Słowenia – mały kraj,
wielkie możliwości
Cz. II
Kiedy
zapadła decyzja o wyjeździe do Słowenii, zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że
kraj ten swymi granicami przypomina kurę. Taką z tych pierzastych, ozdobnych,
co to na nóżkach mają dużo piórek 😉
I rzeczywiście tak jest, patrząc na mapę. No więc, jestem w „kurze”…
Kształt Słowenii przy tablicy, upamiętniającej, że w tym budynku mieściło się kierownictwo struktury Ochrony Narodowej w prowincji Ljubljana, które w ścisłej tajemnicy wykonywało ważne zadania w ramach przygotowań do niepodległości Republiki Słowenii.
Słowenia
to państwo położone w Europie Środkowej z dostępem do Morza Adriatyckiego. „Kura”
graniczy od zachodu z Włochami, od północy z Austrią, od wschodu z Węgrami, a
od południa z Chorwacją. Z byłych państw Republiki Jugosławii, to właśnie Słowenia
jest krajem, który najbardziej się rozwija zarówno pod względem gospodarczym
jak i pod względem zamożności. Powierzchnię kraju w połowie zajmują lasy, co
sprawia, że jest to jeden z najbardziej zielonych krajów na świecie. I rzeczywiście
widać to, kiedy przejeżdżamy drogami Słowenii.
Po
wczorajszym, długim dniu, dziś mamy dzień lżejszy, czyli jedziemy do
niedalekiej stolicy, która jest największym miastem „kury”.
LJUBLJANA, ACH STOLICA,
CZERWIEŃ WYSZŁA NA ME LICA…
Podróż nie
zajmuje nam długo, jako że nasz hotel, położony w Domžale, jest oddalony jakieś 12 km od miasta.
Spacer po nim
zaczynamy na Kongresni Trg, gdzie pod kościołem Urszulanek pod wezwaniem św.
Trójcy, zbudowanym w latach 1718 – 1726 w stylu barokowym, mamy się spotkać z
naszą Panią Anią, młodą kobietą, która kiedyś przyjechała na studencką wymianę,
zakochała się w Słowenii i została. Teraz będzie nam tu przewodnikiem. I rzeczywiście
chwilę później pojawia się nasza Pani Ania i zaczynamy romans ze stolicą.
Zaczynamy od
Placu Kongresowego, który powstał w 1821 r. w miejscu ruin średniowiecznego
klasztoru oo. Kapucynów, które zostały zniszczone za panowania habsburskiego
cesarza Józefa II. Plac był wykorzystywany jako miejsce pod ceremonie w czasie
Kongresu Świętego Przymierza w 1821 r., na których byli obecni tacy goście jak
cesarz austriacki, car rosyjski a także władcy Prus i Neapolu. I stąd nazwa
skweru.
Chwila
rozmowy pod kolumną św. Trójcy z 1721r., która została wzniesiona przez
mieszkańców miasta w dowód ich wdzięczności za ochronę przed zarazą i
przemieszczamy się po Kongresni Trg.
Z prawej
mamy okazały i piękny budynek Uniwersytetu Lublańskiego. Ma już 100 lat i jest
najstarszą i największą placówką dydaktyczną w Słowenii. Edukacja przebiega tu w
dyscyplinach nauk społecznych, przyrodniczych, humanistycznych i studiów technicznych.
Sam gmach wybudowano w latach 1896 – 1902 dla potrzeb Sejmu Krajowego.
Na wprost
widzimy ładny budynek Słoweńskiej Filharmonii. W 1701 r. założono Akademię
Filharmonii. 93 lata później założono Towarzystwo Filharmoniczne, by w 1908 r. można
było mówić o Pierwszej Słoweńskiej Filharmonii. Niestety wnętrza nie zwiedzamy,
ale dam sobie głowę uciąć, że są bardzo ładne. Nad budynkiem Filharmonii góruje
zamek, ale o nim napiszę w dalszej części posta.
Po lewej
stronie parku, między drzewami widać Instytut Historii Współczesnej. To
placówka badawcza z 60 letnią tradycją, która skupia w sobie pracę wielu
pokoleń badaczy, archiwistów i bibliotekarzy. Powstał jako Instytut Historii
Ruchu Robotniczego.
Generalnie
miły i zadbany skwer, ale nam pora przejść dalej.
Kolejnym
miejscem, przy którym zatrzymujemy się na dłużej to najważniejszy plac w Ljubljanie,
czyli Plac Prešerena. To tu znajduje się
pomnik największego słoweńskiego poety, wieszcza France Prešerena, autora hymnu Słowenii.
France Prešeren, a nad nim naga anielica - śmiały projekt, zważywszy, że anielica wypina się nieco w stronę kościoła...
Prešeren zwrócony jest ku jego
wielkiej miłości Julji Primic, która w formie terakotowej postaci w oknie,
spogląda na poetę zalotnie.
Niestety była to nieszczęśliwa miłość jako, że matka
Julji nie widziała w biednym Prešerenie,
kandydata do ręki swej córki. Rodzina Primiców była zamożna, więc Julja odrzuciła
oświadczyny i wyszła za mąż za bogatego szlachcica Josefa Anselma Scheuchenstuela.
I urodziła mu pięcioro dzieci. Po nieszczęśliwej miłości pozostał zbiór sonet („Wieniec
sonetów”), napisany przez poetę w 1834 r. A sam France Prešeren ożenił się ze służącą swego
pracodawcy i przyjaciela, Anną Jelovšek.
Miał z nią trójkę dzieci, ale miłości szalonej tu nie było. Parę różniło spojrzenie
na świat i wykształcenie. France coraz częściej pił, co przyczyniło się do
marskości wątroby, na skutek czego zmarł 08.02.1849 r. Dzień ten jest dniem
wolnym od pracy dla Słoweńców.
Sam Plac Prešerena nie ma regularnego kształtu,
ale przy nim znajduje się kilka istotnych budynków. Pierwszy z nich, to
rzucający się w oczy swoim kształtem, secesyjny budynek mieszkalny, tzw. Dom
Hauptmanna, zbudowany w 1873 r. i odnowiony w 1904 r. w stylu secesyjnym przez
architekta Ciril Metod Kocha.
W
niedalekiej odległości jest budynek, również w stylu secesyjnym, zwany Domem
Urbenca (z lat 1902 – 1903). Mieścił się tu pierwszy dom towarowy Centromerkur,
wybudowany na zlecenie hurtownika Falixa Urbanec. Posąg Merkurego, będący
symbolem handlu, znajduje się nad wejściem do budynku.
Największym budynkiem
na placu jest kościół franciszkański p.w. Zwiastowania wraz z przylegającym do
niego kompleksem klasztornym. Kościół ten powstał na zgliszczach dawnego kościoła
oo. Augustianów, w latach 1646 – 1660. Kiedy zakon oo. Augustianów uległ
kasacji w XVIII w., zabudowania przejął zakon oo. Franciszkanów i tak jest do dnia
dzisiejszego.
Z Placu Prešerena wchodzimy na, jedyny taki w Europie,
Potrójny Most (Tromostovje). Kiedyś stał tu drewniany most, łączący północno –
zachodnią Europę z Bałkanami. Gdy most spłonął, w jego miejsce w 1842 r. stanął
most kamienny, zwany Mostem Franciszkańskim (dziś to ten środkowy, przeznaczony
dla ruchu kołowego). W latach 1929 – 1932 most został rozbudowany o dodatkowe
dwie kładki piesze (oczywiście zaprojektowane przez głównego architekta miasta –
Jože Plečnika). Mostem przechodzimy na
Stare Miasto, ale żeby nie było tak prosto, rzekę Ljubljanicę będziemy przekraczać
jeszcze dwa razy 😊
Na środkowej kładce mostu, zwanej kiedyś Mostem Franciszkańskim, przeznaczonej dla np. rowerów, dawniej samochodów, choć całość Placu Prešerena wyłączona jest z ruchu kołowego
Póki
co idziemy nadbrzeżem i podziwiamy Hale Targowe. Takie lublańskie sukiennice.
Ciągną się miedzy Potrójnym Mostem, a Smoczym Mostem. To kolejna realizacja
pomysłu architekta Plečnika,
z lat 1940-1944. Hale od strony miasta to podcienia z kolumnami, pod którymi
mieszczą się sklepiki i stragany. Od strony rzeki, przywołują na myśl
średniowieczne mury obronne miasta.
Wejścia do uli przedstawiają znane przysłowia i powiedzenia, które można odgadnąć po rysunku np. kochają się jak dwa gołąbki, albo gdzie diabeł nie może, tam babę poślę itp.
Tym samym dochodzimy
do kolejnego mostu, zgoła innego od potrójnego. To Mesarski Most, czyli Most
Rzeźników. Zaprojektował go oczywiście Jože Plečnik.
Choć myśl o nim powstała już w latach 30. XX w., to jego realizację wstrzymała
II wojna światowa. Dziś szklana nawierzchnia, przez którą widać w dole rzekę
Ljubljanicę, służy jedynie komunikacji pieszej.
Most rzeźników pełen jest kłódek, które zapinają zakochani. Za mostem Pałac Biskupi oraz zamek w Lublanie
Most jest bardzo współczesny,
do czego przyczyniają się też postawione rzeźby Jakoba Brdara, słowiańskiego
artysty pochodzenia bośniackiego. Mamy tu rzeźbę szatana, rozłupanego Prometeusza
bez głowy, czy też postacie Adama i Ewy. Na balustradzie mostu leżą głowy jakiś
mitycznych stworów, jakiś ryb, jakieś twarze… Nie wiem co autor miał na myśli. Most
upodobali sobie zakochani, którzy na barierkach mostu wieszają kłódki w dowód
wielkiej miłości. W końcu Słowenia to jedyny kraj na świecie, który ma w nazwie
miłość. SLOVEnia… Mam nadzieję, że służby oczyszczania miasta co jakiś
czas regulują ciężar tych kłódek, bo inaczej szklana tafla mostu kiedyś pęknie
pod ciężarem…
Znów
przechodzimy rzekę, by dojść do… Smoczego Mostu. Zmajski most został zbudowany
na początku XX w., w czasie gdy tereny te były pod panowaniem monarchii austro –
węgierskiej. To żelbetowy most w stylu secesji wiedeńskiej, wybudowany według planów
wiedeńskiej firmy Pittel & Brausewetter, na podstawie patentu wynalezionego
przez austriackiego inżyniera Josefa Melan i według projektu architekta Otto
Wagnera. Most uroczyście otwarto dla ruchu w 1901 r. w obecności biskupa
Lublany Antona Bonaventury Jegliča.
Ale ostatecznie prace nad mostem ukończono w 1907 r.
Most nazwano na cześć
cesarza Franciszka Józefa I z dynastii
Habsburgów w celu uczczenia 40 lat jego rządów (od 1848 r. do 1888 r.) Ze względu
na figury smoków, mieszkańcy rozpowszechnili nazwę „Smoczy Most”, która
funkcjonuje do dziś. W czasie budowy mostu był to pierwszy most w Słowenii,
wyłożony asfaltem, pierwszy żelbetowy w Lublanie i jeden z pierwszych takich
mostów w Europie. Na jego skrajach stoją 4 duże smoki, natomiast na samym moście
można jeszcze doliczyć się 16 mniejszych.
Z mostem wiąże się takie podanie, że
ponoć, gdy po moście przejdzie prawdziwa dziewica, to smoki zamerdają ogonami.
Kiedy każda kobieta w grupie popatrzyła na siebie znacząco, nasza Pani Ania
dodaje, że podobno w grupie to nie działa… Na pojedyncze przechodzenie mostu
nie starczy nam czasu 😊
I znów jesteśmy po stronie Starego Miasta.
Poprzez Plac Vodnika dochodzimy do kolejnej atrakcji Ljubljany. Nazwa placu,
który jest też placem targowym wiąże się z osobą Valentina Vodnika,
słoweńskiego kapłana, dziennikarza i poety z późnego okresu oświecenia. Był on też
nauczycielem, krytykiem i urzędnikiem. Opowiadał się za używaniem języka
słoweńskiego w edukacji, kulturze i administracji. W 1889 r. odsłonięto jego
pomnik. Nota bene Vodnik urodził się na początku lutego, więc był spod znaku
wodnika 😉
Na kolejnym, małym placu Krekov Trg przykuwa uwagę budynek Teatru Lalek.
Niestety nie mamy w planie żadnego przedstawienia. Za to wdzięczne jest ujęcie
wody pitnej w postaci kangura. Od razu człowiek się uśmiecha.
Krok za krokiem i dochodzimy do kolejki,
która wywiezie nas ostro na wzgórze, na którym znajduje się największa atrakcja
Ljubljany, czyli zamek. Kolejka jest nowoczesna, mieści się w niej około 30
osób, ale przepływ turystów regulują osoby z obsługi. To cudo techniki powstało
w 2000r. i można się nim dostać na zamkowy dziedziniec. Sama jazda trwa około 5
minut. Oczywiście można też dojść tam pieszo, tyle, że dłużej nam to zajmie.
Szyny kolejki wywożącej turystów na zamek - z tej perspektywy widać jak strome jest wzgórze, na którym stoi warownia
Stoję przy szybie, tyłem do kierunku
jazdy, za to przodem do miasta, które wyłania mi się z każdym metrem. Ależ
dzisiaj jest fantastyczna widoczność!
Chwilę potem nasza część grupy melduje
się tym, co pojechali wcześniej i od razu idziemy na mury zamkowe, skąd
rozciąga się piękny widok na Ljubljanę. Nasza Pani Ania mówi, że dziś mamy
wyjątkowe szczęście, bowiem zazwyczaj jest tu mgliście, często też pada. A dziś
widać nawet Alpy! Sama przy okazji robi zdjęcia, no bo jak tu nie robić, skoro
mamy taką fajną panoramę.
Zamek, górujący nad miastem, stanowi
centrum zarówno historyczne jak i kulturowe kraju. O tym, że to atrakcja
turystyczna stanowi ponad 1 mln osób rocznie, przewijający się przez ten
kompleks.
Twierdza pojawiła się w czasach Cesarstwa Rzymskiego,
na początku I w. n.e. Wówczas, jako umocniony fort strzegła rzymskiej osady
Emona. Miasto to zostało zniszczone przez Hunów. Na wzgórzu o nazwie Zamkowa
Góra, nie pozostała żadna budowla z czasów rzymskich. Kolejną wzmianką pisemną,
potwierdzającą istnienie warowni, są dokumenty z 1106 r., stwierdzające prawo
do panowania nad miastem Lublaną oraz zamkiem, księciu Karyntii – Spenheimowi.
W 1220 r. to już nie tylko była drewniana warownia, ale także rezydencja mieszkalna
rodziny Spenheim. W 1270 r. wojsko węgierskiego króla Przemysła Ottokara II
zdobyło miasto i twierdzę. Przez kolejne lata, zamek przechodził z rąk do rąk,
aż w XIV w. trafił pod panowanie Habsburgów.
Wiek XV przyniósł hordy Turków,
wobec czego postanowiono umocnić i przebudować zamek. A właściwie zbudować go
na nowo jako typową średniowieczną budowlę. Przystosowano go do wykorzystania
broni w celu obrony, zbudowano pięciokątną wieżę, dodano zwodzony most nad
fosą. W połowie XVII w. zamek przestał odgrywać strategiczną rolę i nie mieszkali
tu na stałe władcy Krainy (regionu historyczno – etnograficznego dzisiejszej
Słowenii). Zamek i jego pomieszczenia wykorzystywano jako magazyny i składy
prochu, co prowadziło do pożarów lub wybuchów, przyczyniających się do
zniszczeń. Pod koniec XVIII w. Austriacy rozważali rozebranie warowni i
sprzedaż budulca. Na szczęście mieszkańcy zapobiegli temu, a do tego dołożyły
się wojny napoleońskie, podczas których, na zamku umieszczono koszary i
wojskowy lazaret.
W 1815 r. zamek w Lublanie stał się więzieniem dla skazanych
na długotrwałe katorżnicze prace. Potem z zamkowej wieży prowadzono obserwacje
pod kątem obrony przeciwpożarowej miasta. Wystrzał z armaty sygnalizował, że gdzieś
w Lublanie jest pożar. W 1905 r. zamek został wykupiony przez zarząd miasta.
Inicjator tego, mer miasta Ivan Hribar, przekształcił budowlę w centrum
kulturalne. Niestety w czasie I i II wojny światowej, twierdza ponownie stała
się więzieniem. Tym razem dla tych, którzy byli wrogami Imperium Austro –
Węgierskiego. W lochach zamkowych można obejrzeć maleńką wystawę w jakich
warunkach przebywali więźniowie. Dopiero w połowie lat 60. XX w. na powrót
zrekonstruowano twierdzę i przekształcono ją w muzeum historyczne. Obecnie to,
co widzimy, to przywrócony średniowieczny układ zamku. Najstarszym, oryginalnym
obiektem jest kaplica św. Jerzego, powstała w 1489 r.
Niestety kompleks zamkowy
nie przedstawia we wnętrzach pomieszczeń typowo zamkowych, nie ma mebli,
gobelinów czy innych królewskich atrybutów. Komnaty przekształcone są na sale wystawowe
i konferencyjne, na potrzeby festiwali i koncertów. Część z nich zajmują restauracje.
Na sam zamek oraz wieżę wstęp jest płatny,
natomiast na jego dziedzińcu, murach, kaplicy oraz lochach spacery są darmowe.
Dlatego skupiamy się na oglądaniu zamkowego kompleksu tylko z ogólnodostępnych
miejsc. Kiedy już o umówionej godzinie stawiamy się na zbiórkę, grzecznie
idziemy z powrotem do kolejki i w dwóch ratach zjeżdżamy znów na Krekov Trg.
Idziemy zerknąć na stare miasto. Upał daje
się we znaki. Dziś jest jakieś 30 stopni. Czuję się nieco roztopiona…
Po drodze mijamy katedrę w Lublanie, czyli
kościół św. Mikołaja. Wybudowano ją na początku XVIII w., w miejscu zburzonego
w 1701 r. średniowiecznego kościoła. Choć sama jest w stylu barokowym, to
jedyną pozostałością po średniowieczu, jest płyta na ścianie katedry z głową
Chrystusa.
To, co najbardziej przyciąga wzrok to zewnętrzny portal wejściowy z
1966 r. z płaskorzeźbą z brązu, pełną symboli. I tak symbolika drzwi przedstawia
się następująco: drzewo lipowe to symbol narodu słoweńskiego, zakorzenionego w
swoim kraju; tłum zgromadzony przy kamieniu księcia to symbol państwa
słoweńskiego; dalej są słoweńscy święci Cyryl i Metody; dwie wieże najstarszego
kościoła słoweńskiego; po lewej stronie… Krzyżacy, którzy mieli bronić
terytorium Słowenii; jeźdźcy z kosami i widłami to symbol chłopskich buntów; po
środku biskup Hren, a najwyżej Jan Paweł II – nasz Papież jest tu symbolem
Watykanu, który jako pierwszy, uznał Słowenię jako niepodległy kraj. Drzwi
zamontowano z okazji wizyty Jana Pawła II i nazwano Drzwiami Słoweńskimi. Na
samym dole jest zamieszczony podpis autora w postaci… główki.
Idziemy uliczką, przy której wzdłuż
poustawiane są kamienice mieszczańskie, teraz odnowione i kolorowe, w
większości zbudowane w XVIII w.
Aż dochodzimy do Mestni Trg, czyli Placu
Miejskiego, jednego z głównych placów Lublany. Przy nim mieści się ratusz,
zbudowany w 1484 r. Był przebudowywany w latach 1717 – 1719 w stylu barokowym. Dziś
budynek jest siedzibą Rady Miasta Lublany. Wewnątrz zachowała się fontanna
Herkulesa i Narcyza. Kiedy dostajemy czas wolny w mieście, pędzę do środka, by
zobaczyć dziedziniec ratusza, na którym zazwyczaj są jakieś wystawy. I nie
zawodzę się. Mało tego, namawiam jeszcze Asię i Jej Męża, moich sąsiadów w
autokarze, na to szaleństwo 😉
Przed
ratuszem stoi Fontanna Trzech Rzek Krainy. Przedstawia alegorię trzech rzek
Słowenii: Sawę, Krkę i Ljubljanicę. Rzeźby powstały w 1751 r. według projektu
Francesco Robba, głównego rzeźbiarza miasta w XVIII w. Dziś to też popularne
miejsce spotkań młodych ludzi w stolicy.
Idąc
dalej uliczkami starego miasta, napotykamy na sklep z koronkami. Podobno biżuteria
z koronki jest bardzo popularna wśród Słowenek. Ale mnie jakoś nie rzuciła się
żadna kobieta w oczy, która miałaby taką koronkę na sobie… Za to jest powód do
śmiechu i rozkminiania językowych lapsusów, jakie łączą nasze języki – polski i
słoweński. Przy okazji uczymy się, że to, co u nas, to nie to samo co u nich i
na odwrót. Humory murowane. Wszyscy mają radochę, którą opowieściami podsyca
Pani Ania.
I
w ten sposób dochodzimy do Mostu Szewców. Znów jesteśmy na nadbrzeżu Ljubljanicy.
Most Szewców to jeden z najstarszych mostów miasta, pochodzi z XIII w. W średniowieczu
był znany jako drewniany most rzeźników, z racji mięsnego targu, znajdującego
się obok. Z rozkazu cesarza, targ przeniesiono z powodu nieprzyjemnego zapachu,
a w okolicy mostu, swoje warsztaty umiejscowili szewcy. I stąd nazwa mostu. Swój
kamienny wygląd most zawdzięcza - a
jakże, głównemu architektowi miasta - Jože Plečnikowi.
Obecnie przy moście wystawiają swoje prace artyści malarze, zmieniając okolicę
w swoisty Montmartre Lublany.
I tak oto
zataczając pętlę, znów wracamy na Plac Kongresowy, by dostać tu czas wolny.
Razem z moimi autokarowymi sąsiadami biegniemy zobaczyć panoramę miasta z góry.
Naszym celem staje się Nebotičnik.
Dobrze, że przed wyjazdem poczytałam co warto zobaczyć w mieście, bo
zdecydowanie to miejsce jest ekstra.
Nebotičnik to dosłownie „drapacz chmur”.
Ma raptem 13 pięter i 70 m wysokości, ale w 1933 r., kiedy go budowano, był
najwyższym budynkiem mieszkalnym nie tylko w Słowenii czy Bałkanach, ale był 9
najwyższym wieżowcem w Europie Środkowej. Dawniej budynek w stylu art deco
przeznaczony był dla elit. Nebotičnik
zaprojektował słoweński architekt Vladimir Šubica dla Instytutu Emerytalnego, inwestora budynku. Budynek jest
zbudowany ze zbrojonego betonu, ma centralne ogrzewanie, wsparty jest też na 16
palach, wkopanych 18 m w głąb ziemi, co sprawia, że jest jednym z najbardziej
bezpiecznych miejsc pod względem ewentualnych trzęsień ziemi. Obecnie wewnątrz
mieszczą się tu sklepy, biura oraz prywatne apartamenty.
Nebotičnik przypomina nieco warszawski budynek PASTy... takie moje skojarzenie. Z tej perspektywy "drapacza chmur" wcale nie przypomina
Do górnych kondygnacji
można dostać się windą lub spiralnymi schodami. Na dachu budynku mieści
się kawiarnia z tarasem wokół budowli, z
której można podziwiać panoramę miasta 360°. I naprawdę warto wejść na chwilę i
rozkoszować się widokami. A jeśli ktoś ma nadmiar euro w kieszeni, to zamówić
chociaż kawę 😉
Duchota taka, że tylko patrzeć jak coś z
nieba walnie. Ale póki co, zbliża się godzina zbiórki, więc idziemy znów na
miejsce, skąd zaczynaliśmy dzisiejszy spacer. Czekamy na autokar, który
zabierze nas w następne miejsce tego dnia. Ale o tym w kolejnym poście.
C.d.n. …
Ledwie tydzień minął gdy chodziliśmy po Ljubljanie, podziwialiśmy smoki a jakże. Na zamku też byliśmy ale nie wszystko co pokazujesz widzieliśmy. Może i ja Cię czymś zaskoczę gdy zdecyduję się na post o tym uroczym mieście. Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńNo patrz! Znowu się minęliśmy! :) Będę z niecierpliwością oczekiwać Twoich postów i jakiś nowych zaskoczeń. Ciekawa jestem co widziałeś jeszcze w Ljubljanie, czego ja nie widziałam. Ale fajnie! Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńUrokliwe miasto i piękne zdjęcia
OdpowiedzUsuńNawet bardzo urokliwe :) Dziękuję Agnieszko, pozdrawiam :)
UsuńTam oprawiano ryby, na tej barierce. To co bierzesz za stwory, to rybie łby i rozsypane łuski.
OdpowiedzUsuńA miasto piękne.
Może tak być, jak mówisz. Ale łuski z wizerunkami twarzy? :)
UsuńAlegoryja taka?
UsuńNo właśnie nie wiem, ale ja nigdy nie rozumiałam sztuki współczesnej :) :) :)
UsuńOj Tuptusiu tyle ciekawych miejsc zobaczyłaś.:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za ciekawą wycieczkę i relację.
Piękny ten pierwszy dziedziniec ratusza.
Trzy kulki, super!!! Podczas całych wakacji nie zjadłam tyle lodów :)
W białej sukience wyglądasz jak Anioł, a nie jak nietoperka :)
Moc pozdrowionek i buziaków.
Heh, no i sama widzisz,jak ja mam zostać Panią Ciemności, no nie da się... Kolejne relacje będą pisane, jak już skończy mi się nerwówka związana ze szpitalem. Na razie nie mam kiedy pisać, czytać. To cud, że jeszcze oddycham, jak zawsze w biegu... Buziolki!
UsuńZmartwiłaś mnie...
UsuńBasiu, mój Tata wywinął się śmierci po raz kolejny, więc teraz mam kursy do szpitala. Ale trzymam się nadziei, że będzie lepiej, bo już małymi krokami idzie ku poprawie. Także, łączę się z Tobą w bólach szpitalnych gorączek...
UsuńTrzymam kochana kciuki!!!
UsuńDziękuję Basieńko! Już jest lepiej, Tata jest teraz z moją Siostrą. Buziaki!
Usuń