Norwegia po raz pierwszy,
czyli wszystko,
co dobre,
musi się kiedyś skończyć…
DZIEŃ 7: Sobota 2 września 2017r.
Myślałam, że
wstawanie po oglądaniu zachodu słońca w Svenner oraz nocnych rozmowach, będzie
strasznie ciężkie. Ale nie, nie było. Pobudka nie była ustawiona na wczesną
godzinę, obie z Grażą mogłyśmy nieco odespać głupotki poprzedniego dnia.
Śniadanie
mija nam w iście leniwym, sobotnim nastroju. Humor psuje nieco, konieczność
spakowania walizki, tak, by była gotowa, jak wrócimy pod wieczór do domu.
Wreszcie
koło 12.00 jesteśmy gotowe do kolejnej eskapady. Tym razem naszym celem jest
pobliskie miasteczko Stavern.
Stavern
położone jest w gminie Larvik, w okręgu Vestfold. Prawdopodobnie był to port
już od czasów starożytnych. Nazwa w źródłach pisanych występuje już w XI i XII
w., gdzie zestawia się ją z opinią dobrego portu rybackiego. W XVII i XVIII w.
był to ważny port dla ruchu statków cywilnych, kursujących z Norwegii do Danii
i Szwecji. Tu też powstała baza morska Twierdzy Stavern (do 1930 r. nosiła
nazwę „Fredriksvern”). Do 1942 r. było to samodzielne miasto, ale w 1988 r.
połączyło się z Larvik, tracąc prawa miejskie. Odzyskało je dopiero w 1996r. W
XX w. Stavern stało się popularnym miejscem dla artystów. Dziś miasto ma liczne
galerie.
I od tego
najważniejszego miejsca w mieście zaczynamy naszą wędrówkę. Cienistą aleją
podążamy ku Twierdzy Stavern. Pięknie zadbany teren sprzyja powolnym spacerom.
I choć tego dnia nie ma jak wejść do środka budynków, to ich historia jest dość
ciekawa.
Na pierwszy
rzut idzie Rezydencja Komendanta, która została ukończona w 1751 r. Po prawej
stronie wejścia znajduje się Sala Królewska, piękny pokój w stylu empirowym z
głębokimi i wysokimi oknami z okiennicami, z drewnianą podłogą z drewna
sosnowego. Budynek ma dwa duże skrzydła z tyłu, otaczające podwórko. W jednym
mieszkały pokojówki, w drugim był wychodek, stajnie i toalety.
Na końcu
wybrukowanego placu znajdują się trzy połączone budynki. Niski, biały budynek z
prawej strony, pochodzący z 1750r. był pierwotnie kuźnią. Następnie został
przekształcony w dom dla kowala. Po lewej stronie znajduje się nowa kuźnia,
zbudowana w latach 60. XVII w. W tym budynku mieści się teraz kuchnia i mała
jadalnia, w której dwa, stare piece zostały zachowane i odrestaurowane. Niestety
nie dane mi jest zobaczenie ich i podziwianie.
Żółta
siedziba oficera, zbudowana razem z dwoma innymi, ma pokoje do użytku
rekreacyjnego. Budynek ten był wcześniej wykorzystywany jako warsztat
artyleryjski.
Mijamy
koszary kadetów i spoglądamy w kierunku Citedeløya, czyli Wyspy Cytedeli, a
dokładniej Twierdzy Stavern, będącej niejako wizytówką miasta.
Fort Stavern
na Wyspie Cytadeli, rozpoczął działalność militarną w mieście. Pierwotnie
budowano go jako niewielką fortyfikację z bloków z palisadami i kwaterami dla
dowódców, oficerów i mężczyzn. Było to w czasie hrabiego Ulrika Frederika
Gyldenløve, (o którym pisałam przy okazji wizyty w Larvik) i wojny ze Szwedami
w latach 1675-1679. Podczas Wielkiej Północnej Wojny (1709-1720) fort był ważną
bazą dla Petera Fordendkjolda, bohatera marynarki wojennej i jego floty. Był to
centralny punkt wsparcia dla ruchu morskiego, między Norwegią i Danią.
Działalność
wojskowa, niewielka odległość od Danii i Szwecji oraz port z dwoma wyjściami,
miały decydujący wpływ na decyzję króla Fryderyka V z Danii i Norwegii o
budowie bazy marynarskiej i bazy marynarki wojennej w Stavern. Do dziś
zachowały się ślady rampy, na której budowano kadłuby statków.
Niewątpliwie
cennym budynkiem, który tu można zobaczyć, to wieża prochowa, która wieży nie
przypomina. To najstarszy budynek w całym kompleksie. Dom prochu strzelniczego
został wzniesiony pod koniec 1770 r. i został zbudowany w celu zapewnienia
amunicji dla okrętów. Grube, naturalne, kamienne ściany są wzmocnione
wspornikami (zachowując przypory) z trzech stron, podczas gdy ściana
przylegająca do wału jest zbudowana z cegły i nie ma wzmocnienia. Zmniejszało
to ryzyko uszkodzenia reszty fortecy w przypadku wybuchu.
W 2012r., po
pięciu latach pracy przy remoncie, ponownie oddano dom prochu, a trzeba tu
powiedzieć, że wszystkie prace wykonywano tradycyjnymi metodami, w miarę
możliwości. Obecnie jest on wykorzystywany na wystawy i wydarzenia kulturalne.
W ogóle cała Citedeløya to teren rekreacyjny na świeżym powietrzu, na którym
odbywają się przedstawienia, a artyści spędzają letnią porę roku.
Chwilę
spędzamy nad wodą, wśród skał, gdzie spotykam parę Polaków J Stąd
bardzo dobrze prezentuje się tajemnicza piramida. Jest to pomnik narodowy, o którym zaraz wspomnę.
Póki co,
wracamy do miasta, gdzie oddajemy się przyjemnej „łaziorce” między ulicami.
Oczywiście sercem miasta jest port. Zacumowane łodzie kołyszą się na wodzie, a
ja powoli się rozbieram. Zaczyna być coraz cieplej.
Pomnik XVIII w. bohatera marynarki wojennej, Petera Tordenskjolda, który słynął z odwagi, a zmarł w pojedynku mając 30 lat
Grażka siada
na ławce, a ja idę pod kościół garnizonowy, należący do stoczni Fredriksvern.
Świątynia powstała w 1756 r. i była pierwszym w Norwegii kościołem należącym do
marynarki wojennej. Wokół budynku jest cmentarz, gdzie nagrobki sięgają XVIII i
XIX w. Tu też mieści się Wspólny Grób Wojenny.
Ta zabudowa to dawna: oficyna dla koszar z drugiej połowy XVIII w, browar, obora, rezydencja a także sala gimnastyczna dla instytutu kadetów morskich z lat 1816-1864
Wracam do
Grażki i razem idziemy na kawkę. Jest tak leniwie i przyjemnie. Chłonę każdy
ruch, każdy kolor i każdy uśmiech napotkanego człowieka. Rozpaczliwie chcę
cofnąć czas, by znów mieć przed sobą tydzień obcowania z norweską ziemią. Ale
to się nie może udać. Siadamy przy stoliku, by polepszyć swój, i tak cudowny
nastrój, filiżanką kawy (Graża) i czekolady na gorąco (ja). Próbuję dopatrzeć
się usilnie tej czekolady. Myślę, że to jednak jest taka opcja, której nie
dopłaciłam (???) Cóż, wypijam samo spienione mleko, na końcu cmokając z
zachwytu, z jednak parę kropli czekolady znalazło się na dnie.
I już
mkniemy dalej. W stronę piramidy. Chcemy spojrzeć na Stavern z góry.
Minnehallen
to narodowy pomnik poświęcony norweskim marynarzom, poległym w flocie handlowej
podczas dwóch wojen światowych. Nazwiska kompletne 7562 poległych, zostały
nakreślone na 28 miedzianych tablicach i wpisane w cztery księgi pamiątkowe.
Niestety pomnik jest zamknięty i tablic nie widzę. Ale za to można go obejść po
platformach dookoła.
Pomnik
został zamówiony przez norweski parlament po I wojnie światowej. Został
odsłonięty przez króla Haakona VII. Sam pomnik jest piramidą z wydobytego
lokalnie kamienia i został zaprojektowany przez dwóch architektów z Oslo –
Andreasa Hesselberga Bjerckego i Georga Christena Eliassena.
Spędzamy
chwilę na górze i po sesji foto, wsiadamy w „Żyletkę” i jedziemy na plażę. Ale
nie taką zwykłą, gdzie można rozłożyć się z ręcznikiem i smażyć jak kurczak w
pięciu smakach.
Plaża w
Mølen to wyjątkowy, naturalny i kulturowy obszar historyczny. To też miejsce –
cmentarzysko, bowiem tu znajdują się groby Wikingów.
Wszystkie
stosy ze żwiru i kamieni, małe i duże oraz otaczające je obszary, są chronione
prawem. Podobnie jak cała geologia, roślinność i fauna, zwłaszcza ptaki, które
tu żyją. Tu wszystko chroni prawo.
W wolnym tłumaczeniu: Niedopuszczalne zbieranie kamieni, Zakaz rozpalania ognisk, Rozbijanie namiotów zabronione.
Mølen to
część jednego z największych na świecie, pomników przyrody z ostatniej epoki
lodowcowej! To kawałek ogromnego pokładu żwirowego, okrążającego całą
Skandynawię. Powstał na marginesie lądowego lodu w okresie od 12.650 do 12.350
lat wcześniej. W południowo – wschodniej Norwegii, złoże żwiru nazywa się „Ra”.
Niby nic ciekawego, ktoś powiedziałby: ot, kupa kamieni i tyle. Ale za to kolory tych kamyczków są piękne! Zwłaszcza jak obmyje je woda.
Niby nic ciekawego, ktoś powiedziałby: ot, kupa kamieni i tyle. Ale za to kolory tych kamyczków są piękne! Zwłaszcza jak obmyje je woda.
Słońce dogrzewa,
więc kolejne warstwy ubrań zrzucam z siebie. Jest tak przyjemnie! Naprawdę nie
chce stąd wyjeżdżać. Wiem, że jutro o tej porze, będę znów w drodze. Droga
zawiedzie mnie w kierunku moich ukochanych gór. Ale to spotkanie z Norwegią
było takie nieoczywiste, trochę spontaniczne, szalone i takie nierzeczywiste, a
tyle dobrego mnie tu spotkało… I dlatego mówię sobie w duchu „chwilo, trwaj!”.
Z zamyślenia
wyrywa mnie głos Grażyny, nakazujący odwrót z plaży. Rzucam tęsknym okiem na
morze i zbieram swoje rzeczy. Myślę, jak cudownie można by było przejść się
szlakiem nadbrzeżnym między Stavern, Nevlunghavn, Helgeroa i Ødegården.
Całkowita długość szlaku wynosi 33 km i oznaczona jest na niebiesko na słupach,
drzewach, skałach itp.
Zamiast tego
ruszamy autem do Znajomych Polaków mieszkających w Helgeroa. Spędzamy tam
chwilkę czasu, rozmawiając przy herbacie. Po tym spotkaniu utwierdzam się w przekonaniu, że życie w
tym kraju nie jest takie różowe, jakby się mogło wydawać. A mimo to każdy z
Polaków podejmuje to wyzwanie z różnych, sobie tylko znanych powodów.
Czas płynie
nieubłaganie, choć staram się zaklinać zegarek. Wracamy do Larvik, nad którym
zawisły czarne chmury. Ostatni raz patrzę na białe domy, które mnie tak
zachwyciły już na początku mojego pobytu w Norwegii.
Wpadamy do
domu, zjadamy szybki obiad, zbieram swoje rzeczy i już jedziemy na lotnisko,
bym koło 19.00 już tam była.
Żegnam się z
Grażką, która zostawia mnie pod drzwiami wejściowymi na halę odlotów. Kręcę się
po małym lotnisku, bo dopiero koło 21.00 mam samolot. Robię szybkie zakupy, by
wydać ostatnie korony.
Wreszcie przechodzę odprawę i chwilę później wchodzę po schodkach do samolotu. Przez małe okienko widzę znikający ląd i wpadam w czarną otchłań nieba.
Skupiam się więc, na obejrzeniu zdjęć w aparacie i czytaniu książki. Na tym upływa prawie 2h lotu. Potem już tylko autobus z Modlina do Warszawy i autobus z Centrum do domu. Docieram do niego koło 1.00 w nocy. Pusto i cicho. Tylko spakowana druga walizka, ta do Zakopanego, nie pozwala mi się smucić. Przecież jutro też jest dzień!
Wreszcie przechodzę odprawę i chwilę później wchodzę po schodkach do samolotu. Przez małe okienko widzę znikający ląd i wpadam w czarną otchłań nieba.
Skupiam się więc, na obejrzeniu zdjęć w aparacie i czytaniu książki. Na tym upływa prawie 2h lotu. Potem już tylko autobus z Modlina do Warszawy i autobus z Centrum do domu. Docieram do niego koło 1.00 w nocy. Pusto i cicho. Tylko spakowana druga walizka, ta do Zakopanego, nie pozwala mi się smucić. Przecież jutro też jest dzień!
EPILOG
~~*~~ 3 września 2017 r. ~~*~~
- Cześć
Ciociu, odespałam powrót!
- Super.
Wujek się pyta, czy przyjedziesz na obiad.
- Jakie
przyjedziesz? Przecież ja zaraz jadę na dworzec i wyruszam w Tatry J
Uściskam Was po powrocie!
~~*~~
- Cześć,
spotkamy się w poniedziałek na pogaduchy?
- Cześć, nie
bardzo, bo wczoraj wróciłam z Norwegii, a dziś jestem już w drodze do
Zakopanego.
- Byłaś w
Norwegii?
- Tak.
- Sama???
Skąd ja to
znam… J
Norwegia
jawiła mi się jako mgliste marzenie, odkładane na potem. Nauczyła mnie, by nie
odkładać niczego na później, bo czasem warto jest rzucić się na pełen spontan,
wrzucić luz, odrzucić jakieś uprzedzenia. Słowem, korzystać z nadarzającej się
okazji.
Zorganizowany
i dobrze zaplanowany wyjazd nie jest zły, ale taki bez planu, może okazać się
rewelacyjny. Jeszcze długo po powrocie nie wierzyłam, że moja stopa stanęła na
norweskim lądzie! A nawet dwie stopy, które odważyły się zrobić wiele kroków w
prawo i w lewo. Nie muszę dodawać, że uśmiech miałabym dookoła głowy, gdyby nie
uszy, które go zatrzymywały.
Za te
pozytywne emocje, za tą energię, którą żyję do dziś – serdecznie Ci dziękuję
Grażuś! To dzięki Tobie odkrywałam przez tydzień Cudowny Świat! Tusen takk! Po
trzykroć! J
KONIEC
A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało…
wow this place looks so dreamy, I would love to visit..
OdpowiedzUsuńhttps://clicknorder.pk online shopping in pakistan
It's true. Maybe someday You are given the chance and go there. Best wishes :)
UsuńAleż tereny! Doznał bym szoku poznawczo, duchowo mentalnego. Cytadela nie zrobiła na mnie wrażenia,takich jest sporo, ale już to mauzoleum,te skały, kamieniste plaze, pochówki, szlaki i porty, to bym nogi na amen zadreptał. Najwspanialsze zostawiłaś na koniec
OdpowiedzUsuńNorwegia jest tak piękna, myślę, że każdy mógłby znaleźć tam coś dla siebie. Cieszę się, że zadreptałeś nogi czytając :)Pozdrawiam weekendowo :)
UsuńTwój post pokazuje, że w każdym miejscu, do którego docieramy znajdują się atrakcyjne miejsca warte zobaczenia. Taki spontan często daje więcej radości niż dobrze zorganizowana wycieczka. Wszak wszystko, co widzisz jest jedną wielką niespodzianką.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Cały mój wyjazd to była niespodzianka. Taki prezent od losu. Poznani ludzie, odwiedzone miejsca, każdy napotkany uśmiech... I za to jestem bardzo wdzięczna. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńBardzo ciekawy blog podróżniczy.Mój jest o wiele, wiele...itd, skromniejszy.
OdpowiedzUsuńWitaj :) Dziękuję. Jak zaczynałam pisanie, to mój blog też był skromniutki, a teraz po pięciu latach myślę, że wciąż mało widziałam :) I tak sobie pęcznieję... (z dumy troszkę też). Zapraszam, rozgość się na blogu. Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńTeraz na bank będę planować wyprawę do Norwegii. Urokliwie tam.:)
OdpowiedzUsuńSuper to zdjątko: A kuku :) A troll baaardzo sympatyczny :)
Moc pozdrowień Tuptusiu Drogi...
Norwegia to zupełnie inny klimat niż Twoja ukochana Grecja. Nie mniej jednak jest bardzo urocza z tą swoją surowością krajobrazów, drewnianą zabudową i uśmiechniętymi ludźmi. Jestem pewna, że gdy już tam się znajdziesz, nie będziesz żałować. Buziaki! :)
Usuń