Norwegia po raz
trzeci,
czyli mojej ochoty na
Lofoty
część czwarta
Termin: 16 i 17 sierpnia 2018
r.
Uczestnicy (w kolejności
alfabetycznej): Alicja, Anna, Jacek, Marta, Martyna, Sylwester i ja
Trasa opisana w poście:
16 sierpnia: Ørsvågvær –
Svolvær - Fiskebøl fergekai (nadbrzeże,
skąd odpływa prom rybacki) – Torvvika z
widokiem na Sildpollholmen – Henningsvær - Ørsvågvær
17 sierpnia: Ørsvågvær –
Plaża Ramberg – Reine – Å i Lofoten – Nusfjord - Ørsvågvær
Noclegi: Ørsvågvær
Camping niedaleko Kabelvåg
Pokonana trasa 16 sierpnia: Ørsvågvær
– Svolær – Fiskebøl fergekai (nadbrzeże, skąd odpływa prom rybacki) – Torvvika –
Henningsvær – Ørsvågvær – razem tego dnia: ok. 118 km
Pokonana trasa 17 sierpnia: Ørsvågvær
– Plaża Ramberg – Reine - Å i Lofoten – Nusfjord – Ørsvågvær – razem tego dnia:
ok. 263 km
Poprzedni dzień rozpieścił nas widokami, niebieskim niebem
i zdobytymi górami. Kiedy rano otworzyliśmy oczy, ze zdumieniem odkryliśmy, że
szczyty, znajdujące się w pobliżu campingu, są otulone warstewką chmur, z
których co chwila coś się sączyło. Coś, co nie wróżyło dobrej pogody. No tak,
jesteśmy na Lofotach, a tu, żeby trafić na super pogodę przez kilka dni z
rzędu, to trzeba sobie zasłużyć. Najwidoczniej wszyscy nagrzeszyliśmy w tym lub
poprzednim wcieleniu i teraz przyszła pora na zemstę niebios. Mimo deszczu
postanowiliśmy ruszyć się z naszej małej chatki i zobaczyć coś nawet w taką
aurę.
Byliśmy na Lofotach… Tu pierwszoplanową rolę grają widoki.
Są niezaprzeczalnie piękne i oszałamiające.
Historia tych wysp kręci się wokół ryb. Ludność łowiła je zawsze, przez cały rok, zwykle obok małych gospodarstw. Na Lofotach odnaleziono dowody życia ludzi z epoki kamienia, którzy żyli z rybołówstwa około 6 tysięcy lat temu. Znaleziska ujawniły, że ludzie ci używali ciężarków i haków z kości rogu do połowów. Teraz siódemka całkiem współczesnych ludzi gnała samochodem znów do stolicy Lofotów – Svolvær.
Historia tych wysp kręci się wokół ryb. Ludność łowiła je zawsze, przez cały rok, zwykle obok małych gospodarstw. Na Lofotach odnaleziono dowody życia ludzi z epoki kamienia, którzy żyli z rybołówstwa około 6 tysięcy lat temu. Znaleziska ujawniły, że ludzie ci używali ciężarków i haków z kości rogu do połowów. Teraz siódemka całkiem współczesnych ludzi gnała samochodem znów do stolicy Lofotów – Svolvær.
Svolvær jest ośrodkiem administracyjnym gminy Vågan w
hrabstwie Nordland. Znajduje się na wyspie Austvågøya, z widokiem na otwarte
morze Vestfjorden na południu i górami na północy. Miasto o powierzchni nieco
ponad 2 km² zamieszkuje niespełna 5 tysięcy ludzi. W źródłach pisanych Vågan,
jako pierwsza namiastka miasta, pojawiła się około 800r. Svolvær było wioską rybacką,
która rozwijała się dzięki połowom dorsza północnoatlantyckiego oraz hodowli
łososia. Jej historyczne znaczenie jako ważnego ośrodka, pozwoliło na nadanie
jej statusu miasta. Nastąpiło to 1 lipca 1918 r. Tym samym Svolvær oddzieliło
się od Vågan i stanowiło oddzielną jednostkę administracyjną. 1 stycznia 1964
r. gmina Svolvær znów została wchłonięta przez gminę Vågan i straciła status
miasta. Ponownie Svolvær zaczęło funkcjonować jako miasto dopiero w 1996 r.
Nazwa miasta pojawia się w źródłach pisanych w 1567 r. jako
Suoluer. Przyjmuje się, że staronordycka forma nazwy to Svǫlver. Pierwszy człon
„svalr” oznacza „cool” lub „chilly” a drugi człon „ver” oznacza „wioskę rybacką”.
Główną gałęzią przemysłu
jest rybołówstwo. Obecnie wybija się też turystyka. Przyjmuje się, że do
miasta, każdego roku, przyjeżdża około 200 tysięcy turystów. Sprzyja temu duża
baza noclegowa, gastronomiczna i handlowa. W mieście funkcjonują liczne galerie
artystyczne a także centrum narciarstwa zjazdowego, biura organizujące wycieczki
stateczkami na obserwację wielorybów czy orek, a także do cieśniny Raftsund i
wcinający się w nią słynny Trollfjord z pionowymi ścianami, szeroki na
maksymalnie 800 m. W mieście funkcjonuje też muzeum II wojny światowej –
Lofoten War Memorial Museum, otwarte w 1996 r., do którego niestety nie
dotarłam. Szkoda, bo wiedząc, że Norwegowie mają świetne muzea, pewnie i tu
miałabym co zobaczyć.
Takimi łódkami wypływało się np. zobaczyć Trollfjord, ale w taką pogodę to chyba średnia przyjemność
Deszcz wciąż nie dawał za wygraną, my mieliśmy chęć na zobaczenie
Trollfjordu, choć najlepiej ściany klifów zanurzające się w morze, byłoby widać
z pokładu stateczku. Atrakcja ta jednak była poza naszym zasięgiem finansowym.
Poza tym w deszczu nie byłoby to zbyt komfortowe. Zamiast tego, pojechaliśmy się
zorientować w przeprawie promowej do miejscowości Melbu. Po drodze
podziwialiśmy z okien samochodu piękno wyspy Austvågøy. Kiedy podjechaliśmy do
nadbrzeża, skąd odchodzą promy rybackie, (czyli do Fiskebøl fergekai), znów
przeliczyliśmy koszty i zgodnie uznaliśmy, że darujemy sobie przeprawę i
zawróciliśmy w drogę powrotną.
Wracając do Svolvær zatrzymaliśmy się
na chwilę w punkcie widokowym Austnesfjord z widokiem na szczyt Austneset.
Mieliśmy ładną panoramę, widoczną z drewnianych kładek przy zakolu Torvviki, na
wysepkę Silpollholmen oraz większy półwysep Sildpollneset. To, co najbardziej
nas urzekło to znajdująca się na jego końcu drewniana kaplica kościoła
norweskiego, zbudowana w 1891 r. Patrzyliśmy więc, na zabytek, nawet o tym nie
wiedząc. Punkt, dobry na piknik, jest dość popularny, ponieważ znajduje się
blisko głównej drogi i zapewnia ładny widok na Sildpollneset w otoczeniu dość
dużych gór. I choć tego dnia, deszcz wdzierał się w każdy zakamarek naszych
ciał, to spędziliśmy tam sporą chwilę, zanim postanowiliśmy podjechać znów do
Henningsvær.
Och jak przyjemnie byłoby zadekować się w takim domku tak, na jakiś czas - nie ma mnie, chwilowo jestem niedostępna, wylogowana od świata...
Półwysep Sildpollneset i widoczna kaplica kościoła norweskiego, w typie tzw. "kościoła długiego", najbardziej popularnego w Norwegii
Tradycyjna zabudowa wioski Henningsvær przyciąga turystów. Mogą oni
tutaj nie tylko nurkować i uprawiać snorkeling, ale także wspinać się po
okolicznych górach. Henningsvær, zwany Wenecją Lofotów, odegrało znaczącą rolę
w historii połowów na Lofotach i nadal jest fascynującym miejscem z wieloma małymi
sklepikami rzemieślniczymi, galeriami sztuki i miłą atmosferą.
Nie bez znaczenia były na Lofotach sezonowe połowy norweskiego dorsza. Każdego roku, od stycznia do kwietnia, duża ilość dorsza migruje z północy do obszarów morskich wokół Lofotów, aby się odrodzić. Rybołówstwo, które odbywa się w tych miesiącach, od wieków zapewnia życie miejscowej ludności. Głównym produktem rybnym Lofotów jest sztokfisz. Warunki panujące na archipelagu są idealne dla naturalnie schnących ryb o najwyższej jakości. Jeszcze w 1100 r. połowy i produkcja ryb, były tak ważne, że doprowadziły do rozwoju Vágar, pierwszego miasta średniowiecznego w północnej Norwegii. Ilość ryb poławianych tu, przekraczała możliwości przerobowe miejscowej ludności. W rezultacie rybacy z całej północnej Norwegii przybyli na Lofoty, by wziąć udział w połowach ryb. Musieli żeglować i pływać na dużych dystansach w otwartych łodziach, często tych tradycyjnych. Aż 30 tysięcy ludzi mogło przybyć w sezonie rybackim. Rybacy wynajmowali domki, sprzedawali także swoje stada. Tradycyjne domki rybackie mają co najmniej tysiąc lat. Więcej na ten temat można się dowiedzieć w Kabelvåg, w skansenie z domkami rybaków, my jednak, choć nocowaliśmy blisko, nie zwiedziliśmy tego skansenu. Najwidoczniej mieliśmy za daleko J.
Nie bez znaczenia były na Lofotach sezonowe połowy norweskiego dorsza. Każdego roku, od stycznia do kwietnia, duża ilość dorsza migruje z północy do obszarów morskich wokół Lofotów, aby się odrodzić. Rybołówstwo, które odbywa się w tych miesiącach, od wieków zapewnia życie miejscowej ludności. Głównym produktem rybnym Lofotów jest sztokfisz. Warunki panujące na archipelagu są idealne dla naturalnie schnących ryb o najwyższej jakości. Jeszcze w 1100 r. połowy i produkcja ryb, były tak ważne, że doprowadziły do rozwoju Vágar, pierwszego miasta średniowiecznego w północnej Norwegii. Ilość ryb poławianych tu, przekraczała możliwości przerobowe miejscowej ludności. W rezultacie rybacy z całej północnej Norwegii przybyli na Lofoty, by wziąć udział w połowach ryb. Musieli żeglować i pływać na dużych dystansach w otwartych łodziach, często tych tradycyjnych. Aż 30 tysięcy ludzi mogło przybyć w sezonie rybackim. Rybacy wynajmowali domki, sprzedawali także swoje stada. Tradycyjne domki rybackie mają co najmniej tysiąc lat. Więcej na ten temat można się dowiedzieć w Kabelvåg, w skansenie z domkami rybaków, my jednak, choć nocowaliśmy blisko, nie zwiedziliśmy tego skansenu. Najwidoczniej mieliśmy za daleko J.
Wracając do Henningsvær… Niewątpliwą atrakcją wioski jest…
boisko piłkarskie. Gospodarzem boiska jest klub piłkarski Henningsvær IL. Ze
strony klubu można wyczytać, że obecnie trenuje tu jedna drużyna kobieca (!).
Nie ma tam trybun, kibice zbierają się wokół stadionu. Boisko wybudowano na
skale i wyposażono w sztuczną trawę. Umiejscowione jest na wyspie Hellandsøya,
która wiele lat była odcięta od świata. Dopiero w 1982 r. zbudowano most, który
połączył ją z resztą lądu i doprowadzono do niego drogę. Nawet europejska
organizacja piłkarska, UEFA, kręciła tu film „Together we play strong”, który
miał na celu zwrócić uwagę na kobiecą piłkę nożną.
Tego dnia nie było już sensu chodzić gdziekolwiek, gdyż
deszcz naprawdę był nieznośny. Postanowiliśmy wrócić na camping, by wysuszyć
mokre rzeczy i zrobić sobie „norweski wieczór”. Na stół wjechały specjały
kuchni norweskiej i to, co mieściła nasza lodówka. Przy winie, śpiewach przy
gitarze, a także grze „Tabu” zleciał nam wieczór. Dużo emocji, dużo śmiechu,
dużo wrażeń. Taka mieszanka mogła przyczynić się tylko do jednego. Koło
pierwszej w nocy w domku zapadła cisza, bowiem każdy zapadł w północno-norweski
sen.
Poranek nie przyniósł żadnej poprawy pogody. Znów mieliśmy
natężenie chmur, z których co jakiś czas próbował się przecisnąć błękit nieba.
Dobry dzień zaczyna się od dobrego śniadania, a te mieliśmy opanowane do
perfekcji. Nikt narzekać na głód nie mógł. Tego dnia mieliśmy w planie
pojeździć po miejscowościach i rybackich wioskach.
Archipelag Lofotów wygląda jak zakrzywiona kosa. Przez
górzyste wyspy, wchodzące w jego skład, a więc Austvågøy, Vestvågøy, Gimsøy,
Flakstad i Moskenes, biegnie jedna, licząca 170 km droga, kończąca się w
osadzie Å. I tam właśnie postanowiliśmy dotrzeć.
Najpierw jednak skierowaliśmy się do Nusfjord. To
najbardziej znana wioska rybacka na wyspie Flakstadøy, z dobrze zachowanymi
budynkami. Wysiedliśmy z auta i od razu poszłam zrobić parę zdjęć młodej parze,
która na nadbrzeżu zebrała się z rodziną. Kiedy spojrzałam za siebie,
zobaczyłam jak grupa daje mi dziwne znaki i macha rękoma. Kiedy podeszłam
bliżej, okazało się, że weszłam na teren osady bez… biletu! Jakież było moje zdziwienie.
Otóż okazało się, że cała wioska jest zabytkowa i do godziny 16.00 wchodzi się
do niej z biletem wstępu, uiszczając opłatę, natomiast po 16.00 można wejść do
niej za darmo. J Postanowiliśmy wrócić
później do wioski.
Znów przemieszczaliśmy się przez Lofoty, podziwiając ich piękno i majestat. Strzeliste kształty archipelagu zostały uformowane podczas ostatniego zlodowacenia. Sceneria wszystkich wysp jest wprost bajkowa. W skalistych zatoczkach kryją się właśnie rybackie osady, a także plaże z czystym, białym piaskiem. Cisza, spokój i brak nachalnej cywilizacji to atut wysp.
Znów przemieszczaliśmy się przez Lofoty, podziwiając ich piękno i majestat. Strzeliste kształty archipelagu zostały uformowane podczas ostatniego zlodowacenia. Sceneria wszystkich wysp jest wprost bajkowa. W skalistych zatoczkach kryją się właśnie rybackie osady, a także plaże z czystym, białym piaskiem. Cisza, spokój i brak nachalnej cywilizacji to atut wysp.
Widoczny uskok w podłożu
Piaszczyste plaże zupełnie puste i dzikie...
Pogoda nie sprzyjała plażowaniu
Nizinny charakter Lofotów
Zostało rzucone hasło, by wykąpać się w zimnej wodzie za
kołem polarnym. Wybór padł na plażę Ramberg. Plaże w Ramberg i Flakstad
znajdują się w jedynej nizinnej części wyspy. Są urokliwe o tyle, że wokół
zamyka je łańcuch gór. I choć wiatr przeszywał a temperatura nie rozpieszczała,
trzy osoby z grupy rzuciły się w wody, by doświadczyć morsowania na Lofotach. Panie
stały się atrakcją dla grupki… Polaków. No gdzie nas nie ma… Niestety obie,
razem z Martą, która też nie morsuje, spędziłyśmy ten czas w samochodzie,
ponieważ nie dało się długo spacerować po plaży, z powodu zimnego wiatru. Nie
było też przewidzianej atrakcji w zamian.
Kiedy już wszyscy ponownie znaleźli się w samochodzie, ruszyliśmy do znanej turystom wioski Reine. Miejscowość ulokowała się u ujścia
Reinefjordu i jest także jednym z symboli Lofotów, gdyż skupia w sobie całe
piękno archipelagu. Ostre szczyty gór otaczają wioskę. Niezapomniany widok jest
z Reinebringen (448 m n.p.m.), położonym tuż nad osadą. Mieliśmy na niego
chrapkę, ale ponieważ pogoda nie była w tym dniu łaskawa, a i dzień wcześniej
padało, nie chcieliśmy wspinać się po śliskim szlaku i ryzykować jakiegoś
wypadku.
Pocztówka z Reine - najbardziej znany punkt widokowy - z lewej strony szczyt Reinebringen (448 m n.p.m.)
W Reine, jak w każdej innej rybackiej osadzie, życie skupia
się wokół połowów. Tu też mogliśmy popatrzeć na tradycyjne, czerwone chaty
rybaków. Wspominałam przy mojej pierwszej wizycie w Norwegii, że zachwycałam
się tu nawet stodołami i poznałam, dlaczego są czerwone. Tym, którzy nie
czytali relacji, przypomnę, że czerwona farba była najtańsza. Ot i cała
filozofia. Ale to właśnie ten kolor pięknie się odcina od bieli lofockiej zimy.
I taka czerwień była też na domkach usadowionych na palach w Reine. Chaty
rybackie zostały wynajęte przez miejscowych właścicieli, tym, którzy przybyli
na połowy. Mieszkańcy mieli wyłączne prawo do handlu, kupowania i suszenia ryb.
Sztokfisz został przetransportowany do handlowców w Bergen, zanim został
sprzedany w całej Europie. Ryba jest ważnym produktem eksportowym, który
przyniósł znaczne dochody norweskiej gospodarce. Teraz czerwone chatki, zwane rorbuer wynajmują mieszkańcy turystom.
Nie wiem ile kosztuje tam nocleg, ale obudzić się rano i mieć taki śliczny
widok z okna, to jest coś.
Perełka Lofotów w pigułce: szczyt Reinebringen, czerwona chatka na palach z dachem krytym darnią oraz obowiązkowo flaga przed domem
Rybacy dbają o swoje łodzie, ponieważ to ich narzędzia pracy. Tu, między chatami znalazłam "garaż" dla takiej łodzi :)
Zaraz potem znów siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy na
sam koniec archipelagu Lofotów. Dalej już się autem nie da.
Na rozstaju dróg, gdzie kierunkowskaz sobie stał... Zapytałam dokąd iść, uśmiechniętą minę miał :) :) :)
Na przeciwko miejsca z kierunkowskazami, znajduje się mapa miejscowości Fredvang, z której rozchodzą się szlaki piesze. My jednak nie przekroczyliśmy tego mostu, zostawiając osadę całkiem z boku
Spektakularne mosty są na Lofotach na porządku dziennym. Tu widać most Kubholmenleia o długości 230 m oraz dalszy Røssøystraumen, także o długości 230 m
Å i Lofoten. Nazwa wioski jest jednocześnie ostatnią literą
norweskiego alfabetu. Nazwę wymawia się jak „o”. Słowo to oznacza potok lub małą rzekę. Osada
leży w gminie Moskenes. Nazywana Å i Lofoten, czyli Å na Lofotach, w
odróżnieniu od innych wsi o tej samej nazwie, występujących w Danii, Norwegii i
Szwecji. W samej Norwegii jest ich siedem.
Oczywiście wioska utrzymuje się głównie z rybołówstwa. Dzięki obrotowi dorszem, wszystkie rybackie wioski miały zarówno ekonomiczny jak i kulturowy kontakt ze światem zewnętrznym. Można się o tym przekonać, zwiedzając Norweskie Muzeum Wioski Rybackiej w „centrum” osady. Niestety my tam nie dotarliśmy, podobnie, jak do postawionego w „centrum” kierunkowskazu, przy którym chciałam sobie zrobić zdjęcie. W samej wiosce zachowały się XIX w. zabudowania, takie jak szopy na łodzie, kuźnia i funkcjonująca wciąż piekarnia. Wyroby w piekarni wytwarzane są starymi metodami, zapewne dlatego jest to miejscowa atrakcja znana turystom. Nie dane mi było skosztować tych słodkich specjałów z cynamonem. Osada jest żywym skansenem, a czerwone rorbuer są wynajmowane turystom. Cóż z tego, jak na Å patrzyłam jedynie z punktu widokowego, czyli skał niedaleko tunelu, za którym mieścił się parking, a za skałami jezioro Ägvatnet, otoczone górami wchodzącymi w skład Lofotodden Nasjonalpark. Stąd widziałam poszarpane szczyty wysp wystających ze środka Morza Norweskiego. Wszystko za ścianą siąpiącego deszczu. Bo właśnie w tym momencie zachciało mu się padać. Idealne wyczucie czasu…
Najbardziej oblegana przez turystów tablica z nazwą osady - ślimaczek symbolizuje chyba nieśpieszne życie mieszkańców i zwiedzanie także w tempie ślimaka. No bo, po co się śpieszyć, skoro jest się w tak pięknym raju?
Oczywiście wioska utrzymuje się głównie z rybołówstwa. Dzięki obrotowi dorszem, wszystkie rybackie wioski miały zarówno ekonomiczny jak i kulturowy kontakt ze światem zewnętrznym. Można się o tym przekonać, zwiedzając Norweskie Muzeum Wioski Rybackiej w „centrum” osady. Niestety my tam nie dotarliśmy, podobnie, jak do postawionego w „centrum” kierunkowskazu, przy którym chciałam sobie zrobić zdjęcie. W samej wiosce zachowały się XIX w. zabudowania, takie jak szopy na łodzie, kuźnia i funkcjonująca wciąż piekarnia. Wyroby w piekarni wytwarzane są starymi metodami, zapewne dlatego jest to miejscowa atrakcja znana turystom. Nie dane mi było skosztować tych słodkich specjałów z cynamonem. Osada jest żywym skansenem, a czerwone rorbuer są wynajmowane turystom. Cóż z tego, jak na Å patrzyłam jedynie z punktu widokowego, czyli skał niedaleko tunelu, za którym mieścił się parking, a za skałami jezioro Ägvatnet, otoczone górami wchodzącymi w skład Lofotodden Nasjonalpark. Stąd widziałam poszarpane szczyty wysp wystających ze środka Morza Norweskiego. Wszystko za ścianą siąpiącego deszczu. Bo właśnie w tym momencie zachciało mu się padać. Idealne wyczucie czasu…
Na czubku tej skały jest punkt widokowy, z którego rozpościera się piękny widok na Vestfjorden oraz Morze Norweskie z drugiej strony. Pod górą widać wody Andstabbviki. Jeśli kiedyś jeszcze pojawię się w Å, koniecznie będę chciała tam wejść...
Wyjechałam z Å z poczuciem, że tak naprawdę, to nic w nim
nie widziałam. Jeśli jeszcze kiedyś powrócę na archipelag, to zdecydowanie będę
chciała dotrzeć znów na kraniec Lofotów.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na chwilę za Reine, na
wyspie Hamnøy, by jeszcze raz spojrzeć na stojące na palach czerwone rorbuer i
charakterystyczny, spiczasty wierzchołek Okstinden (675 m n.p.m.) Pogoda szalała.
Raz słońce, raz deszcz.
I wreszcie dojechaliśmy znów do Nusfjord. Tym razem było po
16.00, więc nie było stresu, że ktoś nas zawróci, bo nie mamy biletu wstępu.
Troszkę ludzi kręciło się po uliczkach, ale wyglądali raczej na przyjezdnych a
nie mieszkańców. Nusfjord to miniaturowy port uznany za najbardziej uroczy na
wyspie. W czerwonych domkach, otaczających wąską zatokę, rybacy zatrzymują się
już tylko podczas zimowych połowów, natomiast latem zajmują je letnicy. W
latach 70. XX w. przeprowadzono prace konserwacyjne, dzięki którym zachowano
kształt wioski, choć bez stałych mieszkańców straciła ona swój charakter. Ale
jak się przekonaliśmy rano, wciąż przyciąga swoim urokiem choćby pary młode. Ryby
są nadal ważne na Lofotach do dziś. Metody połowowe, procesy produkcyjne i
sprzedaż ryb mogły ulec zmianie, ale główny produkt pozostaje taki sam, czyli
dorsz, zwany sztokfiszem. Osada jest też ostoją dla mew, które gęsto obsiadają
skały, a także parapety okienne.
... a ja mu na to: nie, ja jestem straszna bardziej! Jestem kobietą! :) No i stokfisz usechł ze strachu... :) :) :)
W samym Nusfjord nie zabawiliśmy długo, troszkę
pospacerowaliśmy, zrobiliśmy kilka zdjęć i zapakowani do auta, znów mknęliśmy
na kamping Ørsvågvær. Niestety przyszedł czas na pakowanie walizek, zrobienie
ze sobą porządku, odpoczynek i pożegnanie się z Lofotami. I choć samolot mieliśmy
za dwa dni, nikt nie przewidział niespodzianki od losu w dniu następnym. Ale o
tym w ostatniej części mojej ochoty na Lofoty. Zapraszam serdecznie J
C.d.n.
…
Łoj, Duśka zobaczyłaś takie cuda i cudowianki. Te białe domki urocze, czerwone też.
OdpowiedzUsuńMimo pięknych widoków nie mogłabym żyć w tym klimacie...
A kiełbasy z wieloryba w życiu bym nie wzięła do ust... Taka ze mnie dziwaczka.
Fajnie tak zobaczyć dzięki Tobie kawał świata.
Czekam na resztę opowieści.
Buziaki!!!
Cieszę się, kiedy ktoś ze mną podróżuje, choćby wirtualnie :) Zakochałam się w Norwegii już za pierwszym razem i mam nadzieję, że zdjęciami i opowieściami to pokazuję.
UsuńJeśli chodzi o kiełbasę z wieloryba, to jest bardzo tłusta i dla mnie niesmaczna, ale warto było kawałek spróbować, żeby się przekonać jaki to ma smak.
Będzie jeszcze jedna, ostatnia relacja z podróży na Lofoty, ale to już pewnie wiosną, bo chwilowo jestem mocno zajęta, a inne opisy czekają w poczekalni ;)
Uściski mocne! :)
Pobyć, potuptać ich szlakami to chętnie, ale raczej żyć bym tam nie chciał.
OdpowiedzUsuńMyślę podobnie. Dla turysty to zachwycający zakątek świata, a dla mieszkańców ciężki kawałek chleba. Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń