Chyba
to Przehyba,
czyli w
poszukiwaniu pewnego szczytu
Oj, niełatwo było podróżować w pandemii. Niby było można w wakacje się gdzieś wybrać, ale raczej w Polskę i w maseczce. Może nie było to takie do końca złe, ponieważ właśnie wtedy, Rodacy odkryli jaki mają piękny kraj. I ja także wybrałam się w miejsce mi nieznane. Moją bazą wypadową była Szczawnica, w której spędziłam tydzień, włócząc się po szlakach i zaułkach miasta.
Uzdrowisko, to zawsze słowo, które z założenia ma nam sprawiać przyjemność. Uzdrowić nam ciało i duszę. I tak też miałam tym razem. Okolice są prześliczne, a mnogość szlaków sprawia, że jest gdzie pochodzić i przy okazji zrobić to w dwóch pasmach: Pieninach oraz Beskidzie Sądeckim.
Tego dnia moim celem była góra o nazwie Przehyba (1175 m n. p. m.). Pogoda była wyśmienita, kolana nie bolały, kręgosłup też nie, więc czego chcieć więcej :) Wyruszyłam szlakiem niebieskim. Tłumów na szlaku nie stwierdziłam. Cisza i spokój, jedynie ptaki co jakiś czas odzywały się w zaroślach.
Schronisko, jak to schronisko. Kusi zawsze herbatą, szarlotką lub innym dobrem. Chwilę posiedziałam w nim, po czym wyszłam poszukać szczytu, którego nijak nie mogłam zlokalizować.
Uzdrowisko, to zawsze słowo, które z założenia ma nam sprawiać przyjemność. Uzdrowić nam ciało i duszę. I tak też miałam tym razem. Okolice są prześliczne, a mnogość szlaków sprawia, że jest gdzie pochodzić i przy okazji zrobić to w dwóch pasmach: Pieninach oraz Beskidzie Sądeckim.
Tego dnia moim celem była góra o nazwie Przehyba (1175 m n. p. m.). Pogoda była wyśmienita, kolana nie bolały, kręgosłup też nie, więc czego chcieć więcej :) Wyruszyłam szlakiem niebieskim. Tłumów na szlaku nie stwierdziłam. Cisza i spokój, jedynie ptaki co jakiś czas odzywały się w zaroślach.
Zdecydowanie wolę kierunkowskazy czasowe a nie kilometrowe... zwłaszcza jak jestem zmęczona. Tu akurat byłam wypoczęta i nie śpieszyłam się zbytnio.
Droga do schroniska nie jest specjalnie widokowa, gdyż prowadzi głównie leśnymi drogami, ale samo spacerowanie jest bardzo przyjemne i nie należy do stromych podejść.
Już z daleka widać wieżę przekaźnikową przy schronisku, więc gdy widzi się cel, łatwiej iść do przodu. A do tego zaczęły otwierać się widoki na okolicę.
Kiedy doszłam do schroniska PTTK na Przehybie powitały mnie wspaniałe widoki na Pieniny i Tatry. Takie cuda sprawiają, że można się na nie gapić godzinami. I najfajniejsze, że one się nigdy nie nudzą.
Schronisko, jak to schronisko. Kusi zawsze herbatą, szarlotką lub innym dobrem. Chwilę posiedziałam w nim, po czym wyszłam poszukać szczytu, którego nijak nie mogłam zlokalizować.
Szłam sobie szlakiem czerwonym noga za nogą, a w tej wędrówce towarzyszył mi poznany na szlaku mężczyzna. On także nie wiedział, gdzie znajduje się rzeczony wierzchołek. I tak szliśmy sobie razem miło gawędząc, aż dotarliśmy do tabliczki z nazwą Złomisty Wierch (1189 m n.p.m.). No to zdecydowanie poszliśmy za daleko. A w sumie to ja poszłam, bo kolega wybierał się na Radziejową.
Złomisty Wierch to góra, na której jest pełno wiatrołomów, drzewa nagie stoją przy szlaku, otwierając widoki na dalszy plan, choć same dobrego widoku nie przedstawiają...
Pożegnałam się zatem i wróciłam po własnych śladach do schroniska. Napotkany człowiek, na moje pytanie, gdzie jest szczyt Przehyby, machnął ręką w nieokreślonym kierunku i stwierdził: no tu! He? Że jak? To ma być szczyt? Przecież powinna być jakaś tabliczka, coś... Ni ma. Po wnikliwej analizie okazało się, że tych Przehyb jest więcej, bo i Wielka i Mała i Średnia też się znalazła. Przyjęłam zatem, że mój cel dzisiejszego dnia to wzniesienie niedaleko schroniska, z małą kapliczką z Jezuskiem Frasobliwym z jednej strony oraz św. Wawrzyńcem, patronem ratowników i przewodników górskich z drugiej. Tu także znajduje się lądowisko GOPR. Widoki z góry otwierają nam panoramę na Beskid Wyspowy a także na Nowy i Stary Sącz. A rzeczona tabliczka stała na przeciwko schroniska pod lasem.
Nazwa Przehyby oznacza przełęcz i odnosi się do słowackiej nazwy "perehyba". Z czasem została ona spolszczona na Prehybę, Przehybę lub Przechybę.
Droga powrotna wiodła mnie szlakiem czerwonym, na którym nie było praktycznie nikogo. W myślach ciągle miałam ten tłum ludzi, który przewijał się przez leżące po drugiej stronie Pieniny. I tą kolejkę na Trzy Korony... A tu cisza. Nic, tylko rozkoszować się chwilą, co też skrzętnie czyniłam.
Z czerwonego szlaku skręciłam w szlak żółty, który powiódł mnie prosto do kolejnego schroniska PTTK Pod Bereśnikiem.
Kolejny szlakowskaz i oczywiście na pamiątkę szlak nazwany im. Jana Pawła II, który przemierzał te szlaki niejednokrotnie
Domostwa w Przysłopie. Przy jednej z chałup siedziały kobiety, które miło się do mnie uśmiechały i odpowiedziały na moje pozdrowienie.
Dom moich marzeń, tylko zielony dach jakby miał... Stałam i patrzyłam jak zaczarowana. Już siebie tam widziałam oczami wyobraźni :)
Tu skusiłam się na pyszne naleśniki. Tym samym odpoczęłam trochę po wędrówce. Miałam taki cudowny nastrój.
Wędrując nieśpiesznie przez Bryjarkę (679 m n.p.m.) doszłam pomiędzy zabudowaniami do Szczawnicy. Tym samym mój dzień w górach dobiegł końca.
To był bardzo udany dzień i życzyłabym sobie więcej takich radosnych chwil w życiu. Bo prawdą jest, że góry to lek na całe zło świata. I na pandemię też. A dodatkowo, był to cudowny pomysł, gdyż po drodze bardzo mało ludzi napotkałam, bywały odcinki, że towarzyszyły mi jedynie ptaki. Natomiast po drugiej stronie potoku Grajcarek, Pieniny przeżywały istne oblężenie. Ja jednak wolę większą samotność i ciszę na szlaku, bo dopiero wtedy można prawdziwie odpocząć i zajrzeć w głąb siebie. A Beskid Sądecki nie jest jeszcze aż tak zadeptany przez masową turystykę. Zatem do zobaczenia gdzieś na szlaku.
Hej!
Hej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz