco zmęczone przymykały się każdemu co
chwilę. Po zielonych wzgórzach, łąkach i uroczych domkach i stodołach,
tworzących sielskie widoczki, przyszedł czas na surowe klimaty płaskowyżu
Dovrefjell.
Park
narodowy Dovrefjell – Sunndalsfjelle leży blisko parków Jotunheimen i Rondane,
w środkowej części kraju i chronionym terenem jest już od XIX w., ale formalnie
dopiero od 1974 r. Jego powierzchnia to 265 km². Dolina Drivy dzieli park na
dwie części: wschodnią, czyli płaskowyż z wzniesieniami od 1000 do 1300 m
n.p.m. i zachodnią, bardziej górzystą z najwyższym wzniesieniem rezerwatu,
czyli szczytem Snöhetta – 2286 m n.p.m.
Przez Dovrefjell przebiega linia kolejowa łącząca Oslo z Trondheim. I szczęściem udało mi się uchwycić jadący właśnie pociąg.
Górskim szlakiem chodzili pielgrzymi udający się do Nidaros, czyli obecnego Trondheim, gdzie w katedrze pochowany jest król Norwegii Olaf II, który wprowadził w kraju chrześcijaństwo. Miejsce jego pochówku było celem licznych pielgrzymek. Największą atrakcją płaskowyżu Dovrefjell są woły piżmowe, czy też piżmowoły. W 1931 r. wypuszczono tu 10 wołów z Grenlandii, które jednak wyginęły. Obecnie jest ich dużo więcej po kolejnej próbie sprowadzenia ich w 1950 r. Piżmowoły to zwierzęta przystosowane do surowych i zimnych klimatów i choć nie boją się człowieka, to są bardzo niebezpieczne. Mogą zaatakować, gdy poczują się zagrożone. Dlatego tablice ostrzegawcze postawione przy drodze, upominają o zachowaniu bezpiecznej odległości, bowiem zdarzały się wypadki śmiertelne. W okolicach szlaku pielgrzymów nie ma wołów piżmowych, dlatego nie spotkaliśmy żadnego, podobnie jak reniferów, które tu żyją na dziko. Cóż, takie życie…
Przez Dovrefjell przebiega linia kolejowa łącząca Oslo z Trondheim. I szczęściem udało mi się uchwycić jadący właśnie pociąg.
Górskim szlakiem chodzili pielgrzymi udający się do Nidaros, czyli obecnego Trondheim, gdzie w katedrze pochowany jest król Norwegii Olaf II, który wprowadził w kraju chrześcijaństwo. Miejsce jego pochówku było celem licznych pielgrzymek. Największą atrakcją płaskowyżu Dovrefjell są woły piżmowe, czy też piżmowoły. W 1931 r. wypuszczono tu 10 wołów z Grenlandii, które jednak wyginęły. Obecnie jest ich dużo więcej po kolejnej próbie sprowadzenia ich w 1950 r. Piżmowoły to zwierzęta przystosowane do surowych i zimnych klimatów i choć nie boją się człowieka, to są bardzo niebezpieczne. Mogą zaatakować, gdy poczują się zagrożone. Dlatego tablice ostrzegawcze postawione przy drodze, upominają o zachowaniu bezpiecznej odległości, bowiem zdarzały się wypadki śmiertelne. W okolicach szlaku pielgrzymów nie ma wołów piżmowych, dlatego nie spotkaliśmy żadnego, podobnie jak reniferów, które tu żyją na dziko. Cóż, takie życie…
Czas biegł
nieubłaganie, a do przejechania było jeszcze wiele kilometrów.
Wieczorem, który wieczoru jeszcze nie przypominał ze względu na panującą jasność, przejechaliśmy Trondheim, by udać się na camping, na którym zamierzaliśmy zjeść i spać. Tam szybka instalacja namiotu, ciepły posiłek w campingowej kuchni, w której zdecydowaną większość stanowili… Polacy, zwiedzający ten kraj. Zresztą rodaków spotykaliśmy na każdym kroku. Zanim zjedliśmy, porozmawialiśmy, zrobiło się jednak ciemno. Zmęczenie wzięło górę i wszyscy grzecznie udaliśmy się na spoczynek. Noc była zimna, zmarzłam niemiłosiernie, więc rano z radością poszłam do campingowej łazienki i zanim dokonałam ablucji, musiałam się najpierw rozgrzać. W duchu gratulowałam sobie swojej przezorności, że zabrałam ze sobą moje skarpety trolla, wełniane na czymś w rodzaju kożuszka.
Wieczorem, który wieczoru jeszcze nie przypominał ze względu na panującą jasność, przejechaliśmy Trondheim, by udać się na camping, na którym zamierzaliśmy zjeść i spać. Tam szybka instalacja namiotu, ciepły posiłek w campingowej kuchni, w której zdecydowaną większość stanowili… Polacy, zwiedzający ten kraj. Zresztą rodaków spotykaliśmy na każdym kroku. Zanim zjedliśmy, porozmawialiśmy, zrobiło się jednak ciemno. Zmęczenie wzięło górę i wszyscy grzecznie udaliśmy się na spoczynek. Noc była zimna, zmarzłam niemiłosiernie, więc rano z radością poszłam do campingowej łazienki i zanim dokonałam ablucji, musiałam się najpierw rozgrzać. W duchu gratulowałam sobie swojej przezorności, że zabrałam ze sobą moje skarpety trolla, wełniane na czymś w rodzaju kożuszka.
Po śniadaniu
szybko zebraliśmy się w dalszą drogę. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w
Trondheim, które posadowione jest u ujścia rzeki Nidelvy. Ważny ośrodek
przemysłowy, port rybacki, a także węzeł handlowy i zespół uniwersytecki.
Miasto to zwane jest stolicą wikingów. W 996 r. Olaf I Tryggvason, król Norwegii,
założył aglomerację, którą wówczas nazwano Kaupangen (czyli „miejsce targów”),
a potem Nidaros (czyli „ujście rzeki Nidy”). W czasie duńskiego panowania była nazwana Trondhjem. Ale to w późnym średniowieczu nazwę
stolicy zmieniono na Trondheim.
Do 1217 r. pełniło ono funkcję stolicy nawet całego kraju, by potem przenieść ją do Bergen. Od 1152 r. Trondheim było siedzibą katolickiego arcybiskupa. Potem w 1658 r. miasto dostało się pod panowanie szwedzkie. A w czasie II wojny światowej było pod okupacją niemiecką.
Przez długi czas Nidaros jako stolica kraju, był też siedzibą władz Norwegii, gdzie zbierał się parlament, a życie religijne skupiało się wokół katedry. I właśnie to katedra stała się głównym celem naszego przystanku w tym mieście.
Do 1217 r. pełniło ono funkcję stolicy nawet całego kraju, by potem przenieść ją do Bergen. Od 1152 r. Trondheim było siedzibą katolickiego arcybiskupa. Potem w 1658 r. miasto dostało się pod panowanie szwedzkie. A w czasie II wojny światowej było pod okupacją niemiecką.
Panorama Trondheim - po środku Hovedbygget, czyli budynek główny gmaszyska Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii, drugiego co do wielkości tego typu uczelni w kraju.
Przez długi czas Nidaros jako stolica kraju, był też siedzibą władz Norwegii, gdzie zbierał się parlament, a życie religijne skupiało się wokół katedry. I właśnie to katedra stała się głównym celem naszego przystanku w tym mieście.
Nidarosdomen
to katedra gotycka, wybudowana w 1152 r. Budowniczowie jej wzorowali się na
angielskiej katedrze w Canterbury. To największa świątynia w całej Skandynawii.
W 1153 r. była główną siedzibą katolickiej archidiecezji, aż do 1537 r., kiedy
dominująca religią stał się protestantyzm. Wedle legendy ołtarz kościoła umieszczono nad grobem świętego, za którego uważano króla Olafa II. Katedra jest tradycyjnym miejscem
pochówku rodzin królewskich a od 1814 r. także miejscem koronacji wszystkich
władców Norwegii. Korpus budynku jest z szarej skały, dach zaś pokryty jest
zieloną miedzią, zwieńczony strzelistą wieżą. Okrągłe okna oraz ornamenty
pochodzą z XII w. Na frontowej ścianie katedry znajduje się 57 rzeźb apostołów,
świętych a także królów norweskich. Niestety nigdzie nie mogłam znaleźć
informacji, która rzeźba kogo przedstawia. Patrząc na elewację frontową, przychodziły
mi na myśl różne kościoły, jak chociażby Notre Dame w Paryżu czy Orleanie. Rozety
z witrażami są charakterystyczne dla tego okresu powstawania.
Niestety nie wchodziliśmy do środka świątyni, ponieważ raz, że wstęp jest płatny, dwa, że nie mieliśmy już czasu. Przed nami było znowu do pokonania kilka setek kilometrów, a jeszcze chcieliśmy coś zobaczyć w mieście.
Z boku katedry widać jej liczne łuki, przypory i maswerki, czyli dekoracyjne geometryczne wzory wykute w kamieniu lub ułożone z cegieł (najczęściej w oknach)
Misterną sztuką są dla mnie tzw. rzygacze, czyli inaczej gargulce - dekoracyjne zwieńczenie rynien odpływowych
Każdy maszkaron przedstawia co innego, czasem zwierzę, czasem twarz ludzką z wyraźnymi emocjami. Według wierzeń miały one chronić przed złem, bo demony uciekałyby zobaczywszy swój wizerunek.
Największa rozeta nad głównym wejściem. Poniżej rzeźba ukrzyżowanego Chrystusa i jak sądzę Matki Bożej wraz z Marią Magdaleną
Niestety nie wchodziliśmy do środka świątyni, ponieważ raz, że wstęp jest płatny, dwa, że nie mieliśmy już czasu. Przed nami było znowu do pokonania kilka setek kilometrów, a jeszcze chcieliśmy coś zobaczyć w mieście.
Zaraz za
katedrą, w niedalekiej odległości znajduje się Gamble Bybro (czy też Bybroa, z
norw. most staromiejski) – zabytkowy most nad rzeką Nidelvą, zwany "Bramą Szczęścia". Zaprojektowany w
1681 r. przez Johana Caspara von Cicignona, który zajął się rekonstrukcją
miasta po pożarze. Budowę mostu skończono w 1685 r. Na środku niego znajdowała
się żelazna brama, która do 1816 r. służyła jako brama miejska. Po obu stronach
mostu znajdowały się rogatki, gdzie pobierano myto. Czyli współczesne bramki na
drodze z opłatami to żaden wynalazek współczesności ;)
Nad rzeką
Nidelva stoją drewniane domy i magazyny kupieckie z XVII i XVIII w. Stanowią
one starówkę Bakklandet. Zadziwiające jest to, że od tylu lat, ba, wieków
nawet, stoją one na… palach! Zastanawialiśmy się jak to możliwe i czy pale te
są wymieniane co jakiś czas, a jeśli tak, to w jaki sposób, żeby nie naruszyć
konstrukcji? To pytanie zostanie bez odpowiedzi.
Tuż za
centrum powstało Nedre Elvehavn, nowe osiedle i centrum handlowe, wybudowane w
starym porcie i w zaadaptowanych budynkach pofabrycznych. Budynki Trondheim Mechaniske Verstede
(zakładów mechanicznych) w latach 1850-1983, mieściły w sobie port i stocznię.
W dawnych dokach teraz jest centrum restauracyjno-handlowe, a także miejsce
spotkań mieszkańców.
W 2003 r. połączono te tereny z centrum za pomocą mostu z ruchem pieszo-rowerowym.
Przyszła jednak pora, byśmy z powrotem wsiedli w samochód i podążali na północ. Jednak jeszcze kawałek od miasta zatrzymaliśmy się na mały spacer, taką suchą zaprawę przed kolejnym trekkingowym dniem na Lofotach.
W 2003 r. połączono te tereny z centrum za pomocą mostu z ruchem pieszo-rowerowym.
Przyszła jednak pora, byśmy z powrotem wsiedli w samochód i podążali na północ. Jednak jeszcze kawałek od miasta zatrzymaliśmy się na mały spacer, taką suchą zaprawę przed kolejnym trekkingowym dniem na Lofotach.
Na campingu
Polacy polecili nam spojrzenie na miasto z góry. Do tego najlepszym miejscem
jest Gråkallen. Góra wysoka na 552 m n.p.m. , znajdująca się w obrębie miasta
Trondheim.
Gråkallen oznacza szarego, starego człowieka. („grå” to „szary”, „kall” to „stary człowiek”). Nie wiem dlaczego, ale w Norwegii ponoć przyjęło się powszechnie, porównywanie gór do starszych mężczyzn. W Polsce góra kojarzy się raczej z kobietą, zwłaszcza jej humorami, kiedy broni do siebie dostępu.
Panorama z drogi na szczyt - z lewej widoczny czerwony budynek Studenterhytty, czyli schroniska studenckiego Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii
Gråkallen oznacza szarego, starego człowieka. („grå” to „szary”, „kall” to „stary człowiek”). Nie wiem dlaczego, ale w Norwegii ponoć przyjęło się powszechnie, porównywanie gór do starszych mężczyzn. W Polsce góra kojarzy się raczej z kobietą, zwłaszcza jej humorami, kiedy broni do siebie dostępu.
Z
wierzchołka Gråkallen przy sprzyjającej pogodzie, można zobaczyć szczyty
górskie w Szwecji na wschodzie, a zabudowę Trondheim na południu.
Na samym szczycie znajduje się opuszczony w 2002r. i ogrodzony teren wojskowy z radarem, który jest częścią kontroli i ostrzeżeń sił powietrznych. Robiąc zdjęcie, nie wiedziałam czy zaraz ktoś nie wyskoczy i mi nie zabierze aparatu, ale już wiem, że obiekt jest opuszczony, choć pod nadzorem.
Sama góra służy też mieszkańcom jako stok narciarski z różnymi trasami i skocznią. My jednak zeszliśmy tą samą trasą, co weszliśmy i zapakowaliśmy się w samochód. Przed nami były kolejne atrakcje i kilometry tego dnia. Ale o tym w kolejnej relacji…
Na samym szczycie znajduje się opuszczony w 2002r. i ogrodzony teren wojskowy z radarem, który jest częścią kontroli i ostrzeżeń sił powietrznych. Robiąc zdjęcie, nie wiedziałam czy zaraz ktoś nie wyskoczy i mi nie zabierze aparatu, ale już wiem, że obiekt jest opuszczony, choć pod nadzorem.
Sama góra służy też mieszkańcom jako stok narciarski z różnymi trasami i skocznią. My jednak zeszliśmy tą samą trasą, co weszliśmy i zapakowaliśmy się w samochód. Przed nami były kolejne atrakcje i kilometry tego dnia. Ale o tym w kolejnej relacji…
C.d.n. …
Fajnie było sobie Trindheim odświeżyć. Wnętrze katedry dla osoby religijnej jest przykre. Protestantyzm zniszczył zdobienia, reszty dokonało ześwieczczenie społeczeństwa. Mury są gołe, ni to magazyn, ni sala koncertowa. Jakieś zabytki poupychane po kątach. Lepiej już iść do pałacu biskupów a potem po prostu na fiordy.
OdpowiedzUsuńA no właśnie... My już na pałac biskupi nie mieliśmy czasu, ale za to wykorzystaliśmy widoki na górze ;) Kolejne opisy będą się pojawiać co jakiś czas, więc zapraszam do odświeżania wspomnień :) Pozdrawiam.
UsuńAleś optusiała już Norwegię.:)Szacun po raz kolejny.
OdpowiedzUsuńZachwycająca ta katedra, ale po wcześniejszym komentarzu, zrobiło mi się przykro.
Fajna ekipa :)
Moc pozdrowionek i buziaków!!!
Basieńko, ale chodzi o komentarz Maćka odnośnie wnętrza katedry? On był w tej katedrze rok temu, wierzę mu na słowo, bo niby po co miałby kłamać...
UsuńA Norwegię widziałam naprawdę w znikomym procencie. Jeszcze tyle mam w niej na liście "do zobaczenia"... Czy kiedyś mi się uda zobaczyć wszystko co bym chciała, nie wiem. Ale sama wiesz, że życie pisze nam czasem dziwne i zaskakujące scenariusze. Chcę wierzyć, że kolejne marzenia się spełnią. Buziaki! :)
Z ciekawości zajrzałem na stronę katedry. Można zobaczyć film z wnętrza katedry. To, że nie ma bogato zdobionych ołtarzy, nie znaczy, że wygląda jak magazyn. Piękno tej katedry jest ukryte w kamiennych detalach. Polecam obejrzeć, tekst niestety po norwesku - https://www.nidarosdomen.no
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, kolejna piękna wyprawa :)
Wnętrze katedry widziałam na zdjęciach i tylko. Nie skojarzyło mi się to z magazynem, ale każdy ma prawo do swoich skojarzeń. Natomiast to, że każda religia dodaje swoje zdobienia i niszczy co było dawniej, to tak jest wszędzie i katedra w Trondheim nie stanowi tu wyjątku.
UsuńA do kolejnych wpisów z Lofotów zapraszam już teraz. Będą się pojawiać co jakiś czas, przeplatane innymi opisami. Pozdrawiam Wkraju z zimnej Warszawy :)
No cóż, ja byłem wewnątrz i widziałem to własnie jak ogromną pustą przestrzeń, magazyn, hangar. Nawet nie w tym problem że protestantyzm eksmitował z tamtąd większość zdobień, figury i obrazy. To kwestia pustki w sensie duchowym.
UsuńZawsze z wielką radością czytam o spełnianiu marzeń. Też w tym roku spełniłam swoje największe marzenie podróżnicze i poleciałam do Kambodży. W Norwegii nie byłam ale bardzo bym chciała więc pewnego dnia na pewno się uda ponieważ...marzę o Lofotach! To jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie i każda kolejna relacja z tego miejsca zwiększa moje chęci na podróż tam. Więc czekam na kolejne wpisy. Norwegię znam głównie pod względem przyrodniczym i krajobrazowym a dzisiejszy wpis pokazał mi Norwegię od trochę innej strony. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńKambodża! Wspaniale! Z chęcią i tam bym się wybrała, a kto wie, może kiedyś i mi się poszczęści ;) Jeśli chodzi o wpis, to dopiero początek tego, co w tym roku zobaczyłam, wiec zapraszam na kolejne wpisy. Będą się pojawiać co jakiś czas, przeplatane innymi miejscami, żeby nie zanudzić czytelników. Norwegii nie potrafię opisać w jednym czy dwóch wpisach... Tam jest bosko! I życzę, żeby udało Ci się kiedyś tam dotrzeć. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńCiekawie opisane. Czekam na jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Więcej jest w zakładce "Moje światowe kąciki". Z mojej przygody z Lofotami powstało pięć części. Zapraszam zatem do lektury! Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńSkandynawia jest niesamowita :)
OdpowiedzUsuńO tak! Jestem zakochana w tych klimatach :) Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń