O mnie

Moje zdjęcie
Jestem diabełek wrodzony, anioł gdy chcę. Czasem samotna w tłumie innych osób. Choleryczka z artystyczną duszą, mocno stąpająca po ziemi. Jestem w ciągłym ruchu, ciągle ciekawa wszystkiego. Kocham koci świat i jak kot chadzam własnymi ścieżkami. Taka nieidealna Ja...

wtorek, 7 marca 2017

Tatry - Trzydniowiański Wierch - Kończysty Wierch - Jarząbczy Wierch - Jakubina

Pragnienie podziwiania widoków,
czyli o nieco nielegalnym
przekroczeniu granicy

Po odejściu Myszki, dom stał się strasznie pusty i cichy. Wszędzie ją widzę, wszystko mi się z nią kojarzy. Ba, nawet robię pewne rzeczy z przyzwyczajenia, a po chwili sama się upominam, że przecież już tego nie muszę robić… Rytm dnia został mi zaburzony. I kiedy nachodzi mnie smuteczek, oglądam sobie zdjęcia z gór, bo przecież to dla mnie lek na całe zło. I choć wtedy na wyjazdach towarzyszyła mi moja futrzasta przyjaciółka, która nie będzie już na mnie czekać na kwaterze, to jednak wspominanie odbytych wędrówek przynosi pewne ukojenie.
W piśmie „Tatry”, adresowanym do miłośników Tatr i ich przyrody, a wydawanym przez Tatrzański Park Narodowy wyczytałam jeden artykuł o pewnych Czechach, pomysłodawcach symbolicznego cmentarza pod Osterwą. Byli to Otakar i Vlasta Štáflowie. Artysta malarz i taterniczka, małżeństwo, między którymi było 23 lata różnicy wieku. Otóż Otakar nie wspinał się, ale piękno gór oddawał za pomocą pędzla. Pozwolę sobie zacytować fragment artykułu:
„…Uważał (Otakar, przyp. mój), że od gór można się dużo nauczyć – wcześniej jednak trzeba nauczyć się widzieć góry tak, jak widzi je malarz. W eseju „Tatry oczami malarza” Štáfl wyraźnie rozróżnia postrzeganie natury przez artystę i percepcję „zwykłego” turysty. Malarskie widzenie polega na umiejętności skupiania uwagi na krajobrazie, interpretowania go i rozumienia. Chociaż najlepiej wstąpić na akademię i profesjonalnego widzenia przyrody nauczyć się od ekspertów, umiejętność tę posiąść można jeszcze w drugi sposób: dzięki podróżom i chodzeniu po górach. Otwarty na świat i skupiony turysta, który często przyjeżdża w Tatry, z czasem wypracuje malarskie spojrzenie na przyrodę – czyli jedynie źródło chęci, siły do życia i twórczości. Będzie zdolny rozumieć naturę prawie tak głęboko jak prawdziwy malarz…” ( Hubert Jarzębowski, „Tatry” nr 57, lato 2016)
Człowiek, który żył na przełomie XIX i XX w. wypowiedział słowa, które w jakiś dziwny i magiczny sposób do mnie trafiły, choć nie jestem malarką, ani taterniczką, jak jego żona. Zgadzam się z nim w 100%.  Przestałam po górach biegać jak kozica, a zaczęłam je chłonąć kawałek po kawałku. Swoją drogą polecam ten artykuł, jak i inne zawarte w tym czasopiśmie.
Aby móc delektować się górami, warto jest wyjść wcześnie rano i iść wysoko, by naszej percepcji nie zakłócili inni turyści. Bo kiedy jesteśmy sami ze swoimi myślami, najlepiej góry do nas przemawiają.
Dlatego dziś zapraszam na wędrówkę w Tatry Zachodnie.
Wczesny poranek zaczynam w Dolinie Chochołowskiej. Przebiegam ją szybciutko, aż do początku szlaku czerwonego, prowadzącego na Trzydniowiański Wierch.


Szlakowskaz w Dolinie Chochołowskiej


Przede mną około 2h wspinania się po kamieniach, drewnianych stopniach i przeciskania się przez kosodrzewinę. Jest piękna pogoda i idę sama. To najkrótsza droga na ten sympatyczny szczyt.


Początek drogi



Szlak czerwony początkowo wiedzie bardzo błotnistym szlakiem



Błotko miesza się z kamieniami, po których łatwiej iść pod górkę



Tym razem sucho i po kamieniach



Przekraczając Krowieniec, widok z tyłu otwiera się na Hrubasa (1499 m n.p.m.), Piece i Wielkie Turnie



Szlak czerwony wiedzie przez las, gdzie szlak jest po korzeniach lub po ułożonych stopniach



Tak, tędy wiedzie szlak na Trzydniowiański Wierch



W piętrze kosodrzewiny



Stąpanie po, a właściwie między, korzeniami kosodrzewiny jest męczące, stale należy uważać, by nie skręcić nogi. W tle widać piramidkę Starorobociańskiego Wierchu



Dolina Chochołowska i widoczny szlak do kaplicy św. Jana



Majestatyczny Kominiarski Wierch



Jeszcze chwila i będzie już wypłaszczenie Trzydniowiańskiego Wierchu



Długi Upłaz czyli Grześ, Rakoń, Wołowiec i wystające czubeczki Rohaczy - Ostrego i Płaczliwego


Choć jest niewysoki, ma raptem 1758 m n.p.m., to bardzo go lubię za panoramę 360˚. Można tam fantastycznie odpocząć, napawając widokiem swoje artystyczne dusze. No ma to „coś” w sobie. Absolutnie.


I już na wierzchołku pod szlakowskazem



Masyw Ornaku



Pierwszy plan od lewej: fragment Ornaku, Siwa Przełęcz i Starorobociański Wierch, Starorobociańska Przełęcz i kawałek Kończystego Wierchu. Drugi plan od lewej: Kamienista, Pyszniańska Przełęcz, Błyszcz i Bystra



Cała trasa widoczna na jednym ujęciu: od Trzydniowiańskiego Wierchu, gdzie stoję, dalej szlakiem na Kończysty Wierch, potem Jarząbczy Wierch z prawej strony. Po lewej widoczna piramida szczytu Starorobociańskiego Wierchu



Od Rohaczy przez Wołowiec po Długi Upłaz



Grześ i Bobrowiec, a na pierwszym planie grzbiet Jarząbczego Upłazu


Chwilę spędzam na kopułce szczytowej, ale wzrok mój biegnie już ku kolejnemu wierchowi. Łagodnie trawersuję wzniesienie o nazwie Czubik (1846 m n.p.m.) i wąską ścieżką podążam ku Kończystemu Wierchowi. Droga tu jest wymagająca. Osuwający się spod nóg piarg jest męczący i wnerwiający. Łatwo stracić równowagę, trzeba cały czas uważać.


Omijam Czubik i przede mną droga na Kończysty Wierch



Trzydniowiański Wierch zostaje za mną


Wreszcie pokonuję ostatnie metry i stoję na kolejnym szczycie. Kończysty Wierch ma 2003 m n.p.m. Położony jest na naszej granicy państwowej. Stąd można pójść na Starorobociański Wierch lub właśnie na Jarząbczy Wierch, który tym razem jest moim kolejnym celem. Już byłam na nim kilka lat wcześniej, ale odgłosy burzy skutecznie mnie przegoniły z powrotem w dół. Stoję chwilę na Kończystym Wierchu i znów moje oko rejestruje wspaniałe obrazy. Za to właśnie kocham Tatry Zachodnie. Za ich przestrzeń, za ich łagodność ale z pazurem, za widoki na strzeliste Tatry Wysokie. I gdyby nie fakt, że są daleko od mojej kwatery, spędziłabym w nich zwykle więcej czasu, niż mogę. Niestety tu czas jest skrupulatnie przeze mnie wyliczany.


I już na Kończystym Wierchu



Kończysty Wierch, w tle widoczny Trzydniowiański Wierch z widocznym szlakiem prowadzącym ku Dolinie Jarząbczej



Na Kończystym Wierchu. W tle majestatyczna Jakubina - góra już po stronie słowackiej



Tym razem pogoda dopisała.



Widok z Kończystego Wierchu w kierunku Tatr Wysokich - z lewej ostre czubki Świnicy a z prawej Krywań otulony welonem chmur



Widok z Kończystego Wierchu na Wołowiec i Rohacze



Widok z Kończystego Wierchu w kierunku Starorobociańskiego Wierchu. W tle Bystra.



Widok z Kończystego Wierchu w kierunku Jarząbczego Wierchu


Pora pójść dalej. Wąska ścieżka z rumoszem pod nogami prowadzi granią. Z obu stron mam przepaście, które nie są urwiste, ale i tak robią wrażenie. Tu, zdecydowanie nie można się spieszyć, lecz z uwagą stawiać kroki. Ale jak tu się skupiać na marszu, kiedy wzrok biegnie do majestatycznej Jakubiny? Albo z  drugiej strony do obu Rohaczy? Jest na to jeden sposób. Co chwila stawać w bezpiecznym miejscu i na jakiś czas nasycić oczy pejzażem. Można oszukiwać siebie i innych, że właśnie jest odpowiednie światło, by zrobić zdjęcie. Działa. Nawet w pochmurny dzień.



Račkove plesá i górująca nad nimi Jakubina



Rohacze dwa: Ostry i Płaczliwy. Na pierwszym planie Łopata, gdzie biegnie szlak na Wołowiec



Na granicy kraju - w kierunku Jarząbczego Wierchu



Kończysty Wierch tym razem zostaje z tyłu



A przede mną Jarząbczy Wierch


Jeszcze kilka kroków i już stoję na Jarząbczym Wierchu (2137 m n.p.n.). Nazwa tego szczytu pochodzi od góralskiego rodu Jarząbków. Widok wciąż ten sam, ale jakby inny. Tak działa magia gór. Tym razem pogoda jest rewelacyjna, nie słyszę tych niepokojących pomruków nadchodzącego nieszczęścia. Cieszę się, że znów tu przyszłam, że mogłam, że dałam radę.


Szlakowskaz na Jarząbczym Wierchu. Widok w kierunku Doliny Jarząbczej



Mój ci on! :)



Widok z Jarząbczego Wierchu na Wołowiec (z prawej) oraz Rohacze (w środku)



I Rohacze raz jeszcze na pierwszym planie



Kominiarski Wierch



Na prawo ode mnie i Rohacze i Wołowiec



Początki wiatrochronu na Jarząbczym Wierchu


To fantastyczne uczucie, kiedy wzrok nasz błądzi po szczytach, które są daleko od nas. I po tych, co są na wyciągnięcie ręki. Właśnie…
Obracam się i patrzę wprost przed siebie. Masywna, jakby ciężka góra, mimo wszystko mami mnie swoimi wdziękami. Jakubina (2194 m n.p.m.). Ma nawet wdzięczne imię jak na swoje gabaryty. Choć jest przysadzista, zaprasza serdecznie na swój wierzchołek, obiecując łagodne przejście. Postanawiam na nią pójść, wszak z Jarząbczego Wierchu jest zaledwie jakieś 20 minut marszu.


Jakubina, nieco zachmurzona



Na szlaku wiodącym na Jakubinę



Jarząbczy Wierch ze szlaku na Jakubinę. W tle Wołowiec.



Starorobociański Wierch widziany spod Jakubiny



Czubek Jakubiny, czyli inaczej Raczkowej Czuby (2194 m n.p.m.)


 Tym samym przekraczam granicę ze Słowacją. Po drodze spotykam Słowaków, którzy idą na Wołowiec. Radośnie idę to w górę, to w dół i przy samej końcówce uprzytamniam sobie, że robię to nielegalnie. Nie mam przy sobie ani paszportu ani ważnego dowodu tożsamości. Bo właśnie przypominam sobie, że mój dowód stracił ważność gdzieś koło czerwca… Dobrze, że nie ma tu straży granicznej, a właściwie modlę się, żeby jej nie było, bo jak wiadomo, ci zawsze pojawiają się znikąd J. Mimo wszystko wdrapuję się na szczyt Jakubiny. Stanowi ona część masywu Otargańców. Jest szeroka i daje kolejne możliwości podziwiania widoków.
Na jej szczycie jestem sama. Gdzieś poniżej siedzą Słowacy, dochodzi do mnie ich śmiech. Trochę szkoda, że nie ma mi kto zrobić zdjęcia. Ale mimo wszystko jestem bardzo zadowolona, że tu się wdrapałam. Robię zdjęcia na pamiątkę i kiedy myślę o tym, że czas już wrócić znów na Jarząbczy Wierch, na wierzchołek wchodzi młody chłopak. Dzięki niemu mam zdjęcia, które udokumentowały mój pobyt u sąsiadów na „nielegalu”. Odwdzięczam się tym samym, chwilę rozmawiamy i powolutku schodzę znów na Jarząbczy Wierch.


Wiatrochron na Jakubinie



Widok z Jakubiny na Błyszcza i Bystrą (w środku zdjęcia)


Jakubina - widok na Rohacze i Wołowiec



Dumna ja :) Widok na Jarząbczy Wierch i Wołowiec



Widok z Jakubiny na Błyszcza i Bystrą



I jeszcze jedno spojrzenie na Rohacze - oj ciągnie mnie tam...



Wierzchołek Jakubiny - widok w kierunku Słowacji



Jarząbczy Wierch w drodze powrotnej z Jakubiny



Račkova Dolina w cieniu. Ponad nią Liliowe Turnie



Rzut okiem na Tatry Wysokie



Jarząbczy Wierch na pierwszym planie. Za nim - Wołowiec


Kiedy jestem w połowie drogi jestem zmuszona stanąć i poczekać, bowiem drogę w poprzek pokonują inni turyści, a w zasadzie mieszkańcy tych terenów, czyli kamziki. Stoję, czekam, głośno proszę by już sobie poszły, bo ja chcę tylko przejść. Zastanawiam się, czy może one tak stoją i na mnie patrzą, bo liczą na jakąś łapówkę w postaci smakołyku? I tak sobie gadamy, mądre oczy na mnie zerkają, a czas leci… W końcu podchodzę jeszcze bliżej i kozice schodzą łaskawie na zbocze. Z uśmiechem na ustach ląduję na Jarząbczym Wierchu, a tam kolejne stadko. A może to to samo, tylko przodownicy poszli na zwiad? Największe ochy i achy wzbudzają młode, które posłusznie trzymają się swoich mam. Mają takie śliczne pyszczki. Dostają swoją porcję foto sesji.


Znajdź dwa ssaki :)



Kamziki :) :) :)



Jeden na czatach...



...reszta bezpiecznie z tyłu :)



Ta kucająca to samiczka chyba :)



Bliźniaki :)



Młode na tle Raczkowych Stawów



No to my sobie już pójdziemy...


Godzina 15.00 to czas najwyższy, by schodzić ze szlaku. Wszak do pokonania jest jeszcze cała dolina niemalże. Powolutku schodzę wąską ścieżynką. Ponownie ostrożnie stawiam kroki i…. na własnej skórze doświadczam działania grawitacji J. Na skalnym rumoszu nogi rozjeżdżają mi się jak na lodowisku. Nie pomagają kijki, które dziwnie lecą do góry, zamiast stawić opór lecącemu ciału. Intuicyjnie robię przysiad i dopiero wtedy jeden z kijów wbija się w podłoże. No, to moje kontuzjowane biodro na pewno powie mi wieczorem dzień dobry. A może nawet nie doczekam wieczora i już zacznie krzyczeć. Auła! Na pomoc rusza mi znajomy z Jakubiny. Szybko podnoszę się z ziemi, głośno mówiąc: nic mi nie jest! nic mi nie jest! J Lekko utykając schodzę na Kończysty Wierch.


Powrót na Kończysty Wierch



Bezpieczniejszy fragment po zejściu z Kończystego Wierchu. Szlak trawersuje Czubik i dalej widoczne zejście z boku Trzydniowiańskiego Wierchu


Tam odpoczywam przez mały ułamek chwili i znów po piargu schodzę w kierunku Trzydniowiańskiego Wierchu. Po drodze wspieramy się duchowo z panią, której odpadła cała podeszwa z trekkingowego buta pewnej znanej firmy. W myślach dziękuję moim butom, które nie są ocenione jako genialne ale genialnie się spisują.
Znów trawersuję bokiem Czubik i nie dochodząc do Trzydniowiańskiego Wierchu, schodzę na czerwony szlak, prowadzący do Doliny Jarząbczej. Zanim dojdę do Doliny Chochołowskiej, miną ze dwie godziny. I znów mam piarg pod nogami, a potem jakby tego było mało, to szlakiem płynie sobie potoczek, a konkretnie Czerwony Potok. Otuchę dają mi kwitnące połacie fioletowego wrzosu i wystające korzenie ściany lasu. Reszta pozostanie milczeniem…


Zejście do Doliny Jarząbczej



Fioletowy dywan przy szlaku



Piarżyste zejście do Doliny Jarząbczej - tu trzeba uważać



Przyjemniejszy fragment czerwonego szlaku - jeszcze sucho



A tu już szlak wiedzie potokiem



Szlak przechodzi częściowo przez las...



... by za chwilę wyjść na polanę z borówkami



Dolina Jarząbcza - przeprawa przez kładkę nad Jarząbczym Potokiem



Dolina Jarząbcza - świątek, na połączonym szlaku czerwonym z żółtym Szlakiem Papieskim, zawiera drewnianą figurkę Matki Bożej Ludźmierskiej Królowej Podhala



Dolina Jarząbcza



Wyżnia Polana Jarząbcza



Końcówka Doliny Jarząbczej


Idę i idę, pokonuję kolejne błotka, ścinkę drzew, czuję zmęczenie i biodro. Robię już małe przystanki, gdyż czas nagli. Wreszcie słyszę więcej głosów. Znak to nieomylny, że zbliżam się do Doliny Chochołowskiej. Wychodzę prosto na szałasy. Przy drodze leżą ludzie i łapią ostatnie promienie słońca.


Wreszcie Dolina Chochołowska


Jeszcze tylko fotka przy milusiej tabliczce… Tak, czasem w obliczu chamstwa czy głupoty czuję, jak rozdwaja mi się język.


Ciągnie swój do swego... :)


Idąc rano widziałam kartkę, że kolejka turystyczna Rakoń kursuje do 18.00. Jak się zbiorę w sobie, to zdążę na ostatni kurs z Polany Huciska. Zaoszczędzę kolejną godzinę.
Jakież jest moje zdziwienie gdy docieram do polany… Kartka, na której ktoś odręcznie napisał, że kolejka kursuje do…17.00. wprawia mnie w lekki nerw. Ale na szczęście tylko chwilowy. Siadam na ławie, chwytam ostatni, zimny już łyk herbaty. Zastanawiam się czy będę miała czym wrócić na kwaterę. Ostatnio mniej busików jeździ dołem, większość leci górą, przez Kościelisko. Zagryzam rozterkę czekoladą i z myślą, że pomartwię się potem, dziarsko ruszam w drogę, żegnana nerwem innych osób, które doczłapały się do polany.
Na Siwej Polanie melduję się koło 19.00. I wielkie yuppie!, bowiem jeszcze jeden, ostatni busik pojedzie do Zakopanego dołem. Ale muszę na niego jeszcze poczekać. Dogaduję się z kierowcą, żeby beze mnie nie ruszał,  a ja pójdę obok do karczmy cosik zjeść na ciepło. Kiedy siadam, czuję biodro. Czuję też nogi, które pulsują. Zmęczenie i głód powodują, że trzęsą mi się ręce. Taka zapłata za dzisiejszy trud wędrówki. Ale lubię to, bo właśnie wtedy, gdy zima dopada mnie w Warszawie, kiedy tęsknota za kotką staje się nieznośna, uruchamiam swoje wspomnienia i mogę napatrzeć się na te widoki, które nie tylko są w mojej głowie, ale i na licznych zdjęciach. I magia gór trwa, mimo niesprzyjającej aury za oknem. 
Na koniec ponownie zacytuję fragment z artykułu o Štáflach. Tym razem będą to słowa Vlasty:
„… Gdy sobie teraz przypominam odczucia człowieka siedzącego gdzieś tam na wierzchołku, ze wzrokiem zwróconym ku bezkresnemu łańcuchowi szczytów, oraz roziskrzone doliny, chcę zamknąć oczy i odlecieć tam, gdzie znajdują się swoboda i wolność. To dziwne, ale często nachodzą mnie takie myśli. Jest w tym wspaniała siła, podobnie jak w ogóle w górach. Człowiek może się w nich nauczyć umiejętności postawienia sobie celu, podążania za nim z absolutnym poświęceniem i osiągnięcia go. Potem wystarczy tylko zamienić góry z życiem. Góry nauczą człowieka wielu rzeczy. Również tego, jak intensywnie i z powagą przeżyć własne życie…”( Hubert Jarzębowski, „Tatry” nr 57, lato 2016)
Zatem do następnej wędrówki!
Hej!


18 komentarzy:

  1. Jak mnie już nosi na jakiś letni szlak, to się nie opowie. Ot, tęskno do tego specyficznego zmęczenia, które tak cudownie oczyszcza głowę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego to właśnie jest cudowne, że możemy zatrzymać te ulotne chwile w kadrze, a potem o tej porze znów powracać na szlak, choćby wirtualnie. Ale i mnie już nosi :)

      Usuń
  2. Hej!
    Odwrócił bym myśl tego malarza, jest szansa że po wielu latach nauki, po pokornym wpatrywaniu się w pejzaze których nie umie się oddać farbami, w artyście obudzi się cząsteczka wieczności i będzie umiał patrzyć na góry, tak jak patrzy na nie wędrowiec.

    Naruszycielem granic byłem zawsze, czechosłowackiej najczęściej, ale i ukraińskiej czy niemieckiej choć tam nie brakowało idiotów z kałaszami gotowych bronić socjalizmu; po moim trupie ;)

    Piękny szlak, znam ten ból gdy zaplanowany środek lokomocji zawodzi...

    Do zobaczenia na szlaku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy myśli po swojemu, ale jest coś w tym, co piszesz. Widzę tu znak równości pomiędzy artystami i wędrowcami - jest nim wrażliwa dusza.
      Co do przekroczenia granic, to pisałam tu raczej humorystycznie, bo przecież ze mnie żaden terrorysta, ale przy ŚDM granice były zamknięte i takie tam... Ale przyznaję, że na wschodnich naszych rubieżach mogłoby dojść do nieprzyjemności i wiem, że tam pojawiają się znienacka i z kałachami właśnie. Tym razem upiekło mi się :)
      W sumie to miałam dwa razy małe zmartwienie z powrotem: raz, że jadąc turystyczną ciuchajką troszkę zaoszczędziłabym bolące biodro, a drugi raz, jak ja się wydostanę z najdalszej doliny :) Grunt, że się udało ;)
      Moc pozdrowień!

      Usuń
  3. Tatry Zachodnie to moje ulubione pasmo tatrzańskie. Uwielbiam go właśnie za ten spokój, o którym piszesz, brak ludzi na szlaku i za piękne widoki. Bardzo ładnie opisałaś szlak, który prawie pokrywa się z moją pierwsza wycieczką w ten rejon Tatr. Mam z tego okresu dość mocno już wypłowiałe slaydy, które wciąż czasami oglądam wspominając studenckie wędrówki.
    Miło pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam oglądać stare fotografie a slajdy to już w ogóle jak echo tego co już nie wróci. Fajnie tak spotkać się po latach z tymi, z którymi odbywało się wędrówki i podczas wspólnej biesiady oglądać takie slajdy. Pozdrawiam weekendowo😉

      Usuń
  4. Moim zdaniem dzisiaj naważniejsza w motoryzacji jest ekonomiczność danego samochodu. Producenci prześcigają się w nowinkach technologicznych często zapominająć o redukcji spalania auta, a potem celowo fałszują wyniki spalania. Przykładem dość głośnym był w ostatnich latach Volkswagen. Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :) Nie bardzo wiem, jak się ma Twój komentarz do mojego postu o górskiej wędrówce. Zapewne nastąpiła jakaś pomyłka, ale miło, że tu wpadłaś :) Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    2. Duśka - to spam jest! Zaczęli gnoje w taki sposób oszukiwać - zatrudniają żywych ludzi tyle ze profile odsyłają do stron reklamowych.

      Usuń
    3. Po napisaniu komentarza weszłam na profil tej osoby i rzeczywiście zostałam przekierowana na stronę firmy zajmującej się wywozem gruzu. A już myślałam, że ktoś chciał skomentować któryś z moich motoryzacyjnych postów jak np. ten z Chlewisk i z rozpędu wpisał nie tam gdzie trzeba. Cóż... Bywa i tak.

      Usuń
  5. Niesamowite widoki. Góry to dla mnie wolność. Niech nas nogi niosą jak najwyżej i najdalej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie też :) I oby te nasze nogi jak najdłużej nam służyły :) Serdeczności :)

      Usuń
  6. Witaj Droga Dusiu, Twoje opowieści ze szlaku są niesamowite (zresztą jak zawsze!) a foty świetne - fakt że pogoda Ci dopisała. Podziwiam Cię za te zdobyte szczyty. Ja już niestety nie będę mogła w takie miejsca iść, ale w mniej trudne to i owszem. Tak trzymaj Dusiu !! W życiu też Ściskam i pozdrawiam cieplutko, bo ja aktualnie chorym ludem jestem niestety. Pa Do miłego Bietka. PAAAAAAAAAAAAAA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki śliczne. Kuruj się, bo wiosna już puka do drzwi :) A za nią lato i Twój wyjazd nomen omen w góry😉 Ściskam!

      Usuń
  7. Świetnie napisana relacja i piękne zdjęcia, dla takich widoków warto wybrać się z domu w trasę, a jeszcze dodatkowy plus, że pogoda dopisała. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. To prawda, czasem dla tych widoków jestem w stanie poświęcić trochę snu i rwące akurat biodro :)Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  8. Takie niespodziewane sytuacje jak z tym krótszym czasem kursowania kolejki denerwuje. Bo nastawiasz się na coś, śpieszysz by zdążyć, a tu okazuje się, że i tak nie było szans...

    A co to za but był? Ja kiedyś widziałem gościa idącego w bucie sklejonym taśmą klejąca, bo podeszwa odpadła, a ile to już samych podeszew widziałem w Tatrach leżących bezpańsko na szlaku... Nie jest więc to taka bardzo niespotykana sytuacja niestety. Chociaż moje letnie buty również wyglądają jakby chciały stracić podeszwę gdzieś na szlaku, bo już się lekko odkleja, ale może jeszcze przeżyje ten sezon :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Ale nic to, to taka mała rzecz, która nie może kłaść się cieniem na całość dnia. W tamtym roku ostatni sezon miały moje kochane buciki i też mówiłam, oby wytrzymały :) A ta kobieta miała buty firmy Salewa i zabezpieczyła odpadającą podeszwę opaską uciskową :) Potrzeba matką wynalazków, ale przyznaję, że może to być nieco kłopotliwe i wnerwiające, bo co jak co, ale w górach dobry but to podstawa. No cóż, bywa i tak ;)

      Usuń