Magia Świąt,
czyli Jarmark Bożonarodzeniowy
w norweskim Røros
I o tym, jak spotkałam renifera i znowu zeszłam pod ziemię
O odwiedzeniu pewnego norweskiego miasteczka, w szczególny zimowy i świąteczny czas, marzyłam już dawno. Bo wiecie, apetyt zawsze rośnie w miarę jedzenia. A ja, ucząc się mojej kochanej Norwegii, dowiaduję się stale o jakiś fajnych miejscach, które z miejsca wpisuję na listę "nie wiem jak, ale muszę tam jechać". Tym razem padło na malutką miejscowość Røros (czyt. Rerus) w centralnej Norwegii.
Røros znane jest z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze jest to miasto górnicze, wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO (o tym później), a po drugie raz w roku, zaledwie przez cztery dni, odbywa się tu bożonarodzeniowy jarmark. Dorzućcie jeszcze duży mróz i tradycyjne zimowe ubiory Norwegów, czyli wełniane swetry i rękawiczki, w których paradują po ulicy przy akompaniamencie dzwonków i świątecznej orkiestry. W powietrzu czuć zapach gløga, czyli korzennego grzanego wina, wzbogaconego w goździki, cynamon i imbir, pachnie także serem na ciepło, parówkami w bułce i czekoladą na gorąco, a właściwie pachnie kakao. Gotowy przepis na klimatyczny nastrój przed świętami. Dodatkowo dla mnie, podsycony norweskim filmem na Netflixie "Hjem til Jul", w polskiej wersji znanym jako "Facet na Święta". Akcja tego mini serialu toczy się właśnie w Røros, gdzie wszyscy się znają. Dlatego głównej bohaterce trudno jest znaleźć miłość, tego wyczekiwanego przez nią i jej rodzinę faceta, z którym zasiądzie przy wigilijnym stole. Zobaczcie go sobie, są dwa sezony, ale ogląda się szybko ;) Edit: jest już trzeci sezon "faceta..." ;)
Na pierwszy rzut oka, miasteczko nie wyróżnia się niczym szczególnym, mnóstwo po drodze jest podobnych...
...Ale jak się już zacznie go odkrywać i znajdować małe szczególiki, to miasteczko bardzo zyskuje
Galeria z ceramiką w jednym z zaułkówTak się złożyło, że miałam możliwość wzięcia kilku dni wolnego na początku grudnia zeszłego roku (2024r.) Wiedząc o tym, że świąteczny jarmark jest tylko w określonych dniach, celowałam z biletami lotniczymi w tym czasie. Problem w tym, że nijak nie zgrywały mi się połączenia z Oslo do Røros, o noclegu po drodze mogłam zapomnieć, noclegi w miasteczku także były już niedostępne, że o połączeniu z powrotem nie było mowy. Już myślałam, że nici z jarmarku, kiedy z pomocą przyszedł Znajomy, mieszkający na trasie w kierunku tego uroczego miasta, który nie dość, że przenocował, to jeszcze zawiózł w obie strony. Za co oczywiście jestem mega wdzięczna.
I tak przybyłam do Røros... Nazwa miasta pochodzi od dawnej farmy o tej samej nazwie. Pierwszy jej człon pochodzi od nazwy rzeki Røa, a drugi jej człon od słowa "óss", czyli "ujście rzeki", gdyż tu właśnie Røa wpada do najdłuższej rzeki Norwegii, Glomma. Już od wieków, obszar ten zamieszkiwali Saamowie, którzy nawykli do trudnego zimowego klimatu i wypasali tu swoje stada reniferów.
Długo zastanawialiśmy się czy ten kot to porcelanowa figurka w oknie... Nie ruszał sią, nie mrugał ślepiami, pozostawał niewzruszony na przelewający się za oknem tłum ludzi.
Z lewej strony widać masę zgarniętego, zmrożonego śniegu - znak, że jeszcze w 2024 roku można było mówić o śnieżnym grudniu
Rzeźba renifera została postawiona tu w 1967 roku, a podarował ją Røros Sparebank w 125 rocznicę jego powstania. Napis na cokole głosi mniej więcej: "Renifer padł od kuli Hansa Aasena. (odkrywcy złóż miedzi - przypis autorki) Odkopany w agonii od mewy na zboczu góry. Ruda Kåppår rozbłysła blaskiem, a wraz z nią narodziło się górskie miasteczko" (bergstaden - miasto górskie, od skał z miedzią -przypis autorki)W XVII w. nadano mu miano miasta "bergstad", czyli zaklasyfikowano go jako miasto górnicze, ze względu na rudę miedzi, którą pozyskiwano w tych terenach. I co za tym idzie, miało swoje własne prawa, którymi się rządziło.
Smelthytta, czyli Rørosmuseet - muzeum zlokalizowane w dawnej fabryce obróbki miedzi - bardzo ciekawa placówka poświęcona wydobyciu tego surowca od XVII do XX w., życiu robotników, kulturze i historii. Bardzo żałuję, że nie starczyło nam czasu na odwiedzenie tego muzeum. Jeśli jeszcze kiedyś trafię do Røros, z pewnością tam się udam.
Jak większość fabryk, hut czy w ogóle miast, powstawało i funkcjonowało dzięki wodzie. Tu główną rolę odgrywała Glomma.
Sleggveien - kolejna atrakcja miasta. To uliczka jak z bajki, stare domy górnicze pokryte darnią robią naprawdę wspaniały klimat. (Ależ tu było ślisko!)
Domy są w większości własnością prywatną, choć są to zabytki wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCOA zaczęło się od 1644 roku, kiedy dyrektor generalny kopalni srebra w Kongsberg wydał pozwolenie na eksploatację jednej z żył miedzi w górach w okolicy miasta Røros. Od 1740 roku nastąpił prawdziwy rozwój kopalni. Miedź wydobywano ręcznie, kilofami. Dopiero ponad sto lat później zaczęto używać dynamitu. Potem rozwijający się przemysł przyniósł maszyny wiertnicze. Nie znaczy to, że górnikom pracowało się lżej. Nadal spędzali 3/4 swojego życia pod ziemią. Ceny miedzi i cynku szybowały w górę, więc rodziny skupione w mieście nie miały tak źle. A potem wszystko zaczęło się sypać, aż ostatecznie po 333 latach działalności kopalni, ostatecznie zamknięto ją w 1977 roku.
Na otwartej przestrzeni szybko robi się ciemno o tej porze dnia i porze roku, ale kilka słów o kopalni można odczytać
Początek XX w. - wzruszające są te chwile zatrzymane w czasie - młodzi robotnicy, których zapewne już nie ma na tym świecie
Podziemna trasa, na której z wdziękiem równym słoniowi, wylądowałam na glebie ;) Także kopalnia poznana dogłębnie :) :) :)XVII wiek, to też trudny czas dla rozwijającego się miasta. Było niestety celem ataków Szwedów w wojnie skandynawsko - skandynawskiej (jakkolwiek śmiesznie to brzmi), spalono go dwukrotnie. Szwedzi to jednak był pazerny naród i na początku XVIII w. po raz kolejny sięgnęli po zasoby miasta w Wielkiej Wojnie Północnej. Armia szwedzka pod dowództwem generała De la Barre zajęła miasto i kopalnie pod groźbą użycia broni. Traf chciał, że w tym samym roku zginął król szwedzki Karol XII, a De la Barre chciał wycofać się na północ, celem połączenia się z główną armią. I tu los ich pokarał. Na drodze stanęły góry ze swoją nieprzewidywalną pogodą. Niedaleko Røros zginęło wówczas trzy tysiące kompletnie nieprzygotowanych na takie warunki Szwedów. Nie bitwa, nie choroby, nie głód pokonał armię. Zrobiły to mróz i wiatr z zamiecią śnieżną. O tej tragedii wciąż się pamięta, a o samym Røros mówi się, że to miasto duchów, gdyż armia szwedzka wciąż krąży po okolicy szukając przejścia na północ.
Z tyłu za Mikołajem stoją takie charakterystyczne sanki, którymi mieszkańcy posługują się do przewożenia towarów i...siebie po mieścieDziś Røros jest bardzo klimatyczne, spokojne w ciągu roku, liczy ponad pięć tysięcy mieszkańców. Oczywiście liczba ta zmienia się w czasie tych kilku dni, kiedy rusza jarmark. Lampki dają nastrój, a na ulicy słychać śpiew kolęd. W 2024 roku uliczki miasta były bardzo śliskie, w wielu miejscach pokryte lodem. Dodatkowo prószył leniwie drobny śnieżek, co też dodawało świątecznego klimatu. Do miasta można dostać się też pociągiem i autobusem z Trondheim albo z Oslo z przesiadkami. Najwygodniej oczywiście samochodem.
Dom handlowy, który jest jednocześnie pod ochroną Norweskiego Funduszu Dziedzictwa Kulturowego (programu grantowego na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego i środowisk kulturowych)
Myślałam, że renifer ma poranione rogi i bardzo cierpi, a on tylko zrzucał poroże, wcześniej wycierając warstwę aksamitną, która jest mocno unerwionaWiększość mieszkańców żyje nadal w drewnianych, kolorowych domach z przełomu XVIII i XIX w. To głównie one były w 1980 roku, powodem do wpisania miasta na listę UNESCO. Jest ich około 80, zabytkowych, często zachowanych z oryginalnymi, ciemnymi deskami i krytymi darnią. Najlepsza panorama miasta jest z wielkiej żużlowej hałdy, na którą można się wspiąć. I uwierzcie mi, w grudniu, kiedy wszystko jest przysypane śniegiem, miasto wygląda trochę jak z bajki. A ja, chodząc pomiędzy kramami z rękodziełem, delektowałam się świąteczną atmosferą. Røros ma klimat, jest kameralne, ma się wrażenie, że wszyscy się do siebie uśmiechają. I chyba o to chodzi, by czuć się dobrze w czasie wizyty.
Fragment piosenki Davida Bowie z 1972 roku "Starman" na poręczy z ceramicznym wężem. To właśnie takie drobiazgi sprawiają, że fajnie jest zwiedzać nieznane miejsca.
Na znak dyrygenta popłynęły kolędy i świąteczne piosenki. A pan przy bębnie miał czapkę z leżącym Mikołajem ;)I tym samym życzę Wam, byście w tym przedświątecznym czasie, znaleźli odrobinę czasu dla siebie. Jedźcie na jakiś jarmark, wypijcie grzańca, albo pod kocem obejrzyjcie sobie "Faceta na święta". Niech to będzie czas tylko dla Was. Dobrego odpoczynku!






































































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz