O złości na szlaku,
czyli jak nakrzyczałam w lesie
na Boga, na znakarzy
i na niesprawiedliwość losu
Czasem tak
się zdarza, że życie nie przypomina różowego kisielu, nie jest miękkie i
aksamitne, choćby je okraszać milionem uśmiechów i dobrym słowem. Daje w kość
wtedy, kiedy wydawałoby się, że właśnie chwyciłeś Pana Boga za pięty i całemu
światu chcesz powiedzieć – patrzcie, jestem szczęśliwa, więc i wy bądźcie!
Najgorzej, kiedy wszystko spada na ciebie jak grom z jasnego nieba, kiedy się
tego w ogóle nie spodziewasz i to w dodatku od osób, po których takich słów czy
czynów w ogóle byś nie przypuszczał, że mogą mieć miejsce. A jednak… I co
potem? Nic. Można się znów rzucić w wir życia, można się zamknąć w sobie, albo
jak ja, wyjechać na koniec Polski. Od zawsze kiedy mi źle, góry koją moją
duszę. Odkąd pamiętam, w górach rozmawiam sama ze sobą, biję się z myślami i
niekiedy też włączam w dialog Pana Boga. I przyznaję, czasem dostaję odpowiedź,
a czasami nie. Tym razem nawet się pokłóciłam. A zaczęło się tak…
Kiedy
wróciłam z Lofotów, nie byłam w dobrej formie. Wyjechałam w Tatry, ale i tam
nie znalazłam ukojenia. Zmęczona, na koniec urlopu, spędziłam kilka dni u moich
Przyjaciół w Górach Suchych. Nie znałam tych gór, więc było to dla mnie nowe
wyzwanie. Drugiego dnia pobytu, po nieprzespanej nocy, jadąc na kanapce i
adrenalinie, która jeszcze nie chciała mi puścić, wyruszyłam z Sokołowska do
Krzeszowa. Ale żeby nie było tak prosto, że samochodem i po asfalcie,
postanowiłam, że pójdę piechotą z intencją do bazyliki, po drodze wchodząc na
wierzchołek o nazwie Lesista Wielka. I jak postanowiłam, tak też zrobiłam.
Dzień był
ciepły, spokojny, niebo wprost niebieściutkie. Ruszyłam wcześnie z domu, po
drodze wypłaszając dziki, które szukały pożywienia na łące. Tak po prawdzie to
mnie zastanawiało, co tak chrumka w zaroślach, a kiedy wyskoczyły spłoszone,
też się ich wystraszyłam J
Po
przekroczeniu szosy, weszłam na czerwony szlak, będący Głównym Szlakiem
Sudeckim.
Właściwie już od Sokołowska szlak był kiepsko oznaczony. Ale sama
wędrówka też na tym odcinku nie była czystą przyjemnością. Szlak zarośnięty i
ostro pod górę, bez wyraźnych znaków, przypominał obóz survivalowy. Chcesz
przejść wyżej, zadrzyj nogę, potem drugą, potem skłon pod leżącym konarem,
następnie ręce do góry, jak nie chcesz być porysowanym przez jeżyny, potem
jeszcze odrobina zadyszki, wylanego potu i voila! Jesteś… na drodze.
Wspinaczka na Lesistą przypominała wejście na piramidę i to bynajmniej nie po zakolach, wprost przeciwnie, ostro pod górę
Wyszłam z
zarośli, myśląc, że to niemożliwe, że GSS nie jest dobrze oznakowany. Ale
mojemu zdziwieniu nie był koniec. Stałam na rozjechanej drodze, zupełnie nie
wiedząc, w którą stronę iść. Przeszłam kilka kroków w jedną stronę, by
stwierdzić, że nie widzę żadnych znaków. Wróciłam w to samo miejsce i poszłam w
drugą stronę. Hurra! Znak jest, to idę dalej. I szłam tak, aż w końcu
osiągnęłam wypłaszczenie, które przypominało polanę. Stał nawet na niej
samochód. W oddali słychać było piły, więc pewnie pracownicy leśni prowadzili
wycinkę. Szkoda, że nie wycięli odrobiny tych krzaczorów z początku szlaku.
Dzięki postawionej tu mapie, wiedziałam dokładnie gdzie się znajduję. Na szczyt
jeszcze chwilkę mi zostało.
Daleko nie uszłam... przede mną jeszcze mnóstwo trasy. W zasadzie na koniec dnia mogłam powiedzieć, że przeszłam dokładnie tyle, ile pokazuje szlak czerwony na tej tablicy: od Sokołowska do wsi Grzędy
Wreszcie osiągnęłam
szczyt Lesistej Wielkiej (851 m n.p.m.), najwyższy szczyt w masywie Dzikowca i
Lesistej Wielkiej. Nie jest to widokowy szczyt, nie zobaczy się z niego
spektakularnych panoram. Raczej przypomina miły punkt do odpoczynku na płaskiej
powierzchni. Gdyby nie było tu wiaty i szlakowskazu, pewnie nie zauważyłabym,
że jestem już na szczycie. Postanowiłam tu odpocząć chwilę, zjeść drugie
śniadanie i napić się ciepłej herbaty. Wiata była tylko do mojej dyspozycji. Od
wyruszenia z Sokołowska, nie spotkałam nikogo na szlaku. Miałam poczucie, że
wszyscy turyści są teraz w Tatrach. Dzięki temu mogłam swobodnie myśleć, nawet
na głos.
A tak wygląda szczyt Lesistej Wielkiej - gdyby nie wiata i szlakowskaz, nie zauważyłabym, że jestem na wierzchołku :)
Lesista
Wielka była już w XIX w. celem licznych wycieczek. Słynęła ze szczelin na
zboczach, które przy pomocy wiatru, wydawały z siebie dźwięki. W obecnych
czasach, góra jest całkowicie zarośnięta, więc jedyne co można usłyszeć, to
dźwięk pił spalinowych w rękach drwali. I niby coś tam jest z tym robione, ale
ja tam nic nie słyszałam J.
W końcu
zebrałam się do kupy i ruszyłam dalej. I szłam teoretycznie po prostej drodze,
ale ze dwa razy zawracałam, ponieważ namalowanych szlaków tu nie uświadczysz. To
nie do wiary, że Główny Szlak Sudecki na tym odcinku jest kompletnie
zapomniany! Po drodze można spotkać kilka miejsc, gdzie rozjechane drogi
rozchodzą się w różne strony świata i w którą stronę masz iść – nie wiadomo.
Nie ma żadnych strzałek, szlakowskazów, bodaj wyblakłej od słońca farby na
drzewie, czy kamieniu. W tym miejscu nie pozdrawiam zdecydowanie znakarzy,
dzięki którym wydłużyłam sobie czas wędrówki. Mimo to, szłam dalej, bo przecież
miałam potrzebę dojścia do Krzeszowa. Byłam już zmęczona, nieprzespana noc
dawała o sobie znać.
Melafir wydobywany z tej kopalni to skała magmowa, wykorzystywana w budownictwie, na kolei i w przemyśle drogowym
Doszłam do
miejscowości Grzędy. Musiałam kawałek przejść asfaltem, ale wyjątkowo tutaj,
znaki były widoczne na drzewach.
Po pewnym czasie znak skręcał w pola.
Skręciłam więc, i ja. Na niebie pojawiło się nagle sporo szarych chmur. Dziwne,
bo przecież jak wychodziłam, to nic nie wskazywało na taki stan rzeczy.
Pocieszałam się myślą, że jeśli już ma się rozpadać, to pewnie będę już wtedy w
bazylice i przeczekam deszcz. Wędrowałam polną drogą aż do linii lasu.
Widoczny ponad polami kościół pw. św. Jadwigi w Grzędach. Jest to kościół z XVI w., filia parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Czarnym Borze
W lesie
odnalazłam szlak i cały czas szłam prosto. Po drodze prowadziłam rozmowy z
Najwyższym, psioczyłam na los, na siebie, na innych, myślałam, rozpaczałam,
potem się uśmiechałam i tak w kółko. I w pewnym momencie, kiedy tak szłam prostym,
leśnym traktem, zorientowałam się, że nigdzie nie ma znaków! Tego już było za
wiele. Wkurzyłam się, serio. Przecież biegł tędy Główny Szlak Sudecki! Na
domiar złego Ten, Co Jest Na Górze, zesłał deszcz. Chyba w odwecie za rozmowę.
Wielkie dzięki! Moja peleryna, parasolka i dobry nastrój zostały w domu.
Poczułam ogromną złość. Przemokłam, telefon nie chciał ze mną współpracować. Po
drugiej stronie koleżanki myślały, że spanikowałam, bo się zgubiłam, a ja
naprawdę byłam jedynie potwornie zmęczona i zezłoszczona. Wykrzyczałam się w
lesie i wróciłam po swoich śladach.
Dopiero w domu sprawdziłam na mapie, że
idąc tym traktem, doszłabym do zupełnie innej miejscowości. Do Krzeszowa
powinnam była skręcić w lesie, w prawo. Ale skąd miałam to wiedzieć? Teraz, na
spokojnie, domyślam się, w którym miejscu powinno to nastąpić. Ale w tamtym
miejscu była jedynie tablica o wycince drzew i to nabita na namalowany szlak,
który kawałkiem wystawał poza tablicę. Może to była strzałka nakazująca skręt?
Nie wiem, ale byłam już porządnie wkurzona na znakarzy, a w tamtej chwili także
na pracowników leśnych. Deszcz nie ustawał, ja miałam pretensje do Boga, że nie
dość, że plącze mi życiowe drogi, to jeszcze teraz poplątał mi szlak. Przecież
szłam do Niego! Łzy mieszały się z deszczem, który wcale nie zamierzał przestać
padać. Wracałam pokonana, zrezygnowana i potwornie zmęczona. Miałam wszystkiego
dość. I tu, w tym pustkowiu nie mogłam zaznać spokoju. Na szczęście przyjechały
po mnie Dziewczyny, niepokojące się o moją osobę. Kompletnie przemoczona
wsiadłam do auta. Jestem Im ogromnie wdzięczna. A na pocieszenie zabrały mnie
do Wałbrzycha do knajpy rodem z PRL. Ogromny kotlet schabowy załatwił sprawę. Złość
minęła. Może warto było dojść tylko do lasu, wykrzyczeć się, wyzłościć, by
potem było lepiej? Kolejnego dnia spełniałam kolejne swoje małe marzenie. Ale o
tym kiedy indziej…
Śliczne zdjęcia. Weszłam w Twoją zakładkę o Światowych kącikach i widzę, że dużo podróżujesz do Norwegii. W wolnej chwili sobie poczytam, bo również jest na mojej liście do odwiedzenia, tylko ceny trochę mnie przerażają. Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuńhttps://zlapac-chwile.blogspot.com/
Witaj! Bardzo dziękuję za dobre słowo. Zapraszam, poczytaj sobie, popatrz, zainspiruj się. A jesli chodzi o Norwegię, to fakt, jest potwornie droga, ale przy odrobinie szczęścia można te koszty nieco zmniejszyć. Ja miałam akurat taką możliwość, żeby ją odwiedzić tańszym kosztem, ale gdybym miała jechać z biurem podróży, pewnie jeszcze długo by leżała na półce z marzeniami. Ale warto poczytać, zorientowac się i porównać ceny, a w efekcie spełniać marzenia. Zachęcam! I zapraszam, zostań tu na dłużej, buszuj na stronie do woli. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńBliskie memu sercu widoki, choć po tej części Gór Kamiennych jeszcze nie chadzałem. A co do oznaczeń na szlakach, to jednak dobrze kierować się wobec nich zasadą ograniczonego zaufania. Pozostaje dobra mapa (lub gps, jeśli ktoś używa), choć z własnego doświadczenia wiem, że ostatnio nawet mapy potrafią zaskoczyć niemiłą gafą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i (jeśli może jeszcze kiedyś odwiedzisz Sudety), do zobaczenia na szlaku? :)
Witaj! Zazwyczaj chadzam po górach z mapą, ale w tym przypadku przyjechałam tu na cztery dni, z czego tylko dwa wykorzystałam na piesze wędrówki. Nawet nie siliłam się z kupnem mapy. Wydrukowałam coś z internetu, ale to nie to samo... GPS w lesie prawie nie działa :) :) Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia na szlaku, bo pewnie jeszcze wrócę, skoro zrobiłam to ostatnio w styczniu :) Dobrego dnia!
UsuńPiękne miejsce, byłam jako dziecko i jako dorosła :))
OdpowiedzUsuńale głodna się zrobiłam patrząc na Wasz posiłek :)
No tak, kotlecik spory był :)
UsuńA tereny te, to przecież Twoje rewiry prawie :) Ładnie tam, choć wolę jednak inne szlaki. Mam chęć dokończyć ten szlak, teraz jestem już mądrzejsza :) :)
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku przy okazji! Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńI wzajemnie Aldonka! Nowych ciekawych modeli do fotografowania :) Pozdrawiam ciepło! :)
UsuńŁał, miałam ciary, jak czytałam Twoją opowieść. Bałam się, że musiałaś spać gdzieś na szlaku, sama w lesie... :(
OdpowiedzUsuńI musisz tak sama tuptusiać?! Kurcze, to niebezpieczne!!!
A jeszcze te dziki...
Przeraziłam się...
Ściskam Cię mocno.
Basiu, toż w lesie nic mi nie grozi, prędzej od złych ludzi. Dziki same się wystraszyły :) A spać - na pewno bym nie spała na szlaku, byłam w stałym kontakcie z przyjaciółmi, poza tym po drodze meldowałam się w punktach kontrolnych i wysyłałam zdjęcia na potwierdzenie. A chodzę sama po szlakach już od wielu lat i przyznam, że w wielu przypadkach jest to bardzo wygodne. Przytulam to Twoje skołatane serduszko ;)
UsuńDzięki za wyjaśnienia.
UsuńUspokoiłaś mnie trochę.
Buziaki!!!
Ale super. Uwielbiam takie blogi. Pozdrawiam serdecznie z Krakowa
OdpowiedzUsuńZostań tu więc, na długo, albo na zawsze. Zapraszam serdecznie ;)
Usuń